Dragon Ball Super - Toriyama potwierdził nową serię anime
Dragon Ball Z: Fukkatsu no F - już tylko tydzień do premiery
"Beren i Luthien" - pierwsze informacje na temat fanowskiego filmu osadzonego w Śródziemiu (Prima Aprilis)
Hyper Dragon Ball Z - fanowska produkcja, która bije na głowę większość oficjalnych gier
Moje ulubione AMV
Shaman King: Master of Spirits - recenzja gry
Na początek będą trzy pytania:
Czy lubicie Greenpeace?
Czy uważacie, że ninja stworzeni są do większych rzeczy, niż ochrona ich ukochanego cesarza?
Czy sądzicie, że gry powinny być urozmaicone do granic możliwości?
Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na co najmniej jedno z powyższych pytań, to mam dla Was dobrą wiadomość: opisywany dzisiaj przeze mnie Zen: Intergalactic Ninja jest po prostu dla Was stworzony.
Jedni nazywają je przejawem artyzmu XXI wieku, drudzy – zarazą YouTube'a. AMV (ang. Anime Music Video), bo o nich mowa, w ciągu ostatnich lat zdobyły sobie w Sieci niebywałą wręcz popularność. Czym są? Najprościej rzecz ujmując – teledyskami, z wyciętymi fragmentami filmów i seriali animowanych oraz podłożoną muzyką, tworzącymi w efekcie zupełnie nową jakość.
"Boom" na AMV, jaki nastąpił w ostatnich latach, bierze się zapewne z coraz łatwiejszego dostępu do dobrego sprzętu komputerowego i niezłych łącz internetowych, umożliwiających podzielenie się z całym światem swoimi nowymi dziełami. Co jest przerabiane? Absolutnie wszystko, choć oczywiście największym powodzeniem cieszą się serie najbardziej znane – Dragon Ball, Neon Genesis Evangelion, Naruto etc. Poniżej zamieszczam małą galerię AMV, z podziałem na poszczczególne tytuły. Nie będąc jednak tradycjonalistą, na koniec dorzucam również trzy filmiki z Gwiezdnych Wojen, stworzone tą samą metodą. Enjoy! ;)
You've heard of it, haven't you? The legend of Sparda? When I was young, my father would tell me stories about it. Long ago, in ancient times, a demon rebelled against his own kind for the sake of the human race. With his sword, he shut the portal to the demonic realm and sealed the evil entity off from our human world. But since he was a demon himself, his power was also trapped on the other side. I never believed it. I thought it was just a child's fairy tale. But I discovered that the so-called legend wasn't a myth at all. Sparda existed...
Dawno, dawno temu, gdy użytkownicy Gameplaya żyli jeszcze ze sobą w pokoju i nie kłócili się o wyższość Dragon Balla nad Naruto, ani o zasadność wprowadzenia pewnych niejasnych ustaw, obiecałem niektórym, że zacznę pisać częściej i więcej niż dotychczas. Wrodzona złośliwość uczelni sprawiła jednak, że znów niespodziewanie na mej drodze stanęła sesja (pozdrawiam wszystkich studentów i łączę się w bólu z tymi, którzy nadal z nią walczą). Tak więc z pewnym niewielkim opóźnieniem (od ostatniego wpisu minęły zaledwie dwa miesiące ;)) wrzucam kolejny tekst i znów obiecuję, że będę pisał regularnie. No i że napiszę na wszystkie obiecane tematy. Tymczasem zaś zapraszam do lektury na temat gry, o której zamierzałem napisać od bardzo dawna. W dzisiejszym odcinku Klasyków ze SNES-a... Chrono Trigger!
"Final Fantasy" (Fainaru Fantajii) – dla wielu graczy każda gra z tymi kilkoma literkami w nazwie natychmiast po premierze stają się pozycją kultową. Czy wiecie, że seria ta jest z nami już od 24 lat? W roku 1987, skromna wówczas firma Square, postanowiła wydać swoją ostatnią grę na konsolę NES (stąd też tytuł gry). Wynik sprzedaży i popularność "Final Fantasy" przeszły jednak najśmielsze oczekiwania twórców – w Japonii gra stała się tytułem tak znanym i lubianym, że Square natychmiast przystąpiło do produkcji dwóch kolejnych tytułów z literami FF w nazwie, wbrew pierwotnym planom również wydanym na 8-bitową konsolę Nintendo. Gdy w branży gier nastała era 16-bitowców, Square pozostało nadal przy Nintendo, w latach 1991-1994 wydając kolejną trylogię, tym razem jednak już na Super Nintendo. Tytuły to niezwykle grywalne, do dziś dające graczom wiele przyjemności (czego dowodem zresztą sukces remake'ów na GBA). Spośród nich szczególnie umiłowałem sobie szóstą część Ostatecznej Fantazji, przyjrzyjmy się zatem, jak wyglądało pożegnanie Square z dużymi konsolami Nintendo i przesiadka do wagonika Sony. Oto przed Państwem "Final Fantasy VI".
