Nazwisko Abercrombie obijało mi się o uszy od jakiegoś czasu, aż w końcu wylądowało na mojej wciąż wydłużającej się liście rzeczy do przeczytania. Tylko którą powieść wybrać? Padło na „Zemsta najlepiej smakuje na zimno” – akurat była w księgarni w sensownej promocji. Cena to może mało merytoryczne kryterium wyboru, ale postanowiłam zaryzykować.
Z poślizgiem, ale jest. Nareszcie ukazał się „Behemot”, ostatni tom trylogii ryfterów Petera Wattsa. Po mrocznej, przygniatającej atmosferze „Rozgwiazdy” i pełnym gniewu „Wirze” przyszła pora na… no właśnie, na co? Apokalipsa już przecież była.
Po pochłonięciu dwóch pierwszych tomów „Pieśni Lodu i Ognia” oczywiście rzuciłam się na trzeci. „Nawałnica mieczy” została w polskim wydaniu podzielona na dwie części: „Stal śnieg” i „Krew i złoto” – chyba słusznie, bo jedna cegła licząca około 1200 stron nie byłaby zbyt poręczna. Pod względem fabuły nie widzę powodu do takiego podziału, więc pozwolę sobie zrecenzować całość razem.
„Orbital. Blizny” to pierwszy tom serii science-fiction. Takiej absolutnie klasycznej: daleka przyszłość, wiele ras, konflikty między nimi, kolonizacja planet, międzygalaktyczna federacja… Już bardziej klasycznie być nie może. Tylko czy taka konwencja jeszcze się sprawdza?
„Feed. Przegląd Końca Świata” Miry Grant to mój przypadkowy prezent gwiazdkowy – miałam go sobie wybrać samodzielnie, a w osiedlowej księgarni w interesujących mnie działach była to jedyna pozycja, która zapowiadała się ciekawie i której jeszcze nie czytałam. I tak oto znowu trafiłam w postapokaliptyczne klimaty.
Postapokaliptyczne klimaty są bliskie memu sercu, więc chętnie sięgnęłam po „Zatopione Miasta” Paolo Bacigalupiego. Co prawda jest to powieść dla młodzieży, a ja zaliczałam się do niej w ubiegłym stuleciu, ale wciąż jestem młoda duchem. Na dodatek jest to drugi tom trylogii, który w Polsce ukazuje się przed tomem pierwszym („Ship Breaker”), co na dzień dobry może być odstraszające, ale z tego co wiem, obie części owszem rozgrywają się w tym samym świecie, nie są jednak powiązane fabularnie, więc może rozpoczęcie cyklu od środka nie będzie takie złe.
Podczas wizyty u rodziny trafiła w moje ręce powieść o wyjątkowo długim tytule: „Mark Hodder przedstawia Burtona i Swinburne’a w dziwnej sprawie Skaczącego Jacka”. To pierwszy tom steampunkowego cyklu o przygodach tytułowych dżentelmenów, Richarda Burtona i Algernona Swinburne’a, i jednocześnie debiut Marka Hoddera.
Mieszkanie nieposprzątane, ubrania niewprasowane, obiad nieugotowany, koty niewygłaskane, wszystko rzucone w kąt, bo oto jest: czwarty, finałowy tom „Pana Lodowego Ogrodu”. W końcu po trzech latach czekania i powtarzania pytania „Kiedy?” poznamy zakończenie historii Vuko Drakkainena. Czy będzie to satysfakcjonujący finał?
„Rozgwiazda” postawiła wysoką poprzeczkę niesamowitym klimatem, nieszablonowymi bohaterami i rzetelnym podejściem do nauki. Czy „Wir” ją przeskoczy albo chociaż jej dorówna? Środkowy tom trylogii często bywa tym najsłabszym. Zobaczmy, jak jest w tym przypadku.
King wrócił do Świata Pośredniego. Wreszcie wydany w Polsce „Wiatr przez dziurkę od klucza” nie jest jak można by sądzić, tomem ósmym. Akcja tej powieści rozgrywa się między „Czarnoksiężnikiem i kryształem” a „Wilkami z Calla”. Czy dopisywanie czegoś do zakończonego cyklu ma sens, czy to tylko skok na kasę?