The World's End - zapijmy ten koniec świata - fsm - 10 grudnia 2013

The World's End - zapijmy ten koniec świata

Klątwa na dom tego, kto po raz kolejny nie wpuścił do naszych kin nowego filmu Edgara Wrighta - na szczęście są kumple z Blu-rayami z Amazona. The World's End to ostatnia część tzw. trójsmakowej trylogii Cornetto, na którą składają się jeszcze Shaun of the Dead (Wysyp żywych trupów) i Hot Fuzz (Ostre psy). Poprzednie produkcje Wrighta całkiem wysoko podniosły poprzeczkę, jeśli chodzi o niezwykły miks miłości do kina gatunkowego i trafiającego do mnie poczucia humoru. Na The World's End ostrzyłem sobie oczy w zasadzie od pierwszej ujawnionej informacji. I jak wyszło?

Wyszło dobrze, miejscami bardzo, choć miałem nadzieję na totalną anihilację (obiecaną w zwiastunach). Zarówno Wysyp, jak i Psy okazały się być nieco lepsze, choć The World's End bez wątpienia dostarczy frajdy każdemu miłośnikowi filmów Wrighta, jak i zabawnych historii o kumplach i piwie. Wspomniałem już, że trylogia Cornetto to trzy smaki - film o zombie (na ekranie pojawił się rożek Cornetto o smaku truskawkowym, bo czerwony = krew), film o policjantach (Cornetto było waniliowe w niebieskim opakowaniu = mundury), a teraz przyszedł czas na film s-f (a na ekranie widzimy miętowe Cornetto, bo zielony kolor ma się kojarzyć z fantastyką naukową). Ale oczywiście nie może tu być mowy o normalnym sci-fi - wszystko jest postawione na głowie, pokazane z nietypowej perspektywy i naprawdę zabawne.

Gary King był szkolnym "bossem" - zadziorny, modny, odważny. Miał czterech najlepszych kumpli i razem tworzyli zgraną bandę, która po latach zdążyła się rozpaść i każdy z chłopaków poszedł w swoją stronę, dorósł, zmienił się... Ale nie Gary. Gary nadal żyje przeszłością i teraz chce zrealizować szatański plan - wrócić do miasteczka z czasów licealnych i w jedną noc obskoczyć dwanaście pubów, czego nie udało się dokonać 20 lat wcześniej. Z trudem zbiera ekipę, zabierają się do pierwszego kufla, potem do następnego, wspominają, rozkręcają... Ale zaraz. Tu jest coś bardzo, bardzo nie tak. Miasteczko nie przypomina tego, które zapamiętali. Ludzie są osowiali, wszystko jest jakieś takie "od linijki". Klimat Dzieci kukurydzy Village of the Damned, ale w komediowo-fantastycznonaukowym sosie.

The World's End ma doskonale poprowadzone tempo - zaczyna się solidnie i dobrze zarysowuje obecną sytuację i wszystkie postacie, a im więcej piw znika w gardłach bohaterów, tym weselej i dziwniej się robi. Gdy już oczywistym jest, że wokół jest zdecydowanie mniej prawdziwych ludzi, niż przewiduje to rejestr mieszkańców, sposób radzenia sobie z sytuacją w wykonaniu coraz pijańszych... pijańszych? Bardziej pijanych? Tak, coraz bardziej pijanych panów jest naprawdę śmieszny. I zdecydowanie poleca się piwko do seansu. Albo i trzy.

Edgar Wright wie, kiedy trzeba przyspieszyć, kiedy zwolnić, kiedy wrzucić jakiś durnowaty gag (Simon Pegg próbujący osuszyć kufel podczas bijatyki - mistrz!), a kiedy naprawdę dokręcić śrubę (końcówka jest naprawdę zacna). Podobała mi się swoista zamiana ról, jakie zwykle odgrywają Frost i Pegg, Martin Freeman, Paddy Considine i Eddie Marsan dzielnie dotrzymują im kroku, ale szczególnie trafiła do mnie obowiązkowa dla każdego filmu trylogii Cornetto rola Billa Nighy'ego.

Czyli co? Bardzo solidny film, który jednak w ogólnym rozrachunku zapewnił mi nieco mniej frajdy, niż opowieści o zombiakach i policjantach. Shaun to szalenie pomysłowa satyra na kino gatunkowe i przy okazji zabawna komedia, Hot Fuzz był po prostu piekielnie śmieszny niemal przez cały czas (to mój ulubiony odcinek trylogii), zaśten  piwny koniec świata jest minimalnie gorszą zabawą z konwencją i minimalnie mniej śmiesznym filmem. Stąd siedem z plusem, zamiast ósemki. Uważam, że apokaliptyczne alkoholowe imprezy godniej reprezentuje To już jest koniec Rogena i Goldberga, choć tu na pewno przemawia mieszkający w mym brzuchu mały Amerykanin.

Obrazki pożyczyłem z craveonline.com, standbyformindcontrol.com i simonpegg.net

fsm
10 grudnia 2013 - 22:23