Koreańczycy planują zdominować WCS. Nie tylko w swoim kraju
Jagten czyli Polowanie - wielkie kino z małego kraju
Blizzard budzi się z zimowego snu. Teraźniejszość i przyszłość StarCrafta II
Recenzja BioShock: Infinite - kandydat na najbardziej przecenioną grę roku?
The Free Bundle #5 - kolejna paczka darmowych gier indie
Pierwszy zwiastun The Wolverine nie przyspiesza mi tętna
Organizatorzy Esportowej Paczki mają prosty cel - sprawić radość podopiecznym Domu Dziecka w Krośnie. Dwa lata temu udało się pomóc tej placówce, raczej mało prawdopodobne, aby tym razem było inaczej.
Wiem, że od wczoraj w Internecie rządzi klip w którym aktor znany z roli Ryśka z Klanu zachęca do wnoszenia datków na bezdomne psy, ale w jakiś sposób bardziej współczuję podopiecznym Domów Dziecka. Zastanówcie się więc kogo lepiej poratować groszem.
Jedną z najstarszych zasad marketingowych jest – „jeżeli nie masz innego pomysłu, poszczuj cycem”. Jak zatem zareklamować grę na świeżo wydaną konsolę, oferującą innowacyjne rozwiązania, starającą się możliwie dostadnie oddać trud i znój przeżycia w świecie po apokalipsie-zombie?
Pokazać cycka. Do takiego wniosku doszli marketingowcy odpowiedzialni za reklamę ZombiU.
Elektronika użytkowa czy rozrywkowa w supermarketach gości od lat. Nieco świeższym trendem jest pojawianie się tego typu urządzeń w dyskontach, ale kilka serii tabletów GoClever w Biedronkach zdążyło nas przyzwyczaić do takich atrakcji.
Za tydzień do sieci Lidl rzucone zotaną konsole... marki Lexibook. Nie słyszeliście nigdy o tej firmie? Toż to producent nie byle jaki, robią tak urządzenia stacjonarne, jak i handheldy!
Riot Games walczy z chamstwem w League of Legends (problem ten opisałem dosyć obrazowo wczoraj). Ryba psuje sięod głowy, tak mówi przysłowie. Chociaż sądzę, że w tym przypadku jest inaczej, to firma nie traktuje ulgowo nikogo. Jeden z graczy drużyny Dignitas, Christian “IWillDominate” Rivera, został surowo ukarany, za karygodne zachowanie się podczas gry.
Jaką karę wymierzył trybunał temu pro-playerowi? Dotkliwą, to mało powiedziane. Rok niemożliwości brania udziału w Championship Series, a także stały ban na wszystkie konta, na jakich grał IWillDominate.
Drogi Gimbie,
Już od pewnego czasu zbierały się w mojej głowie myśli, które prowokowały mnie do napisania tego listu. Zapewne jak dobrze wiesz, od dłuższego czasu gram w League of Legends. Zauważyłeś pewnie także, że jest to gra drużynowa, skutkiem czego, mamy przyjemność spotykać się dosyć często.
Chociaż niezwykle cenię Twoją osobę i jestem wdzięczny za Twój wkład w mój miło spędzony czas, a także w rozwój społeczności League of Legends, to są pewne kwestie, które chciałbym wyjaśnić. Niezgodności charakterów to powszechna rzecz, a problemy są po to, żeby o nich rozmawiać, zanim pewne rany staną się toksyczne. Wyciągam do Ciebie rękę i mam nadzieję, że nie zrozumiesz moich intencji opacznie. Nie chcę Cię obrazić, a jedynie przedstawić swój punkt widzenia.
Gra przeglądarkowa Skrillex Quest została stworzona przez Jasona Odę, na zlecenie samego Skrillexa i jego wydawcy - Atlantic Records.
Skrillex Quest opowiada prostą historię - jesteśmy bohaterem w świecie zabrudzonego kartridża do NESa. W związku z czym świat staje się skażony. Musimy uratować go, pokonując zbitki błędnych danych. Czy jakoś tak. Ważne, że w tle leci dobry dubstep.
Ze mną i rapem jest taka dziwna sprawa, że nigdy nie ciągnęło mnie do niego światopoglądowo, ani kulturowo. Nie lubię kultury hip-hopowej, faceci w wielkich dresach i czapkach z daszkiem nie imponowali mi w żadnym okresie mojego życia. Lubię rap jako muzykę.
Dlaczego w takim razie nie słyszałem wcześniej wydanej w 2011 roku Teorii Równoległych Wszechświatów? Zielonego pojęcia nie mam.
Coraz częściej przyłapuję świat na pewnej niepokojącej tendencji. Chodzi o rozbieżność, dalece idącą, między zdaniem odbiorcy, a zdaniem krytyków. Coraz mniejszym szacunkiem darzę wszelkiego rodzaju znawców, profesjonalistów, bo ich świat jest dla mnie coraz odleglejszy. Mniej uwagi zwracam na recenzje wysmarowywane finezyjnym piórem w renomowanych czasopismach, ewentualnie większych portalach, które stać na zatrudnianie krytyków z prawdziwego zdarzenia.
Częściej wchodzę na fora, blogi, pytam o zdanie znajomych, których gustom ufam. W razie wątpliwości przekonuję się sam. I szczerze mówiąc, zauważam, że powoli znika zależność między tym, co ja obiektywnie uznaję za dobre, albo chociaż niezłe (nawet jeżeli nie wpada w moje gusta), a opinią jaką próbuje mi się sprzedać jako tę jedynie prawdziwą, bo profesjonalną.
Jakiś czas temu wysmarowałem banalny tekst, który ku mojemu zdziwieniu, zawładnął Wykopem. Prawie tysiąc użytkowników tego serwisu „podpisało się” pod stwierdzeniem, że seriale są lepsze, którego nawet porządnie nie uargumentowałem, a jedynie liznąłem temat. Cóż, niezbadane są wyroki Internetu i czasami przebicie się jest kwestią przypadku.
Dwa tygodnie po opublikowaniu wspomnianego tekstu o serialach, siadam do napisania recenzji, która jest wyjątkiem od zasady o którym wcześniej pisałem. Oto bowiem wiara w kinematografię została przywrócona. Wszystko to dzięki Atlasowi Chmur, najlepszemu filmowi ostatnich lat.
Na finał pierwszego sezonu The Walking Dead czekałem z utęsknieniem. Wirtualny serial śledziłem na bieżąco od pierwszego odcinka, każdemu kolejnemu poświęcałem dłuższy tekst (1,2,3,4). Gra jest na tyle wybitna, i nie waham się użyć tego słowa, że zasługiwała na wytężoną uwagę. Co czekało na mnie w piątym, finałowym odcinku?
UWAGA. Ocena 10/10 dotyczy się tylko ostatniego odcinka. Ogólnie The Walking Dead oceniam na 9/10, tak jak mogliście przeczytać w recenzji UV w serwisie gry-online.pl.
Jak zawsze postaram się uniknąć spojlerów. Jeżeli się pojawią, ich początek i koniec zostaną wyraźnie oznaczone CZERWONYM NAPISEM.