2011 rok był w moim przypadku inny niż ten tysięcy innych graczy. Nie zagrałem w Battlefielda, Skyrima, Dark Souls ani inny wielki hit wydany w ostatnich miesiącach. Teoretycznie taką opcję miałem, ale różne czynniki sprawiły, że w końcu spędziłem te kilkadziesiąt tygodni głównie przy grach na PlayStation 2 i inne konsole poprzedniej generacji. Stąd też lista podsumowująca ten rok będzie inna niż typowe top 10.
„U siebie gwiazd nie widzą”. Tak właśnie sobie myślę, gdy patrzę na politykę niektórych klubów piłkarskich. Najbardziej interesująca mnie liga włoska jest tutaj najlepszym przykładem. Od lat bowiem poszczególne drużyny często bez walki wypuszczają do konkurentów lub za granicę talenty, o które później bije się pół kontynentu. Aż boję się pomyśleć ile gwiazd w ten sposób straciliśmy my, bo okazało się, że kilku trenerów i prezesów wolało postawić na przereklamowanego Serba niż młodego Polaka ze szkółki.
Dzień zaczyna się jak zwykle. W planach masz realizację kilku obowiązków i parę pomysłów na relaks. Wśród nich jest też miejsce na granie. Masz ustalone konkretne tytuły. Nadchodzi moment, gdy uruchamiasz konsolę/aplikację i zaczynasz się bawić. Wtedy dostrzegasz, że sztuczna inteligencja ma tzw. „dzień konia”. Co to znaczy? Jej wychodzi wszystko, a Tobie zupełnie nic.
Kilka razy na gameplay.pl mogliście przeczytać o moich spostrzeżeniach podczas gry w pierwszą odsłonę serii Splinter Cell. Produkcja Ubisoftu wywoływała u mnie przed zagraniem spore obawy. Od jej premiery minęło sporo czasu, a gatunek skradanek ma predyspozycje, aby starzeć się w wyjątkowo brzydki sposób. Dość szybko okazało się jednak, że Sam Fisher wciąż jest w formie, a jego pierwsza przygoda dostarcza wyjątkowo wiele rozrywki.
Nota obok wyraźnie sugeruje, że w ten tytuł warto zagrać i dzisiaj. Opinia jest oczywiście subiektywna i warto, abyście pamiętali, że ja jeszcze „siedzę” w poprzedniej generacji sprzętu i bawię się produkcjami wydanymi na PlayStation 2. Na ich tle Splinter Cell prezentował się zarówno ładnie pod względem grafiki, jak i ciekawie pod względem systemu.
Ah, zaległości. To właśnie dzięki nim dopiero kilka miesięcy temu miałem okazję po raz pierwszy na spokojnie spędzić kilka godzin z Devil May Cry. Pierwsza odsłona serii to dziś już klasyka, która nie każdemu musi przypaść do gustu. Mnie jednak się spodobała, choć zostałem szybko sponiewierany przez Capcom.
Miałem już na koncie ukończoną Bayonettę, więc powinienem być przygotowany na to co mnie czeka. Nie zaskoczyło mnie nieco toporne sterowanie, brak dynamiki (w porównaniu do tworu Platinum Games) czy nieco inny system walki. Pierwsze wrażenie było dobre i wciągnąłem się w grę. Nie na długo jednak. Poziom trudności nie pozwolił na ulgową zabawę i szybko okazało się, że przeciwnicy robią ze mnie siekaninę. Niszczą Dantego, mielą, palą, biją, kopią, tną i tłuką aż miło. Nie wiem jakim cudem dobrnąłem do niemal połowy gry w tamtym momencie, ale były to naprawdę dramatyczne i pełne niezbyt dobrych emocji chwile.
I koniec. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe, a Sam Fisher doprowadził swoją pierwszą przygodę do szczęśliwego finału. Czy jestem usatysfakcjonowany? Jak najbardziej.
Tak staram się sobie w tym momencie tłumaczyć kryzys jaki dopadł mnie podczas zabawy z Shox na PlayStation 2. Te zręcznościowe wyścigi od EA Big zyskały sobie na świecie renomę bardzo wymagających i przeznaczonych tylko dla naprawdę cierpliwych graczy. Mnie skusiło do ich zdobycia stricte arcade’owe podejście do tematu rajdów, którego od wielu lat nie spotkałem na platformach do grania.
