Długi czas stawiałem opór przed sięgnięciem po książkę ["ale dobra jest, no weź!"], albo lekturę serialu [zmęczony poddałem się i obejrzałem niezbyt porywający epilog]. Wszystko to do czasu, gdy narzeczona spytała się pewnego dnia:
- Słyszałeś o czymś takim jak "Gra o Tron?"
- Owszem - odrzekłem. I wpadłem po uszy, bo zachciała obejrzeć.
Nie rozumiem dlaczego ludzie z taką trudnością akceptują fakt, iż gry planszowe nie zatrzymały się w latach 90' na "Monopoly", bądź "Magii i Mieczu". Przecież one również podlegają zasadom rozwoju jak w każdej, innej branży. Jeszcze zabawniej reagują na fakt, iż są one obecnie domeną dorosłych. Z kilku prostych powodów (...)
Grupy parodiujące gry video, dzięki niesłabnącym pokładom zapału i ogromnemu talentowi, sprawiają, że w zasadzie każda większa seria doczekała się już własnego prześmiewczego video-klipu. Tym razem padło na rapującego Linka, bohatera "The Legend of Zelda". Warto obejrzeć go nie tylko z racji na niedawną premierę kolejnej odsłony cyklu, ale również przez wzgląd na kontrast między klipem, a ogólną infantylnością jego przygód.
Może będę to, aż nazbyt odważne słowa, ale chyba nie ma osoby, na której Max Payne nie zrobiły wrażenia. W chwili premiery [2001] osobiście długo szukałem szczęki - bullet time okazał się być cholernie efektowny i nie bez znaczenia dla gameplay'u, fabuła wbijała w fotel dobrze oddanym klimatem noir, a prowadzenie akcji [komiksy, narracja, zaburzenia psychiczne] zapadło mi w pamięć po dziś dzień [kto pamięta scenę otwierającą grę?]. Tytuł szturmem wdarł się do grona klasyków.
Sam wręcz uwielbiam C4 za wręcz nieskończone możliwości, ale ten Pan, z chwilą obejrzenia tego materiału, stał się moją muzą i natchnieniem. Pewnie, robienie sobie jaj psuje nieco odbiór pozostałym [poświęcać helikopter dla wysadzenia jednego gościa? A gdzie w tym wszystkim teamplay?] i czyni grę bardziej parodią, aniżeli tytułowym "Polem Bitwy" [mam ciarki na samą myśl o takim tłumaczeniu :D], ale nie zmienia to faktu, iż zdystansowanie się do całości, sprawia, iż świetnie kontrastuje się to z poważną tematyką tego tytułu. Dlatego jest to między innymi takie fajne ;)
Zagadka: robię to przed śniadaniem, obiadem, po powrocie z pracy i przed snem.
Tak, zgadliście - przenoszę się w realia drugiej wojny, by w butach niemieckiego oficera siać postrach na wirtualnym polu bitwy w multiku Company of Heroes. Osobom, które udzieliły poprawnej odpowiedzi życzę dalszych sukcesów w karierze wróżbitów.
Tak się ostatnio łapię na tym, iż moja growa aktywność ogranicza się do uruchamiania tego kilkuletniego już staruszka [bo nie grzeszy już grafiką, a rozwiązania zostały już dawno skopiowane przez pozostałych developerów] i sporadycznie innych gier. Zasadniczo zakupione za grosze i przy okazji, zapewniło mi więcej zabawy niż cokolwiek innego, a duża ilość aktywnie grających sprawia, że nie dostrzegam końca mojej żołnierskiej kariery. W czym tkwi sekret? W studiu oczywiście.
Relic udowodnił swoją niekwestionowaną zajebistość płodząc takie tytuły jak "Homeworld", czy "Dawn of War" [GENIALNE przeniesienie gier bitewnych w realia RTS], bezustannie narzucając pozostałym standardy, którym tylko oni sami są w stanie zresztą sprostać. I mimo, że ostatnie produkcje dzielą społeczność [bo nie da się ukryć, że druga odsłona WH40.000 jest ... inna], ale COH to na chwilę obecną ich szczytowe osiągnięcie. Zbalansowane, ociekające klimatem, doskonałe technicznie i absolutnie sycące. Warto zrobić sobie tą przysługę, wydać te 20 złotych i wejść w ten świat - nawet pomimo faktu, iż długi czas będziecie w multiplayerze przekąską i chłopcami do bicia.
Ps. Powyższym filmik odnosi się co prawda do wersji online z której ostatecznie zrezygnowano, ale zawartość jest identyczna ;)
Kreatywność growej społeczności nigdy nie przestanie właściwie mnie zadziwiać, osoba, która postanowiła w swym szaleństwie upolować pięcioro, ściśle wyselekcjonowanych osób [developerów właśnie] zasługuje w moim mniemaniu na poklask za samozaparcie w dążeniu do celu :)