Dragon Ball Super - Toriyama potwierdził nową serię anime
Dragon Ball Z: Fukkatsu no F - już tylko tydzień do premiery
"Beren i Luthien" - pierwsze informacje na temat fanowskiego filmu osadzonego w Śródziemiu (Prima Aprilis)
Hyper Dragon Ball Z - fanowska produkcja, która bije na głowę większość oficjalnych gier
Moje ulubione AMV
Shaman King: Master of Spirits - recenzja gry
Jako, że Raziel od długiego czasu męczy mnie, żebym wreszcie zamieścił jakiś wpis o grze na NES-a, dla świętego spokoju wskrzeszam po wielu miesiącach cykl "Wspomnienia z NES-a", na tapetę biorąc dzisiaj Batmana z 1989 r., jedną z najlepszych "filmowych" gier na 8-bitową konsolę Nintendo.
"Hobbit: Pustkowie Smauga" był zdecydowanie najbardziej oczekiwanym filmem fantastycznym końca 2013 r. Opinie na jego temat są skrajne – niektórzy twierdzą, że nowy obraz Petera Jacksona to kompletny gniot, drudzy wychwalają go pod niebiosa. Na samym GOL-u recenzji "Hobbita" też nazbierało się całkiem sporo, zamiast więc dorzucać kolejną, postanowiłem przeanalizować co bardziej kontrowersyjne wątki z punktu widzenia człowieka, który w dziełach Tolkiena jest zakochany*.
W ostatnią sobotę Wielka Brytania obchodziła małe święto: piędziesiąte urodziny najstarszego brytyjskiego serialu s-f, Doktor Who. Z tej okazji BBC wyemitowała specjalny odcinek serialu, The Day of the Doctor, który już teraz ustanowił kilka rekordów: w trakcie jego emisji Doktor Who odnotował ponad pół miliona "tweetnięć" (przy początkowej liczbie wejść 12.939 na minutę), a w samej wielkiej Brytanii obejrzało go ponad 10 milionów osób. The Day of the Doctor zakwalifikował się również do Księgi Rekordów Guinnessa jako odcinek emitowany jednocześnie w największej liczbie krajów: 23-11-2013 o godz. 20:50 można było go obejrzeć w 94 krajach i 1500 kinach. To dobra okazja, żeby serial przybliżyć tym, którzy nigdy o nim nie słyszeli (a tym, którzy Doktora Who znają, ale chcą dowiedzieć się o nim więcej, polecam artykuł Andrzeja Kaczmarczyka Doktor Kto?, opublikowany w Nowej Fantastyce, 11/2013; znajdziecie w nim m.in. subiektywną listę dziesięciu najlepszych odcinków serialu z ostatnich piędziesięciu lat).
Serie anime emitowane w polskiej telewizji to – niestety – rzadkość. Dobrze wykonane anime (pod względem tłumaczenia i udźwiękowienia) to już niemalże wołanie na puszczy. Całe szczęście, kilka lat temu udało się w Polsce wyemitować bardzo fajny shonen Seji'ego Mizushimy Shaman King, który w polskiej wersji brzmi nawet lepiej, niż w oryginale.
Kilka dni temu Pita opisywał remake jednej z najlepszych gier o Kaczkach, jakie ukazały się na 8-bitowej konsoli Nintendo. Warto przy tej okazji przypomnieć Darkwing Duck, napakowany specyficznym humorem platformer od Capcomu. Niewielu bohaterów gier na NES-a zasługuje na drugą młodość tak jak Darkwing.
Odkąd sięgam pamięcią (a parę generacji sprzętu przeżyłem), różni internetowi prorocy głosili śmierć klasycznych przygodówek point&click. Mówiło się o różnych przyczynach: że zbyt skomplikowane dla masowego odbiorcy, że zbyt powolne, że fabuła potrzebuje kilkunastu godzin, żeby się rozkręcić. Bzdura. Minęły lata, a przygodówki jak istniały, tak istnieją (dzielnie broniąc przy tym bastionu gier logicznych i artystycznych), a w sklepach nietrudno trafić na prawdziwe perełki, które potrafią przykuć do monitora na wiele godzin. Najlepszym przykładem na to jest The Tiny Bang Story.
Edmunda Niziurskiego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Na książkach przygodowych jego autorstwa wychowały się już dwa pokolenia Polaków, a ja całym sercem wierzę w to, że uda się również trzeciemu, bo wiele z nich, to powieści po prostu ponadczasowe. Nawet jeśli ktoś nie kojarzy nazwiska samego autora, to takie tytuły jak "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa", czy "Sposób na Alcybiadesa" nie powinny być mu zupełnie obce – Telewizja Polska do dziś powtarza seriale i filmy oparte na książkach Niziurskiego. Wielka szkoda, że nigdy nie przeniesiono na ekrany telewizorów cyklu o przygodach opisywanych tu Bąbla i Syfona. Trzy krótkie historie o nastoletnich detektywach, toczących nierówny bój ze szkolnymi terrorystami i gangsterem Palemonem, okradającym sklepy na warszawskim Mokotowie, sprawdziłyby się idealnie w formie kilku-odcinkowego serialu przygodowo-detektywistycznego.
Nie należę do graczy, którzy starają się skończyć dany tytuł jak najszybciej, bezstresowo i natychmiast włączyć kolejną grę. Lubię gdy stawia ona przede mną wyzwania, nawet jeśli oznacza to powtarzanie jakiegoś fragmentu po sto razy, tylko po to, żeby za chwilę zaciąć się ponownie. Strasznie przy tym denerwuje mnie, gdy twórcy idą na łatwiznę i poziomy trudności o tak wdzięcznych nazwach jak "insanity", czy "impossible" zrobione są na odczepkę, przez zwykłe zwiększenie ilości atakujących nas bezmyślnie przeciwników. W niektórych grach ma to oczywiście sens (FPS-y, slashery), w wielu jednak z łatwością może zepsuć radość z zabawy, poprzez zwykłe naruszenie zasad rządzących danym tytułem. Tak jak w kampanii Warcrafta III.
Kto w miarę uważnie śledzi mojego bloga, ten wie, że "Yu-Gi-Oh" to jedno z moich ulubionych anime. Ta dość dziwna sympatia bierze się u mnie pewnie z dość słabej znajomości japońskich seriali, niemniej swego czasu przebrnąłem przez wszystkie odcinki tego tasiemca i przez większość czasu nawet się nie nudziłem. Nic więc dziwnego, że gdy półtora roku temu trafiłem na możliwość kupna na Allegro gry Yu-Gi-Oh: Forbidden Memories za przysłowiową złotówkę, nie wahałem się ani chwili.
Dwa lata po premierze "Neon Genesis Evangelion" w Japonii ukazał się kolejny serial anime, który bardzo szybko zyskał status kultowego. Opowiadający historię podróżujących po Układzie Słonecznym łowców nagród "Cowboy Bebop", okazał się prawdziwym mistrzostwem udźwiękowienia, za którym ponownie stała znana kompozytorka, Yoko Kanno.