Kiedy w styczniu oceniałem pierwszą połowę Agentów T.A.R.C.Z.Y., werdykt był dość brutalny – nuda, drewniane aktorstwo, tandetne efekty, brak dramaturgii i całkowicie zmarnowany potencjał. Zakończyłem jednak z pewną dozą optymizmu, bo serial zaczynał wtedy zaliczać tendencję zwyżkową. Teraz, po zakończeniu sezonu, muszę przyznać, że warto było się przemęczyć przez tragicznie słabe początki – pierwszy serial Marvela rozkręcił się konkretnie i ostatnie odcinki oglądałem już z prawdziwą przyjemnością.
Co się zmieniło? Przede wszystkim jedno – serial przestał skupiać się na pojedynczych historiach, które zawsze prowadziły do happy endu na końcu odcinka. Zamiast tego na pierwszy plan wysunięto dotąd mające minimum czasu antenowego wątki – przeszłość Skye, tajemnicę ożywienia Coulsona, Clairvoyanta mieszającego za kulisami. Prawdziwa rewolucja zaczęła się zaś po premierze Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza. Żeby nie spoilerować bardzo dobrego filmu, powiem jedynie, że dokonał on dość znaczących zmian w statusie quo Marvel Cinematic Universe i zmiany te odcisnęły znaczące piętno również na serialu, całkowicie zmieniając jego formułę. Przestało być sztampowo i przewidywalnie, co i rusz coś zaczęło zaskakiwać, postacie zyskały głębię i odcienie szarości, pojawiła się też autentyczna niepewność odnośnie tego, jak wszystko się zakończy i czy aby na pewno wesoła gromadka przeżyje w komplecie. Zniknął też brak poczucia, że serial jest częścią większego uniwersum – nawiązań do uniwersum, zarówno filmowego, jak i komiksowego, zaczęło być sporo, dowiedzieliśmy się też znacznie więcej o kulisach działań S.H.I.E.L.D. Słowem, Agenci w końcu zaczęli być tym, czym powinni byli być od samego początku.
Nie zrozumcie mnie źle, nie zrobił się z tego nagle spektakl na miarę Gry o Tron czy Synów Anarchii. To nadal typowy popcorniak na niedzielny wieczór, w którym szczęśliwe przypadki są na porządku dziennym, bohaterowie sypią one-linerami, a połowa obsady razi niemożliwym wręcz do przetrawienia idealizmem. Tym niemniej, teraz jest to popcorniak, który ogląda się z prawdziwą przyjemnością. Zwłaszcza jeśli jest się fanem Marvela.
W pierwszych odcinkach drużyna Coulsona jawiła się jako zgraja rozwydrzonych dzieciaków wspomaganych przez jednowymiarowe maszyny do zabijania. Pardon, ogłuszania, bo przecież Agenci S.H.I.E.L.D. nie zabijają. No, nie zabijali – w późniejszych odcinkach, gdy stawka była odpowiednio wysoka, nie wahali się otwierać ognia. Ba, bywało nawet, że strzelali do innych agentów, w gruncie rzeczy winnych jedynie tego, że wykonywali powierzone im rozkazy. Pomogło to pozbyć się wrażenia, że oglądamy domowe przedszkole w wersji marvelowej. Ponadto, większość obsady zaliczyła całkiem ciekawy rozwój osobowości. Najwięcej zyskał Grant Ward – początkowo nieudolna kalka Jamesa Bonda, pod koniec sezonu stał się jedną z najciekawszych postaci w całym show. Sporo rozwinął się także Fitz – pisząc tekst w styczniu, nawet nie pamiętałem, kto z duetu Fitz i Simmons jest kim, stanowili oni dla mnie nierozłączną parę niesamowicie irytujących naukowców-dzieciaków. Tymczasem Fitz z czasem stał się jedną z najodważniejszych osób w drużynie, co świetnie współgrało z faktem, że nie posiadał żadnego przeszkolenia militarnego. No i jego rozterki, gdy idealizm musiał zderzyć się z brutalną rzeczywistością wypadły całkiem przekonywująco. Nawet Skye z czasem przestała na każdym kroku irytować, a zaczęła wzbudzać pewne pokłady sympatii.
Zazwyczaj filmy z Marvel Cinematic Universe silnie inspirowały się komiksami, dorzucając do mieszanki coś od siebie. To coś, jeśli spotkała się z pozytywną reakcją, było później przenoszone do komiksów, zazwyczaj nieudolnie, co możecie chociażby zobaczyć, klikając na ilustrację w niniejszej ramce. Agenci dotychczas nie stali się inspiracją dla komiksowych twórców, choć niedługo ma to się zmienić – w rozpoczętym niedawno evencie Original Sin ma pojawić się nowa inkarnacja Deathlocka, która tym razem wyglądem mocno przypominać będzie tego z ekranów telewizyjnych. |
Pierwsze odcinki swoją beznadziejnością zrobiły też coś dobrego – nastawiły mnie, że serial będzie schematyczny i przewidywalny. I z takim właśnie założeniem zacząłem podchodzić do kolejnych wątków. Ze strzępów informacji szybko sobie ułożyłem najbardziej prawdopodobną opcję tego, w jaki sposób zmartwychwstał Coulson, jak skończy się wątek Clairvoyanta czy kim okaże się być tak naprawdę Skye. I dzięki temu co krok mnie zaskakiwano, decydując się na może nie genialne, ale zupełnie inne od przewidywanych rozwiązania. Rozkręciły się też sceny walk, co zwłaszcza dało się odczuć w finałowym odcinku – w serialu, wydawałoby się rodzinnym, w starciu poszły w ruch piły elektryczne i pistolety na gwoździe. Nawet poziom humoru zdawał się wzrosnąć, a na pewno lepiej wyważono proporcje między dowcipem a dramaturgią – tutaj znowu szczególnie zabłysnął finał sezonu i gościnny występ Nicka Fury’ego. Dyskusja z głównym przeciwnikiem o tym, że zszedł na złą drogę przez to, że źle usłyszał przemowę Nicka to był majstersztyk, głównie dzięki świetnej mimice postaci w tej scenie.
Pierwsza i druga połowa Agentów T.A.R.C.Z.Y. to niemal dwie różne produkcje. Poziom skoczył znacząco w górę, większość wad wyparowała, a całość stała się wciągająca. Gdyby wywalono większość nieudanych odcinków, zostawiając z nich tylko kilka wątków i kondensując je, by szybciej można było przejść do późniejszych, byłby to jeden z ciekawszych tytułów stricte rozrywkowych. A tak niestety trzeba się mocno przemęczyć, by przejść do mięsa. Albo skorzystać z którejś z rozpisek wymieniających, które epizody warto obejrzeć, a które można sobie spokojnie odpuścić. Jako fan Marvela przyznam, że warto zacisnąć zęby, chociaż jeśli ktoś nie jara się aż tak bardzo tymi klimatami, to może sobie jednak odpuścić. Osobiście jednak z niecierpliwością czekam na zapowiedziany już sezon drugi – a byłoby to dla mnie nie do pomyślenia jeszcze kilka miesięcy temu.
Źródło grafik użytych w tekście: Oficjalny fanpage serialu
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.