Dragon Ball Super - Toriyama potwierdził nową serię anime
Dragon Ball Z: Fukkatsu no F - już tylko tydzień do premiery
"Beren i Luthien" - pierwsze informacje na temat fanowskiego filmu osadzonego w Śródziemiu (Prima Aprilis)
Hyper Dragon Ball Z - fanowska produkcja, która bije na głowę większość oficjalnych gier
Moje ulubione AMV
Shaman King: Master of Spirits - recenzja gry
W jednym z komentarzy sprzed kilku miesięcy zostałem poproszony o napisanie recenzji "Neon Genesis Evangelion". Dzisiaj – przynajmniej częściowo - spełniam zadość tej prośbie. Sam tekst nie będzie jednak recenzją, a raczej nieco wybiórczym spojrzeniem na serial, który w ciągu ośmiu lat obejrzałem ponad dwadzieścia razy.
Artura Andrusa zna chyba każdy Polak. Obdarzony stoickim spokojem kabareciarz, dziennikarz i radiowiec od lat wykpiwa ze sceny otaczającą go rzeczywistość, celnymi, ironicznymi uwagami zwracając uwagę na mniej i bardziej ważne problemy naszego społeczeństwa. I chociaż czasami zdarza się, że ktoś pomyli go z innymi znanymi z telewizji postaciami, to nigdy przez grzeczność nie zwróci na to uwagi, zawsze gotów złożyć podpis w księdze pamiątkowej w imieniu swojego serdecznego kolegi, Piotra Bałtroczyka.
"Blog osławiony między niewiastami" to swego rodzaju hołd złożony literackiemu dorobkowi Andrusa. Niemal 600-stronicowa książka stanowi antologię jego tekstów nie tylko – jak sugerowałby tytuł – zamieszczanych na internetowym blogu, ale również publikowanych w różnych periodykach: "Policja 997", "Prime", "Gazeta lekarska". Znajdziemy w niej zarówno teksty piosenek (na czele z wielkim przebojem "Piłem w Spale, spałem w Pile"*), jak również wiersze i wyniki przeprowadzanych w pocie czoła badań: nad stanem polskiego wojska, na temat problemów Polaków przy kupnie używanych samochodów, czy przy kompletowaniu adresów Urzędów Skarbowych i ZUS-ów.
Kilka dni temu pomyślałem, że dobrze będzie odświeżyć sobie niektóre książki i komiksy, które czytałem w dzieciństwie. Wśród nich znalazł się, chyba już dziś nieco zapomniany, numer specjalny "Kaczora Donalda" z 2000 roku, pt. "Życie i czasy Sknerusa McKwacza". Szczerze mówiąc, to po trzynastu latach niewiele już z niego pamiętałem, chociaż swego czasu stawiałem go na pierwszym miejscu wśród wszystkich historii związanych z Kaczogrodem. Po komiks sięgnąłem dość niepewnie (nie chciałem psuć pięknych wspomnień) i... wsiąknąłem po uszy.
Historia rozpoczyna się w połowie XIX wieku, w szkockim Glasgow, w którym mieszkają jedni z ostatnich przedstawicieli starego rodu McKwaczów. Niewiele już pozostało z dawnej potęgi w tym niegdyś możnym klanie: średniowieczny, zadłużony i opuszczony zamek, położony kilka kilometrów od miasta oraz przylegający do niego cmentarz, przedmioty odwiecznej walki sądowej McKwaczów z Wiskervillami. Starzy McKwaczowie widzą tylko jedną szansę na powrót do dawnej chwały – wychowanie młodego Sknerusa na kaczora, który z podniesionym dziobem stawi czoła wszystkim przeciwnościom świata, spłaci długi i zapoczątkuje nowy okres świetności rodu. W tym celu nieopierzony jeszcze "Sknerusik" zaciąga się jako palacz na statek płynący do Ameryki, by tam odnaleźć swego stryja Angusa i zacząć nowe życie...
Witajcie wszyscy! Przez ostatnie miesiące wiele spraw skutecznie odrywało mnie od pisania na Gameplayu, kilka tygodni temu postanowiłem jednak wrócić (na jak długo – to się z czasem okaże :)). Przede wszystkim jest to zasługa wszystkich tych, którzy pomimo mojej długiej nieobecności uparcie zamieszczali komentarze pod moimi starymi tekstami z prośbą, żebym wreszcie sklecił coś nowego. (Kometarze te, mające czasami po kilka miesięcy, odkryłem przypadkiem jakieś trzy tygodnie temu, próbując odgrzebać jeden ze swoich wpisów). No i Evilmga, który przez bite dziewięć miesięcy wiercił mi dziurę w brzuchu, żebym wreszcie zaczął pisać. Przez ten czas uzbierało się sporo rzeczy, o których chciałbym napisać, sądzę więc, że tym razem zostanę z Wami przynajmniej do Gwiazdki. :)
O czym będą nowe teksty? Ogólnie rzecz biorąc - o tym samym, co stare: o filmach i serialach animowanych (również – a może przede wszystkim – europejskich), o grach (głównie tych sprzed 2010 – cóż, ograniczenia sprzętowe...) i o książkach (o wiele, wiele więcej niż do tej pory). A "na dzień dobry" moje prywatne uzupełnienie rasgulowej listy "top-tytułów" na GBA (z którą jako laik - jeśli chodzi o tę konsolkę - zgadzam się w całej rozciągłości).
Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna powracam znowu do wspominania produkcji na najlepszą w świecie konsolę do gier. Tym razem jednak nie będzie to jeden tytuł, a... aż sto. I to w zaledwie dziesięć minut! Poniżej zamieszczam jeden z filmów, które znalazłem ostatnimi czasie na YouTube. Ile z nich kojarzycie? W ile graliście?
Od premiery pierwszego odcinka Dragon Ball dzieli nas już ponad 26 lat. Przez 11 lat przygody Goku i spółki śledziły z zapartym tchem miliony ludzi. (A właściwie nadal śledzą, bo w zachodnich stacjach telewizyjnych do dziś bez problemu można w całkiem niezłym czasie antenowym wyłapać którąś z serii). Pomimo pewnego zawodu jakim była seria GT, wielu fanów przez lata żyło nadzieją, że Toriyama powróci jednak do stworzonego przez siebie uniwersum i doprowadzi do odrodzenia kultowego serialu. Pomimo różnie interpretowanych sygnałów, do tej pory nie ukazała się żadna nowa produkcja osadzona w świecie Dragon Ball, która sygnowana byłaby nazwiskiem słynnego autora komiksów. (Chociaż ostatnimi czasy coś się chyba ruszyło, bo w połowie przyszłego roku ukazać ma się w Japonii nowy film kinowy, tworzeniem którego podobno w całości zajmuje się Toriyama). Nic więc dziwnego, że za osamotnione, ale nadal popularne uniwersum postanowili zabrać się fani tworząc rozliczne mangi (głównie spin-offy do oryginalnych serii) i scenariusze nigdy niezrealizowanych filmów. Do niedawna stworzenie pełnoprawnego serialu animowanego przerastało możliwości amatorskich twórców, wszystko wskazuje jednak na to, że w ostatnich dniach sytuacja uległa drastycznej zmianie - 3 dni temu premierę w Sieci miał pierwszy odcinek Dragon Ball Absalon, w całości tworzony przez fana kryjącego się pod nickiem Mellavelli.
Na ten serial czekałem od dawna. No, może nie dosłownie „od dawna” i nie do końca „czekałem”, bo do samej premiery nie miałem pojęcia, że powstaje kolejna produkcja z młodymi superbohaterami od DC Comics, ale gdy już obejrzałem pierwsze odcinki zrozumiałem, że na Young Justice czekałem od lat. Mniej więcej od zakończenia emisji Teen Titans.
Temat Batmana poruszany był na łamach Gameplay.pl wielokrotnie, z reguły w kontekście ostatnich filmów Nolana oraz starego dobrego serialu animowanego Batman: The Animated Series. O dziwo, do tej pory nie pojawił się tutaj ani jeden tekst traktujący o serii Batman Beyond, w Polsce znanej pod nazwą Batman Przyszłości*. Najwyższa pora nadrobić zaległości, bo tytuł to tyleż ciekawy, co kontrowersyjny i wnoszący niemało do tragicznej historii Mrocznego Rycerza.
Po tym co za chwilę napiszę stanę się zapewne ofiarą internetowego samosądu, ale muszę szczerze przyznać, że nigdy nie ciągnęło mnie do piłki nożnej. Pewnie, wyjść na boisko i pokopać z kolegami piłkę było nawet przyjemnie, ale zawsze odrzucało mnie od nałogowego oglądania meczy lig wszelakich oraz upartego kibicowania drużynom, których nazw nie potrafiło się często nawet poprawnie wymówić. Co za tym idzie, kolejne odsłony Fify oraz innych gier kopanych regularnie spotykały się u mnie z tragicznym wręcz niezrozumieniem i omijane były szerokim łukiem. Od zasady tej był jednak jeden wyjątek: 8-bitowa Kunio Kun no Nekketsu Soccer League, polskim graczom znana pod nazwą Goal 3.
Niewiele jest filmów na które czekałem w tym roku z taką niecierpliwością, jak na Meridę Waleczną. Pierwszy zwiastun filmu, jeszcze bez oficjalnego polskiego tytułu, miałem okazję obejrzeć chyba w okolicach listopada ubiegłego roku i z miejsca się w nim zakochałem: niesforna, ruda nastolatka, która z łukiem w ręku postanawia walczyć o prawo do swojej własnej ręki i wszechobecny, szkocki akcent. Spodziewałem się wypełnionej gagami "szkockiej wersji" Zaplątanych i choć już teraz mogę napisać, że efekt końcowy zupełnie rozminął się z moimi oczekiwaniami, to wyszło to filmowi tylko na dobre.