Tańcz! Recenzja płyty Queens of the Stone Age - Villains - fsm - 31 sierpnia 2017

Tańcz! Recenzja płyty Queens of the Stone Age - Villains

Na nowy album Queens of the Stone Age czekaliśmy 4 lata. Wcześniej aż 6. Josh Homme i koledzy testują naszą cierpliwość, szczególnie, że coraz dalej odchodzą od brudnych, hałaśliwych, stonerowych korzeni. Villains, album numer 7, niemal całkowicie zamienia pustynię na taneczny parkiet, co może odrzucić niektórych ( "ja słucham tylko metalu!") słuchaczy. Na szczęście przejście jest płynne i eleganckie, co postaram się za chwilę udowodnić.

Kluczem do zrozumienia Villains jest cytat z Josha Homme: "Na potrzeby tej płyty chciałem zaryzykować nasza reputację. Powinniśmy wziąć nasze stare brzmienie i je totalnie wykręcić". Konsekwencją takiego nastawienia było zatrudnienie Marka Ronsona w roli producenta. Brytyjczyk jest DJ, kompozytorem, producentem i wokalistą istniejącym na rynku muzyki rozrywkowej od 15 lat, ale dopiero utwór Uptown Funk z 2014 roku stał się prawdziwym światowym hitem, szturmującym listy przebojów i zdobywającym uznanie krytyków. Homme chciał uzyskać podobne taneczne, funkowe, ciasne brzmienie dla swoich nowych piosenek, bo podobno ostatnio rock przestał być muzyką do szalenia na parkiecie. No i wkroczył Ronson.

Efekt jest taki, że muzyka QOTSA straciła sporo ze swojej wybuchowości, gitary brzmią bardziej płasko, a ekstremalnie utalentowany perkusista Jon Theodore przez większość czasu gra w kajdanach. Co nie przeszkadza Villains być płytą sterowaną głównie przez sekcję rytmiczną - bas i perkusja pięknie się uzupełniają i prowadzą słuchaczy przez 9 nowych utworów. Pierwszy smaczek z nowego albumu - The Way You Used To Do, utwór nr 2 na płycie - jest dobrym reprezentantem całości. Jest szybko, jest lekko, jest tanecznie. Bioderka same zaczynają podrygiwać. I choć utwór jest fajny, to rzeczywiście odczułem w nim brak rockowego mięcha. Czy Villains - mimo tytułu - będzie płytą grzeczną?

Jest i nie jest. 6 z 9 numerów to utwory zadziorne, żwawe i przeznaczone do konwulsyjnego oddawania czci bożkom rocka. Pozostałe trzy wpadają gdzieś do worka z utworami bardziej nastrojowymi i melancholijnymi, choć i tu są wyjątki. Zaczynamy od Feet Don't Fail Me, które zaczęło swój żywot jako piosenka dla Iggy'ego Popa i projektu Post Pop Depression. Finalnie wylądowało jako "otwieracz" na nowej płycie QOTSA i z miejsca zyskał sobie miano jednego z najlepszych wstępów w historii zespołu. I nie ma się co dziwić - złowrogie klawisze mistrzowsko przechodzące w główny rytm utworu wywołują szeroki uśmiech na twarzy. Tańczmy!

Domesticated Animals, utwór trzeci, zaskakuje tłustą jak ćwierćfunciak z serem basową linią atakującą po 1 minucie spokoju, a Fortress to ładna, spokojna melodia i piękny tekst. Pierwsza połowa albumu rysuje się w grubymi konturami tworzącymi bardzo ciekawy obrazek. W samym środku QOTSA na 3,5 minuty wrzuca najwyższy bieg i atakuje - w Head Like a Haunted House sekcja rytmiczna wyrabia wszystkie możliwe nadgodziny, a Josh wyśpiewuje jakieś cudowne głupoty ("circumstance in my pants is calling for action"). Un-Reborn Again zaczyna się doskonale, ale szybko osiada na laurach - po takim wejściu gitary chciałby się czegoś więcej. No i przy niecałych 7 minutach trwania, jest to utwór ciut za długi (fajna partia ze smyczkami mogłaby wylecieć i nic by się nie stało). Hideaway to najsłabszy moment płyty - krótsza, gorsza wersja I Appear Missing z poprzedniego albumu (nawet momentami brzmi tak samo).

Na finał panowie przygotowali dwa desery. The Evil Has Landed może nie jest aż tak groźny, jak tytuł to sugeruje, ale od razu wskoczył na wysokie miejsce wśród najlepszych utworów w historii grupy. Złożony, zadziorny, niespecjalnie taneczny, ale mocno rock'n'rollowy i z wywalającym z butów finiszem ("here... we... come!"). Ostatnia część albumu to Villains of Circumstance - masa warstw instrumentów zmieszanych w powolnym tańcu składających się na godne pożegnanie.

Villains to dobra płyta, ale Queens of the Stone Age to taki zespół, który chyba nie jest w stanie nagrać słabego albumu. Nawet te gorsze momenty są tutaj zrobione pierwszorzędnie. Co prawda nadal wolę starsze wcielenie grupy, to bardziej chropowate i piaskowe, ale taneczna wersja QOTSA bardzo mi podchodzi. Kontrowersyjny wybór producenta i idące za nim brzmienie całej płyty może niektórych odrzucać, ale ja na to: nie dajcie się odrzucić, w zamian dajcie szansę Złoczyńcom!

fsm
31 sierpnia 2017 - 18:52