Moja metoda nauki języków. Od podstaw - OsK - 23 marca 2014

Moja metoda nauki języków. Od podstaw

Ostatnio opisałem, dlaczego uważam, że gry wideo mogą być najlepszymi nauczycielami języków obcych. Zainspirowały mnie do opublikowania tego dwa wpisy Dateusza: o Duolingo i o nauce z języków według autorów z Gameplay.pl. Wygląda na to, że najbardziej zainteresowała was jednak sama metoda, o której wspomniałem. Żeby nie było więcej wątpliwości, przedstawiam ją krok po kroku.

Uwaga. 1. Nie namawiam was, żebyście porzucali swoje dotychczasowe metody. Dobre jest to, co działa i sprawia przyjemność. Dla mnie najlepsze jest takie uczenie się, jak przedstawiam poniżej, ale ktoś może wymagać czegoś zupełnie innego. 2. Nie sprzedaję żadnej metody i nie namawiam was do kupna czegokolwiek, nawet publikacje profesora Krashena są dostępne za darmo na jego stronie.

Wstęp

Wszystko obraca się wokół języka pasywnego i aktywnego. Większość metod nauki zakłada, że język aktywny powinien być wymuszany od samego początku. Zdaje się jednak, że jest to podejście zupełnie błędne, bo zmusza uczącego do powtarzania czegoś, czego tak naprawdę jeszcze nie przyswoił. Co gorsze – zmusza się go do mówienia dźwięków, których nawet nie jest w stanie odróżnić od innych. Jako że nie słyszy się różnicy, produkuje się wypowiedzi błędne i dodatkowo się z nimi oswaja (przykładem słynne angielskie "th"). Najgorzej, jeżeli do tego nauczyciel nie jest nativem i też produkuje wypowiedzi niedoskonałe. Przez to później, gdy usłyszymy prawdziwą mowę, może okazać się, że mimo doskonałej znajomości zasad i słówek, niemal nic nie rozumiemy.

Według Krashena, język aktywuje się po cichym okresie, w czasie którego należy sobie tylko przyswajać umiejętności bierne. Ogólnie profesor jest zwolennikiem literatury, ale sam opisuje przypadki ludzi, którzy nauczyli się języka tylko na podstawie długiego słuchania. W porównaniu z budowaniem kompetencji biernych, aktywacja jest niemal błyskawiczna, ale u każdego może wystąpić w innym czasie. Dla mnie osobiście nigdy to nie był problem, bo uczyłem się języka po to, by przyswajać książki i filmy.

Główna zasada nauki

Główna zasada to: przyswajanie tekstów. Poprzez tekst mam na myśli dowolny materiał, zarówno pisany, jak i audio.

Tekst doskonały do nauki to taki, z którego rozumiemy przynajmniej 95 procent słówek. Jasne, tylko skąd niby zdobyć taki tekst w języku, którego nie rozumiem? Przecież to sprzeczność. – No, niestety. Ale można sobie z tym poradzić.

Krok 1. Najtrudniej zacząć

Można wziąć dowolną książkę przeznaczoną dla najmłodszych. Na przykład, gdybym chciał kogoś nauczyć japońskiego, na wstępie wsunąłbym mu w ręce „チーズスイートホーム”.

Jeżeli nie znajdziemy takiej książeczki, możemy spróbować inaczej. Na przykład czytając pierwsze trzy, cztery czytanki z podręcznika do nauki danego języka. Nie jest to zła metoda, ponieważ nauka z podręcznika może być znakomitym startem, byle tylko nie trzymać się go zbyt długo. Przyznam się, że czuję absolutną niechęć do podręcznikowych czytanek, bo bardzo szybko bohaterowie zaczynają mnie nie tylko nudzić, ale nawet irytować.

Musimy poznać najbardziej podstawowe słówka (sto, może dwieście), będą się one przewijały w każdym tekście, po jaki sięgniemy, więc po pierwszej lekturze powinny się trwale zapisać w pamięci. Poznać - czyli wiedzieć, co słówko oznacza.