Po pierwszych po dłuższej przerwie materiałach o kolejnej odsłonie serii Metal Gear pojawiły się głosy, że Rising to policzek wymierzony w twarz fanom Solid Snake’a i jego przygód. Moim zdaniem to jednak krok w dobrą stronę i klarowne postawienie sprawy, że z całym cyklem MGS gra ma wspólne tylko uniwersum.
Rozumiem, że w związku z tym wiele osób może być naprawdę rozczarowanych. Ja jednak od początku właśnie tak traktowałem ten projekt i cieszy mnie, że przestał on być wreszcie zawieszony gdzieś pomiędzy grą z oficjalnego kanonu, a spin-offem. Powalczymy Raidenem, może zobaczymy inne znane twarze, przeciwników czy scenerie, ale summa summarum nie ma co czekać na tę produkcję jeśli chcemy dalej słuchać o relacjach Big Bossa, Snake’a, Patriotów, Revolver Ocelota i spółki.
Ślepy zaułek. Twórcy z Konami właśnie w to miejsce zapędzili się chyba w pewnym momencie pracując nad Metal Gear Acid na PlayStation Portable. Skąd taki wniosek? Od kilku godzin moja talia kart, którą gram nie poprawia się. Wychodzi na to, że zdobyte po sześciu-siedmiu godzinach zabawy umiejętności, bronie i dodatkowe przedmioty wystarczą, aby pokonać wszelkie przeszkody.
W 1997 roku studio Psygnosis przygotowało kontynuację dzisiaj zapomnianej już nieco gry Destruction Derby. Tytuł dawał okazję walki na torze z dziewiętnastoma szaleńcami. Do dzisiaj zastanawia mnie, po co w ogóle powstali Beast, Heavy Metal Hero, General lub Optician.
Wszyscy pokręceni kierowcy mieli w instrukcji krótko opisane profile wraz z grafikami. Pamiętam, że w czasach dzieciństwa robili oni niesamowite wrażenie i jeszcze bardziej wkręcali młodego posiadacza PC-ta w walkę na torze i na arenach. W trybie kariery zaczynaliśmy w czwartej dywizji i dzięki zdobywanym na kolejnych planszach punktom mogliśmy awansować wyżej. W tabelach i na torze rywalizowaliśmy właśnie z ludźmi „z instrukcji”.
Powoli zbliżam się do końca zabawy ze Splinter Cell. W jednej z ostatnich misji musimy znowu działać po cichu i nie zwracać na siebie uwagi. W pewnym momencie trafiamy na dach zbudowany z bardzo hałaśliwego materiału. Musimy poruszać się po konkretnej trasie, aby nie zaalarmować o naszej obecności przesiadujących w pomieszczeniu obok strażników. Całkiem leniwych trzeba przyznać.
Gdy pierwszy raz źle postawimy stopę i narobimy hałasu włączy się dialog obu wrogów. Pierwszy będzie chciał sprawdzić, co jest na dachu, ale drugi przekona go, że to tylko szczur i nie ma sensu. Dopiero drugi błąd gracza zmusi obu przeciwników do opuszczenia ciepłego pokoju i sprawdzenia co się dzieje na zewnątrz. Prosty skrypt, ale jakże poprawia wrażenia z zabawy!
Plebiscyt na najlepsze gry wydane w latach 2001-2010 wchodzi w decydującą fazę. Spośród setek tytułów wybraliście waszym zdaniem najlepszych przedstawicieli poszczególnych lat. Przejrzałem listę i z zaskoczeniem zauważyłem, że nie załapał się ani jeden reprezentant serii Metal Gear Solid.
Czytasz o niej od dawna. Podoba Ci się z fizycznego punktu widzenia. Wiesz, że ma też wiele do zaoferowania i będziesz mógł przyjemnie spędzić z nią czas na ciekawej rozmowie. Nie wiesz tylko czy razem stworzylibyście długotrwały związek. Nagle pojawia się okazja, wykorzystujesz ją i bach! Jesteś razem z Jessicą Albą parą. Spotykacie się i poznajecie. Jest znakomicie, czujecie się jak w niebie. Po miesiącu coś jednak zaczyna zgrzytać. Kilka tygodni później rozmowy nie przynoszą Ci satysfakcji, a wady zaczynają przykrywać zalety. Odchodzisz, zostawiasz ją, choć przecież tak bardzo jej pragnąłeś.