Heavy Rain jest już grą legendarną, absolutnie kultową, jednym z najważniejszych ekskluzywów na konsolę Sony. Tyle tylko, że od czasu premiery doczekaliśmy się nie tylko nowej produkcji studia, ale także do pewnego stopnia konkurencyjnych gier ze stajni Telltale. Heavy Rain bez wątpienia jest grą ważną, w pełni zasługującą na zbierane pochwały, ale z biegiem czasu coraz wyraźniej rzucają się w oczy jej braki.
Najnowsze konsole (X1 i PS4) zawodzą oczekiwania od samego początku. Największym problemem zdaje się być za mała moc nowych zabawek, która sprawia, że już na starcie wyraźnie ustępują aktualnym pecetom. Te same gry mają wyglądać brzydziej niż na komputerach i wszystko wskazuje na to, że znów będziemy marudzili na ograniczanie producentów, którzy będą zmuszeni do dostosowywania gier do możliwości konsol. Tylko że wbrew pozorom to sprawa drugorzędna, bo konsole i tak się obronią.
Postaram się zwięźle wytłumaczyć, dlaczego nie lubię Gry o tron (pierwszego tomu Pieśń Lodu i Ognia, wyd. Zysk i S-ka, tłum. Paweł Kruk) i uważam, że wydawnictwo powinno zwrócić czytelnikom pieniądze lub wymienić nabyte przez nich egzemplarze.
Zdarza się czasem, że przyjemność z gry czerpiemy zupełnie na przekór zdrowemu rozsądkowi, wiemy, że produkcja, którą właśnie uruchomiliśmy jest zdecydowanie z niższej półki niż te kilka innych, które czekają na swoją kolej, a i tak poświęcamy jej nieproporcjonalnie dużo czasu z tego tylko powodu, że daje nam trudną do sprecyzowania frajdę.
Lista gier, których brak w siódmej generacji bije po oczach i powoduje szczery smutek w sercach graczy.
Coś takiego próbuje udowodnić wpis, który pojawił się dwa tygodnie temu na blogu Cliffa Harrisa, założyciela Positech Games. Wypowiedź, jak łatwo się domyślić, została przez wielu graczy skrytykowana, ale kryje się w niej więcej prawdy, niż może się początkowo wydawać.
Główne zarzuty jakie zostały postawione wielkim obniżkom to:
Jakoś nie interesowały mnie przenośne konsole sony i prawdopodobnie nigdy nawet nie miałbym żadnej w ręku, gdyby znajomy nie postanowił mi pożyczyć swojego egzemplarza. Zabawne, że zrobił to tylko w jednym celu: Masz, zagraj w to. – Powiedział. – Taka przygodówka, ale przebija klimatem Amnesię.
W Amnesię nie grałem, więc się nie wypowiem, ale atmosfera w Corpse Party jest naprawdę przerażająca.
W tym roku jakoś niespecjalnie miałem nastrój do robienia sobie żartów, więc tekst z okazji prima aprilis sobie odpuściłem. Śledziłem za to, co piszą koledzy. Przyznaję, że zaintrygował mnie wpis raziel88cka. Szczególnie dlatego, że był utrzymywany w jawnie przerysowanej, skrajnie nieporadnej formie, żeby podkreślić jego primaaprilisowy charakter… Tyle tylko że wypisane w nim rzeczy można potraktować całkiem serio i niezbyt rozumiem, co miało zostać wyśmiane. Stąd pomysł na niniejszy kontrwpis.
Natrafiłem ostatnio na ciekawy artykuł Richarda Bartle’a, który próbuje podzielić graczy, spędzających czas w MUDach, na cztery grupy, ze względu na ich podejście do gry.
Co prawda artykuł dotyczy jedynie niewielkiego procentu użytkowników – przyznaję, że sam nigdy w żadnego MUDa nie grałem – ale wydaje się, że wydzielone przez Bartle’a typy można z powodzeniem rozciągnąć również na fanów innych gatunków gier, także tych dla pojedynczego gracza.
Ostatnio opisałem, dlaczego uważam, że gry wideo mogą być najlepszymi nauczycielami języków obcych. Zainspirowały mnie do opublikowania tego dwa wpisy Dateusza: o Duolingo i o nauce z języków według autorów z Gameplay.pl. Wygląda na to, że najbardziej zainteresowała was jednak sama metoda, o której wspomniałem. Żeby nie było więcej wątpliwości, przedstawiam ją krok po kroku.
Zazwyczaj gry wideo wymagają od graczy tylko trzech rzeczy: odpowiedniego sprzętu (PC lub konsoli), umiejętności główkowania i zręczności. W różnych proporcjach, zależnie od gatunku. Od pewnego czasu marzy mi się jednak gra, która wymagałaby od gracza realnej wiedzy – gra, która prawdopodobnie nigdy nie powstanie.
Bardzo często można się spotkać z wypowiedziami osób, które twierdzą, że języka obcego nauczyły się z gier. Był już na Gameplayu wpis, w którym autorzy rozważali, czy jest to możliwe. Gdyby jednak spojrzeć na temat od strony teoretycznej, a nie od „wydaje mi się, że”, musielibyśmy uznać nie tylko, że się da, ale nawet, że gry są prawdopodobnie najlepszymi narzędziami nauki.
Serialu wypatrywałem na długo przed premierą, praktycznie od pierwszych zapowiedzi, głównie dlatego, że rozgrywa się w lubianych przeze mnie klimatach. Teraz jesteśmy już po ostatnim odcinku pierwszego sezonu, więc chyba warto skrobnąć małą recenzję.
Nie jestem wrogiem rozwoju graficznego i nie stękam z utęsknieniem do tych kanciastych potworków sprzed dwudziestu lat, ale mimo tego twierdzę, że rozwój grafiki, zwłaszcza w grach RPG, mógł wyraźnie zaszkodzić immersji, przyzwyczajając nas do zupełnie innego sposobu odbioru.
W tym wpisie:
- opiszę doświadczenie naukowe, wykonane przez psychologów,
- przytoczę żydowską opowieść z morałem,
- wytłumaczę, w jaki sposób achievementy psują dzisiejsze gry.