Mówi się, że gdy coś jest do wszystkiego to jest do niczego. Tą zasadę znamy doskonale chociażby z komputerowych gier fabularnych i nie tylko. Mag to mag, łotr to łotr, wojownik to wojownik. Jasna droga, przeznaczenie i cel. Aranżacja ścieżki rozwoju przychodzi intuicyjnie, łatwo. Każde jednak, nawet najdrobniejsze dziwactwo pokroju mieszania klas wiąże się z pewnymi ujemnymi modyfikatorami czy blokadami. Nigdy nie uzyskamy pełni szczęścia w byciu jednocześnie gościem od zaklęć i toporów. Hybrydy. Wieczna niedoskonałość. Czy na pewno?
Szybka rozkmina to cykl felietonów, który oprócz ukazania interesującego zjawiska, gamingowej ciekawostki, śmiesznego filmiku lub ukrytego bonusu - zaprasza Was do dyskusji na konkretny temat i wzięcia (nie zawsze) udziału w ankiecie.
Każdy ma swoje podejście do danego tytułu. W dzisiejszych czasach praktycznie wszystko jest skrupulatnie rejestrowane za pomocą specjalnych programów bądź usług, o których to pisałem Wam w 19 odcinku Rojopojntofwiu („Gracz lubi się chwalić”). Mamy więc narzędzia gamingowej infiltracji, rozbudowane systemy podglądu dokonań (patrzcie Battlelog). Czy coś takiego wymusza w nas dążenie do doskonałości sprawiając, że zapominamy o pierwotnym funie? Czystej radości płynącej z gry? Czy może w żadnym stopniu tego procesu nie zaburza, a kolejne levele, zestawienia ratio i score to miły dodatek? Urozmaicacz, nie cel/determinant? Jestem ciekaw.
Jest tyle gier, tyle platform, tyle opcji. Każda stara się nas kupić, wciągnąć, zaintrygować, oczarować. Czy to przez konkretny gatunek, urządzenie wskazujące lub konkretne uniwersum. Strzelanki, strategie, erpegi. Steampunk, fantasy, cyberpunk, postapo. Pistolety, miecze, czary, kierownice, piłki. Programów jest masa, narzędzi do ich poznania jeszcze więcej. Rzadko gramy tylko w jedną grę lub obracamy się w obrębie tylko jednego świata wirtualnych doznań. Tak rodzi się tytułowy syndrom GZA, którego mam wrażenie, że nie zawsze jesteśmy świadomi. Gamingowa adaptacja. System, zmysł. To niesamowite z jaką łatwością nam to przychodzi.
Szybka rozkmina to cykl felietonów, który oprócz ukazania interesującego zjawiska, gamingowej ciekawostki, śmiesznego filmiku lub ukrytego bonusu - zaprasza Was do dyskusji na konkretny temat i wzięcia (nie zawsze) udziału w ankiecie.
Tydzień temu było o "czytaniu gier". Dzisiaj chciałbym pogadać o ich słuchaniu. Dialogi, konwersacje, opowieści, wymiany zdań. Kolejny bardzo ważny budulec klimatu, "scalacz" historii, pogłębiacz immersji, podstawa narracji. Prowadząc rozmowy jeszcze bardziej zżywamy się z rozmówcą, nierzadko zapominając o tym, iż on nie istnieje naprawdę. Stanowi wirtualny twór na potrzeby elektronicznej gry. Odsłuchujemy je do końca czy pomijamy? Przewijamy daną kwestie mówioną (nie-pisaną) czy angażujemy się w polemikę, jak gdyby dotyczyła ona żywego człowieka?