Czy wiecie, że już za tydzień są Święta? Wiem, że patrząc za okno można mieć co do tego wątpliwości, ale tak: już za 7 dni mamy Wigilię. Dla (prawie) wszystkich studentów to upragniony czas powrotu do domu i normalnego (nareszcie) jedzenia. Jakoś tak wyszło, że tegoroczną przerwę świąteczną spędzę bez swojego wiernego PC-ta. No cóż - co komputer stacjonarny, to komputer stacjonarny, nie bardzo opłaca się go na tydzień targać przez pół kraju. Aby się nie zanudzić, postanowiłem więc nabyć jakiś ciekawy i w miarę tani tytuł na moją wysłużoną PS One (tak, nadal są ludzie, którzy posiadają tą konsolę :)). Po kilku dniach przeglądania Allegro i świecącego pustkami polskiego eBaya, wybór mój padł na "Yu-Gi-Oh: Forbbiden Memories". O swojej nowej zabawce napiszę z pewnością po Świętach, gdy już porządnie ją sobie ogram, dziś krótko zaś o serialu anime, który zapoczątkował swego czasu szał na wszystko, co tylko miało w nazwie "Yu-Gi-Oh!". Tym samym inicjuję nowy cykl tekstów na temat anime, które szczególnie utknęły mi w pamięci i które wszystkim polecam. Zapraszam do lektury.
Podobnie jak dla wielu osób z mojego pokolenia, tak i dla mnie Transformersy stanowią dobrą połowę życia. Od dziecka mam szczęście (albo i nie, to zależy od punktu widzenia) stykać się z serialami, zabawkami i całą tą otoczką, która nieodłącznie towarzyszy znanym markom, co sprawiło, że i filmy kinowe przyjąłem z dużym uznaniem (no, może poza "Dark of the Moon", którego nadal nie miałem okazji obejrzeć). Filmy, które niejako na nowo ożywiły nieco już zastane uniwersum "Transformers", w którym nic sensownego od premiery "Armady" nie miało chyba miejsca. Wszystkie kinowe obrazy Micheala Bay'a sprzedały się doskonale, nic więc dziwnego, że w ostatnich miesiącach powstał również i serial bazujący na hollywoodzkim pierwowzorze. "Transformers Prime", bo tak się nazywa, możemy od dwóch tygodni oglądać na polskim kanale Cartoon Network. Co można o nim w chwili obecnej napisać?
Są takie gry, przy których rezygnują najlepsi gracze. Są takie firmy, które celują w tworzeniu gier o poziomie trudności ocierającym się wręcz o absurdalność. Są gracze, którzy swoimi umiejętnościami udowadniają, że można je ukończyć. No i jest "Ghosts 'n Goblins", które udowadnia, że jednak nie można. :)
Po wielotygodniowej przerwie, w ubiegłą niedzielę powróciłem na Gameplaya. Stworzony niemal przez przypadek wpis spotkał się ze sporym zainteresowaniem co, muszę przyznać, jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Pozytywnym, rzecz jasna. :) Wciąż nie mając czasu na napisanie czegoś większego (tak Razjel, pamiętam! "wspomnienia z NES-a"!), zaczynam tworzyć chyba jakąś nową, świecką tradycję wrzucania tekstów niemalże pretekstowych, okraszonych jednak sporą ilością filmików. W dzisiejszym odcinku telenoweli pt. "Strider - życie i twórczość przyszłego władcy świata" przegląd moich ulubionych filmów wprowadzających do gier.
Na początek może kilka objawionych słów: ludzkość jest kreatywna. Kreatywność ta objawia się w różny sposób: niektórzy malują, niektórzy są świetnymi muzykami, jeszcze inni udają, że potrafią pisać i produkują niemalże pretekstowe teksty na Gameplayu. Gdy przed kilkoma laty zadebiutował w Sieci YouTube, bez którego wielu nie wyobraża sobie już dziś Internetu, kreatywność ludzka zaczęła się objawiać na szeroką skalę w jeszcze jeden sposób: w postaci tworzonych przez laików miksów piosenek, teledysków filmowych oraz AMV-ek. Jakiś czas temu natknąłem się na YT na opening do "Gwiezdnych Wojen" stylizowany na czołówkę "McGyvera" - parę dodatkowzch godzin wyjętych z życia i specjalnie dla Was wyszukałem kilka najciekawszych filmowych "miksów". Enjoy it! :)
Star Wars - McGyver opening