Dzisiaj trochę polskiej fantastyki spod znaku płaszcza i szpady: „Cienioryt” Krzysztofa Piskorskiego. „Cienioryt” już od dłuższej chwili czekał na stercie „do zrecenzowania”, a że otrzymał ostatnio Zajdla w kategorii „Najlepsza powieść roku” i Złote Wyróżnienie przyznane przez jurorów Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, to chyba najwyższa pora, żeby nadrobić zaległości.
„Feed”, pierwsza część „Przeglądu Końca Świata”, wzbudziła mój umiarkowany entuzjazm, jednak – trochę pod wpływem impulsu - skusiłam się na kontynuację: poszłam na Targi Książki i nieco straciłam głowę od nadmiaru literatury. Jak na prawdziwą fetyszystkę papieru przystało, nie mogłam wyjść z pustymi rękami. No i nie wyszłam. Wśród moich nabytków znalazł się między innymi „Deadline” Miry Grant.
Ostatnimi czasy chodzi za mną literatura młodzieżowa, nawet pod choinkę dostałam coś z tej bajki: „Upadające królestwa” Morgan Rhodes. Nie była to pozycja z mojej listy życzeń, ale niespodzianki też bywają miłe. Albo i niekoniecznie.
„Tancerze burzy” Jaya Kristoffa trafili do mnie z polecenia, bo nie wiem, czy sama sięgnęłabym młodzieżowy steampunk w japońskich realiach. Skoro podobno to niezła powieść, to może warto poszerzyć doświadczenia. O autorze w życiu nie słyszałam i w sumie nic dziwnego, bo „Tancerze burzy” to jego debiut. A czym zajmował się wcześniej, można dowiedzieć się z absolutnie genialnej notki biograficznej: http://www.jaykristoff.com/ - od razu moje nastawienie zmieniło się z neutralnego na pozytywne.
Przed nami nowa powieść Chiny Mieville’a. Tym razem wziął na warsztat science fiction. Ci, którzy znają twórczość tego autora, mogą się domyślać, że będzie to bardzo nietypowe s-f. Na pozór jest klasycznie: akcja toczy się gdzieś daleko od Ziemi, mamy obcą rasę, rozwiniętą technologię, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.
Ledwo ukazał się „Joyland”, a tu już kolejna powieść Kinga zagościła w księgarniach: „Doktor Sen”. Jest to kontynuacja „Lśnienia”. Po ponad 30 latach Król Horroru postanowił wrócić do jednego ze swoich najbardziej znanych dzieł i opowiedzieć dalsze losy małego chłopca obdarzonego dziwną mocą.
Coś, na co wielu fanów twórczości Andrzeja Sapkowskiego liczyło od dawna. Znienacka gruchnęła wieść o wydaniu nowych przygód wiedźmina. I nie była to plotka, chociaż muszę się przyznać, że nie uwierzyłam, dopóki nie miałam książki w rękach. Do lektury zasiadłam, mając tyle nadziei ile obaw. A może nawet więcej obaw.
Książka pożyczona z biblioteki zupełnym przypadkiem. Wpadłam tam z obłędem w oczach, śpiesząc się nieziemsko, oddałam książki i wybrałam następne – na zasadzie „O! Coś nowego! O! Nie jest to n-ty tom cyklu! Biorę!”. I tak oto w moich rękach znalazł się „Dziewiąty mag” A. R. Reystone.
„Joyland” na początek zaskoczył mnie objętością. Nie wiem czemu spodziewałam się czegoś o objętości równie wielkiej jak „Dallas ‘63” czy „Pod kopułą”– a przecież King ma na koncie niejedną znaczniej szczuplejszą powieść – a tu dostałam tylko trochę ponad 300 stron. Nic to, staram się nie oceniać książek po okładkach ani rozmiarach (chociaż muszę przyznać, że solidna cegła już na dzień dobry budzi moje ciepłe uczucia).
„Asgard. Żelazna noga” Xaviera Dorisona i Ralpha Meyera jest reklamowany jako komiks dla fanów Thorgala, co biorąc pod uwagę nieszczególnie udane ostatnie albumy tej serii, wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Ale może nie ma się co uprzedzać zawczasu, może jednak będzie dobrze?