Dźwięki

Ważne jest, żeby przyswoić sobie brzmienie obcego języka. Jeżeli czytamy tak samo jak piszemy, nie ma z tym większego problemu, dlatego nauka czytania powinna nam zająć co najwyżej pierwszy dzień. W przypadku języków z obcymi znakami, to od nich dobrze zacząć naukę. Jasne, że nie będziemy od razu wkuwali wszystkich japońskich kanji, ale hiragana i katakana to absolutny mus – pierwsze książki postaramy się znaleźć w furiganie.

Trochę gorzej, jeżeli nie ma jasnych zasad na odczytywanie wyrazów, wtedy dobrze po przeczytaniu książki prześledzić ją jeszcze raz z audiobookiem. Wyrazy i tak już będziemy umieli, po prostu skorygujemy sobie w ten sposób błędne wyobrażenie o ich brzmieniu.

Krok 2. Po wstępnym zapoznaniu się z językiem

Po wstępnym zapoznaniu się z językiem, sięgamy po książkę, na której zaczniemy naukę właściwą. Mogą to być baśnie, komiksy itp. Ja w przypadku włoskiego wziąłem włoskie tłumaczenie Małego Księcia. Nie mogę powiedzieć, żebym jakoś przepadał za tą ksiażką, ale jest dosyć prosto napisana, pojawia się w niej praktycznie pełen zasób podstawowego słownictwa i ogólnie dobrze się czyta.

Czytamy partiami. Może to być cała książka, jeden rozdział, strona. Ważne, żeby nie odrywać się przy każdym słowie, którego nie znamy. Podczas czytania zakreślałem sobie słówka, których nie rozumiałem. 95% rozumienia? Jasne… Po pierwszej lekturze moja książeczka (całe szczęście na tablecie, bo normalnej, papierowej bym nie popisał) była cała podkreślona. Tak na oko rozumiałem nie 95%, a 5-10%. Tylko od czasu do czasu sprawdzałem słowa, które już bardzo nie dawały mi spokoju i pod koniec książki zobaczyłem, że podkreślam coraz mniej. Później słówka można posprawdzać w słowniku lub porównać z tłumaczeniem książki na język polski. Będzie parę nieścisłości, ale dosyć szybka zaczną się wyjaśniać.

Najważniejsze to zainteresować się przedstawioną akcją. Tylko dzięki temu uczynimy z języka środek, a nie cel, i przy odrobinie szczęścia w ogóle zapomnimy, że się uczymy.

Krok 3. Co po pierwszej lekturze i sprawdzeniu słówek?

Możemy sięgnąć po książkę, która jest na podobnym poziomie. Gdyby mój Il piccolo principe miał kontynuację, prawdopodobnie ruszyłbym właśnie w jej kierunku. Możemy też przeczytać tę samą książkę jeszcze raz, znów podkreślając to, czego nie rozumiemy. Gwarantuję, że będzie tego dużo, dużo mniej.

Czyli w skrócie - sięgamy po kolejną książkę.

Po jakimś czasie takiej nauki będziemy czuli się w języku znacznie pewniej. Wszystko zależy od naszego zaangażowania. Ja po dwóch lub trzech (nie pamiętam, załóżmy bezpieczniej, że trzech) tygodniach mogłem już swobodnie, choć dalej ze słowniczkiem, przeczytać Il padrino (włoskie tłumaczenie najlepszej powieści M. Puzo). Tak, wiem, że powieść dzieje się głównie w Ameryce, ale ma tak specyficzny klimat, że niektóre dialogi aż proszą się o włoski, jak choćby rozmowa Dona Corleona z umierającym przyjacielem:

„«Padrino, Padrino», chiamò ad alta voce, «salvami dalla morte, ti supplico. La carne mi si sta distaccando dalle ossa e posso sentire i vermi divorarmi il cervello. Padrino, guariscimi, tu ne hai il potere, asciuga le lacrime della mia povera moglie. A Corleone abbiamo giocato insieme da bambini e vuoi lasciarmi morire ora che ho paura dell'inferno per i miei peccati?»” I dalej: “sta' qui con me e aiutami ad affrontare la morte. Forse se ti vedrà accanto a me si spaventerà e mi lascerà in pace.”

