Evoland jest produkcją, która wprost idealnie wpasowuje się w panujące ostatnio trendy. Wielu już się połapało, że gry niskobudżetowe, aby mieć jakąkolwiek szansę na wybicie się, muszą albo być bardzo oryginalne, albo próbować odpowiedzieć na budzącą się wśród starszych (jeżeli chodzi o staż grania, a nie o rzeczywisty wiek) graczy. Evoland może odhaczyć oba powyższe.
Nie ma sensu ukrywać, że gra jest kierowana do bardzo specyficznego grona odbiorców, którymi są – mówiąc w skrócie – wszyscy starzy RPGowi i akcjo-przygodowi wyjadacze. Początek jest niezwykle oszczędny: zaczynamy grę jako mały, rozpikselowany chłopiec, który potrafi tylko iść w prawo. Całe szczęście, na jego drodze znajduje się skrzynka z niesamowitą umiejętnością podążania także w kierunku przeciwnym.
Każda umiejętność naszego bohatera musi zostać pozyskana. Z czasem „zdobywamy” także pojawienie się NPC, możliwość noclegu w karczmie, robienia zakupów itp. Całe szczęście dosyć szybko pojawia się punkt zapisu… Nie wszystkie „umiejętności” są jednak mile widziane, bardzo szybko odblokowujemy na przykład losowe walki. Nie to jednak budzi najwięcej emocji.
Jednym z najważniejszych elementów gry jest grafika. Wraz z postępami w grze odblokowujemy nie tylko bogatszą paletę barw, ale nawet trójwymiar (później gra wygląda jak z PS2 ze znacznie podniesioną rozdzielczością).
Gameplay jest tak nieoryginalny, jak tylko może być. Przecież to właśnie było założeniem produkcji – zamiast wprowadzać cokolwiek nowego, Evoland ma „tylko” ukazać poszczególne etapy rozwoju gier. Jeżeli ktoś będzie chciał potraktować grę trochę bardziej „na serio”, może zbierać poukrywane gwiazdki lub nawet kolekcjonować karty (aż mi się przypomniały godziny spędzone nad kartami w FF, a sama gra nazywa się Double Twin, co dla tych, którzy pamiętają Triple Triad, chyba nie wymaga dodatkowego komentarza).
Evoland jest wycieczką przez naszą własną pamięć, wraz z każdym następnym progiem technologicznym wkraczamy w nową erę elektronicznej rozgrywki i – jeżeli tylko ktoś na danym etapie historii gier ograł wystarczająco tytułów – w naszej głowie zaczynają odżywać wspomnienia z gier, które kiedyś przechodziliśmy. Choć niestety, jako że poszczególne etapy są dosyć krótkie, jesteśmy raczeni raczej pojedynczymi migawkami z owych wspomnień.
Dosyć zabawne jest także to, że niektóre sytuacje, takie jak powtarzający się dialog, wypowiadany zupełnie nieadekwatnie do sytuacji lub autosave (jeden slot save'u) zrobiony w momencie, gdy na pewno zginiemy przed dotarciem do miasta (musiałem zaczynać całą grę od nowa :D), bardzo trudno jest jednoznacznie zaklasyfikować. Czy to tylko błędy w produkcji? Czy może zupełnie planowe działanie mające na cele dobitniejsze przypomnienie nam, jak to kiedyś było?
Gra wprost tętni od drobnych żartów i nawiązań. Jedne stanowią dowcipny komentarz do danego etapu ewolucji gier, inne są uśmieszkiem rzuconym w stronę gracza. Co powiecie na pojedynek z wrogiem o nazwie „Kefka Phantom”? Lub odnalezienie najbardziej rozpoznawalnego miecza z serii FF?
Jest jednak z Evoland jeden problem. Gra bazuje na koncepcie i poza nim nie ma wiele do zaoferowania. W momencie, gdy odkryjemy największe rozwiązania technologiczne, tempo rozgrywki zdecydowanie spada. Jako że gra jest bardzo krótka, nie jest to jakoś specjalnie dokuczliwe, ale trochę szkoda, że rewolucje graficzne nie zostały nieco lepiej rozłożone w czasie – zwłaszcza pierwsze przemiany mogłyby następować trochę później.
Dla fanów Zeldy i FF, lub bardziej ogólnie – dla fanów starszych przygodowych gier akcji i RPG, pozycja jest jak najbardziej obowiązkowa. Nie zapewni wam ona żadnych nowych i unikatowych doświadczeń, nie zmieni też waszego życia i sposobu patrzenia na gry i rzeczywistość, ale jest naprawdę miłą podróżą przez wspomnienia. Trzeba tylko pamiętać do kogo gra jest kierowana oraz przed zakupem koniecznie mieć świadomość jej niewielkiej długości. Jedno muszę przyznać: pomysł na grę był genialny.