Wielka tajemnica - recenzja Kara no Shoujo
Steampunk w grach wideo - o Arcanum, Thiefie, Niebiosach Arkadii. O magii i parze.
Tactics Ogre: Let Us Cling Together - moja gra roku 2011
Pikselowa sztuka - recenzja Mother 3
Gry dla fabuły - czym są visual novels?
Retrospektywa: Planescape, gra w którą (wciąż) trzeba zagrać
Jamestown jest doskonałym wstępem do podgatunku shumpów nazywanego „bullet hell”. Jako gra niezależna oferuje typowe dla takich produkcji świeże podejście, jako shooter niewiele odstaje od dzieł takich firm jak Cave, jako mały tytuł sprawdza się idealnie jako przerywnik od większych gier.
Pośród niezliczonych Świątecznych promocji w Sieci, pośród ogromnej konkurencji ze strony obniżek na Steam oraz Good Old Games kryje się jedna, niepozorna gra na konsole. Blood Omen jest dostępny obecnie za 10 zł na PlayStation Network. Nawet nie ma sensu pytać czy warto.
Pierwsza podróż wampira Kaina, to najbardziej dopracowana i najbardziej intrygująca odsłona tej wielkiej serii. Stworzona przez Silicon Knights w 1996 wspaniale wygląda, rusza się, brzmi i co najważniejsze – gra – po dziś dzień. Jeżeli lubicie dobre historie i dobre gry to jest spora szansa na to, że pokochacie Blood Omen.
Z okazji Świąt oraz powrotu do domu rodzinnego wzięła mnie nostalgia. Wraz z moim bratem odkurzyliśmy nasze stare, pierwsze PlayStation pamiętające jeszcze poprzednie milenium. Dobra rzecz.
O Planescape napisano na całym świecie już chyba wszystko co było do napisania. Nawet pomimo 12 lat na karku wciąż wielu dziennikarzy na całym świecie uważa przygody Bezimiennego za najlepszą historię opowiedzianą w grach wideo oraz cRPGa idealnego. Nawet mimo kilkuset świetnych gier wydanych w ostatniej dekadzie wciąż gro graczy najchętniej odwołuje się do Planescape jako swojego ideału narracji i grywalności w grach wideo. I nawet mimo ogromnej idealizacji gry związanej z upływem czasu, nostalgią i powszechnym malkontenctwem to wszyscy oni mają sporo cholernej racji.
Atelier Totori: The Adventurer of Arland, które od niedawna ogrywam troszkę przeniosło mnie do czasów dzieciństwa oraz fascynacji Final Fantasy VII i Harvest Moon. Od bardzo dawna chciałem spróbować gier Gusta, o których krążyły legendy, że mimo specyficznego wyglądu należą do ścisłej czołówki japońskich RPG ostatnich lat. Cóż, okazuje się, że nie ma w tym wiele przesady.
Visual novels to jeden z moich ulubionych gatunków gier wideo. Niepozorne historie, często podpinane pod eroge, to w istocie ogromny kawałek japońskiego rynku gier wideo, z dziesiątkami zasłużonych gier, deweloperów oraz pomysłów, które zaskoczą niejednego "zmęczonego, co to wszystko już widział".
Ze względu na sukcesy takich gier jak To The Moon, lub legendy krążące wokół tytułów jak Kana: Little Sister coraz więcej osób w Polsce jest zainteresowanych grami visual novels oraz przygodówkami skupionymi "jedynie" na opowiadanej historii, nie zaś zagadkach. Ponieważ, obok wielu gier typowo rozrywkowych, czasami warto spojrzeć na troszkę inną stronę gier wideo.
“Dark Souls delivers two lessons that games in general, nevermind other RPGs, should take to heart. Just because you're delivering a narrative doesn't mean you have to stop being a game. If your backstory's rich and detailed, that doesn't mean it all has to be written down. Putting faith in a player's dedication is as close as AAA games get to a revolutionary act these days, and exactly what Dark Souls does. Skyrim's approach positions the player as passive receptacle, and delivers a good dose of text at every opportunity. That's why you skip all the conversations and never read the books. Both are great games. But where the world of Skyrim feels like a glorious place from an imagined past, Dark Souls plays like the future.”- Rich Stanton, Eurogamer
Mocne słowa oraz twarde opinie to jedna z charakterystycznych cech Eurogamera. Dlaczego warto w ogóle mieć swoje opinie, w branży, która pochwala przede wszystkim „myślowy kolektyw”* oraz reklamę produkcji AAA? Ponieważ opinia może doprowadzić do dobrej i rzeczowej dyskusji. A także, do kilku ciekawych przemyśleń.