Budowanie bazy do powtórek

Wspomniany poprzednio David Snopek zaleca wpisywanie słówek do Anki. Tyle tylko, że to bardzo spowalnia naukę, a niektóre słówka są wprost niemożliwe do jednoznacznego przetłumaczenia. No i, co tu ukrywać, jest to tak nudne, że po pierwszych paru dniach takiej roboty odechciewa się jakiejkolwiek nauki. Osobiście zalecam budowanie bazy słówek poprzez zaznaczanie ich w tekście. Gdy przebijemy się przez pierwsze kilka lektur, zobaczymy, że w następnych nie rozumiemy co najwyżej kilku słówek na stronę. Przejrzenie po czasie książki i przypomnienie ich sobie to kwestia dosłownie kilku minut.

Ale możliwe, że i to jest niepotrzebne. Najważniejsze słówka będą się raz za razem powtarzały w następnych partiach tekstu, więc samo czytanie wystarczy, by ich nie zapomnieć.

Później można spróbować rozumienia z samego słuchu. Może bajki Disneya? Polecam, bo przetłumaczyli je na wiele języków, a dialogi jest w stanie zrozumieć kilkuletnie dziecko-native. Dla fanów japońskiego, polecam studio Ghibli. Może ktoś zechce sprawdzić, co naprawdę jest mówione w Muminkach? Albo obejrzeć Pokemony? Z ciekawości sprawdziłem, na YT można je znaleźć nawet po włosku.

Zasób słówek, a słownik

Ciekawa sprawa, pewnie znacie programy do powtarzania słówek z potężnej, sprzedawanej wraz z programem, bazy danych? Okazało się, że choćbym nauczył się wszystkich słówek w bazie (sprawdzałem kilka, zwykle liczą od kilku do kilkudziesięciu tysięcy), nie potrafiłbym bez słownika przeczytać nawet pierwszych stron Ojca chrzestnego. Zresztą, każdy, kto uczył się tradycyjnie, wie ile czasu zajęło mu sięgnięcie po normalną literaturę w danym języku.

Niestety, bardzo długo będziemy zmuszeni do czytania ze słownikiem i nic z tym nie zrobimy. Nawet w języku polskim musimy czasem sięgać po słowniki, więc nie wymagajmy od siebie zbyt wiele. Tyle tylko, że gdy dojdziemy do rozumienia na poziomie mniej więcej 95%, większość dodatkowych wyrazów wyłapiemy z kontekstu.

Podsumowując

Nie potrafiłbym napisać po włosku powieści. Nie bez wielokrotnego sprawdzania każdego zdania. Jak już pisałem w komentarzach poprzednio – jeżeli nie wejdziesz do wody, nie nauczysz się pływać, tak samo jak bez prowadzenia rozmowy, nie nauczysz się rozmawiać. Ale to nie jest już kwestia żmudnego powtarzania słówek i struktur gramatycznych, a tylko aktywowania tego, co już się zapisało w naszej kompetencji biernej. Krashen opisuje przypadki, gdzie po długim okresie cichym pełna aktywacja następowała niemal natychmiastowo, osobiście mu wierzę, choć nie mogę tego jednoznacznie potwierdzić z własnego doświadczenia. Dla mnie najważniejsza była zawsze umiejętność samego przyswajania tekstów i opisana powyżej metoda okazała się wprost doskonała, skoro po kilku tygodniach osiągnąłem lepsze wyniki i poczułem się w języku pewniej, niż w innych językach, uczonych innymi metodami, po całych latach. Dateusz zachęcił mnie ostatnio do sprawdzenia Duolingo (i sprawdzenia siebie, za pomocą Duolingo), dostępne testy zdałem z biegu przez "pójscie na skróty" (czy jakoś tak się to nazywało), więc jak widać, mimo że metoda nie przewiduje egzaminowania, może też dać dobre rezultaty na testach.

OsK
23 marca 2014 - 11:55