Przez cały swój okres produkcji, najnowszy Devil May Cry tak naprawdę nie wiele mnie obchodził. Lubię slashery, świetnie bawiłem się przy poprzednich częściach serii, ale zdarzyło mi się też delikatnie pochwycić swój czerep, kiedy to po raz pierwszy zetknąłem się z nowym wizerunkiem syna Spardy. Nie utożsamiając się jednak zbytnio ze „Starą Gwardią”, murem stojącą za dawnym Dante i jego stylówą, zdecydowałem się sprawdzić, czy diabeł dostający cięgi od emo-boya wciąż może jeszcze zapłakać. Czy było warto? Oj było!
Pierwsza część Darksiders była sporym zaskoczeniem. Gra wzięła się niemal znikąd i w świetnym stylu zawładnęła sercami miłośników slasherów, eksploracji, demonicznych klimatów i ciekawej, lekko komiksowej oprawy graficznej. Darksiders II obiecywało przytaszczyć wszystkie zalety jedynki i dodać od siebie nową, równie ciekawą opowieść wraz z rozbudowanym zapleczem RPG. Tak też się stało, ale z jakiegoś dziwnego powodu suma wszystkich tych części dała wynik o oczko gorszy, niż w przypadku jedynki. Na szczęście Darksiders było na tyle dobre, że nawet ciut słabszy sequel nadal może - i robi to - bardzo się podobać.
Ja, Kratos, Ostrza Chaosu oraz widok na urywaną głowę meduzy, to rzecz bardzo romantyczna, zapadająca w pamięć i poruszająca moje nerdowskie uczucia. Powtarzałem ową czynność tyle razy na ekranie telewizora, kiedy w napędzie konsoli - PlayStation 2, kręciła się któraś z dwóch części serii God of War. Przyszedł jednak czas, gdy musiałem opuścić zacisze swojego pokoju, wyjechać na odpoczynek do czeskich gór, ale Duch Sparty nękał mnie i nie dawał za wygraną, toteż zostałem zmuszony, żeby kolejna jego przygoda niezwłocznie wylądowała w napędzie PSP, umilając mi tym samym leżenie bykiem na łonie natury i podziwianie cudownych krajobrazów krainy Morawy.
Najbardziej dochodowa marka Epic Games? Gears of War? Skądże znowu! Infinity Blade, czyli rewolucyjna, oryginalna gra dedykowana urządzeniom firmy Apple. Choć jest powtarzalna, nieskomplikowana i naprawdę można z nią spędzić wieczność – warto wydać każdą złotówkę. Szczególnie, że zazwyczaj kosztuje w AppStore jednego dolara. Bezcen!
Niektóre tytuły dość łatwo zdobywają przychylność graczy, którzy lubią wyzwania. Wśród nich sporą liczbę stanowią slashery, w których wysoki poziom trudności zmusza do wykazywania się nadludzkim refleksem, zręcznością i opanowaniem. Wszystko to tak na dobrą sprawę zaczęło się wraz z Devil May Cry. Jak dzisiaj prezentuje się jeden z ojców tego gatunku i stylu zabawy?
Produkcję Capcom trzeba zrozumieć. Trzeba zaakceptować jej założenia, poznać niuanse i wyuczyć się kilku technik. Dopiero wtedy przygody Dantego zaczynają bawić. Potwierdza to dobrze mój przykład. Pierwsze kilkadziesiąt minut gry było dla mnie mordęgą i doprowadziło do porzucenia DMC na kilka tygodni. Dopiero po pewnym czasie, z innym podejściem, odkryłem skrywane przez to dzieło japońskich twórców pokłady grywalności.
Dorobienie się wielkiego worka zaległości sprawia, że często gramy w określone tytuły wiele lat po premierze, nie zawsze w zakładanej przez twórców kolejności. Zdarza się i tak, że sporadycznie bawimy się nowymi grami wydanymi na current-geny nie znając „kanonu” danego gatunku. Mnie tak się zdarzyło jakiś czas temu, gdy ukończyłem Bayonettę, choć trylogia Devil May Cry była mi niemal obca.
