"Podrap mnie w rzyć! Drap po dupie albo zginiesz!" - wrzeszczy szkielet smoka w stronę chmurnego bohatera, który oddala się od jego ograbionych resztek. Znalazł tam relikty zawierające resztki ekkeru – esencji magii. Magii, która niemal już uszła z tego świata.
Simon Spurrier zręcznie lawiruje między sztampą, a pastiszem. Świat Cody pełny jest koszmarnych potworów, magów czy inteligentnych ras odmiennych ludziom. Trochę jak u Tolkiena. Nad tymi wszystkimi cudami unosi się postapokaliptyczna aura chaosu wynikającego z powszechnego rozpadu. Fundament tego świata niemal zniknął pod wpływem ostatniej wojny, a jak stwierdza sam bohater: "Lepiej całkiem się czegoś pozbyć, niż czepiać się nadziei".
Co jest dlań całkowicie typowe. Cyniczny bard o aparycji i stylu życia wiecznego malkontenta patrzy na świat przez pryzmat sarkazmu i goryczy. Czuć to wyraźnie w listach do żony, które stanowią część narracji. Słychać to w ciętych dialogach, którymi okłada się z napotkanymi istotami.
Akcja albumu pędzi tak wartko, że czasem trudno za nią nadążyć. Nie pomagają w tym wyjątkowo pstrokate barwy. Ich jaskrawość i brak jednolitej tonacji potęguje wrażenie wszechobecnego chaosu. Narracja jest przy tym mocno skondensowana, a co za tym idzie niezbyt płynna. Czasami nie byłem pewien co się właściwie stało i kilkukrotnie wracałem do jakiejś sceny.
Coda to tytuł dla fanów gatunku. Przedstawiony świat stanowi gęste high fantasy, które osobom uczulonym na konwencję może stanąć w gardle. Natomiast jej fani docenią humor, oryginalny pomysł przewodni oraz faerię barwnych stworzeń, które wypełniają ten wyjątkowo zróżnicowany świat.
Józek Śliwiński
Więcej komiksów na Instagramie: komiksowy_pamietnik
Seria: Coda
Format: 170x260 mm
Liczba stron: 128
Oprawa: miękka
Polski wydawca: Non Stop Comics
Data polskiego wydania: styczeń 2020
Oryginalna publikacja: październik 2015