Przygody Dantego widziałem na filmikach i grałem po kilkadziesiąt minut u znajomych. Ale sam, osobiście, żadnej z nich jeszcze nie skończyłem. Gdy nadarzyła się jednak okazja, aby sprawdzić w akcji Bayonettę nie mogłem jej przepuścić. Dzieło Platinum Games szybko dało się polubić i po kilku godzinach intensywnych walk zobaczyłem napisy końcowe. Tytuł zrobił na mnie niesamowite wrażenie, bo prezentował w efektowny sposób niezwykle dynamiczne starcia z grupami wrogów oraz gigantycznymi bossami. Specjalne ataki, błyskawiczne uniki oraz oryginalny styl walki głównej bohaterki były dla osoby nie znającej DMC czymś naprawdę niesamowitym.
Ah, zaległości. To właśnie dzięki nim dopiero kilka miesięcy temu miałem okazję po raz pierwszy na spokojnie spędzić kilka godzin z Devil May Cry. Pierwsza odsłona serii to dziś już klasyka, która nie każdemu musi przypaść do gustu. Mnie jednak się spodobała, choć zostałem szybko sponiewierany przez Capcom.
Miałem już na koncie ukończoną Bayonettę, więc powinienem być przygotowany na to co mnie czeka. Nie zaskoczyło mnie nieco toporne sterowanie, brak dynamiki (w porównaniu do tworu Platinum Games) czy nieco inny system walki. Pierwsze wrażenie było dobre i wciągnąłem się w grę. Nie na długo jednak. Poziom trudności nie pozwolił na ulgową zabawę i szybko okazało się, że przeciwnicy robią ze mnie siekaninę. Niszczą Dantego, mielą, palą, biją, kopią, tną i tłuką aż miło. Nie wiem jakim cudem dobrnąłem do niemal połowy gry w tamtym momencie, ale były to naprawdę dramatyczne i pełne niezbyt dobrych emocji chwile.
Po pierwszych po dłuższej przerwie materiałach o kolejnej odsłonie serii Metal Gear pojawiły się głosy, że Rising to policzek wymierzony w twarz fanom Solid Snake’a i jego przygód. Moim zdaniem to jednak krok w dobrą stronę i klarowne postawienie sprawy, że z całym cyklem MGS gra ma wspólne tylko uniwersum.
Rozumiem, że w związku z tym wiele osób może być naprawdę rozczarowanych. Ja jednak od początku właśnie tak traktowałem ten projekt i cieszy mnie, że przestał on być wreszcie zawieszony gdzieś pomiędzy grą z oficjalnego kanonu, a spin-offem. Powalczymy Raidenem, może zobaczymy inne znane twarze, przeciwników czy scenerie, ale summa summarum nie ma co czekać na tę produkcję jeśli chcemy dalej słuchać o relacjach Big Bossa, Snake’a, Patriotów, Revolver Ocelota i spółki.
W ostatnich miesiącach można było zauważyć dwa trendy w świecie MMO: uwalnianie ich od abonamentów na rzecz free to play oraz próby zmiany wizerunku tych ociężałych molochów. W poszukiwaniu ciekawych tytułów trafiłem na potworka o nazwie Rusty Hearts: darmową grę akcji MMO, która jest aktualnie w fazie otwartej bety. Dlaczego warto na nią zwrócić uwagę?
Na pierwszy rzut oka Rusty Hearts wygląda na typową produkcję azjatycką, obarczoną standardowymi wadami: dużą porcją grindu, bzdurną fabułą, kiepską grafiką i statyczną rozgrywką. Rzeczywiście część z tych elementów tutaj występuje, ale gra potrafi zaskoczyć. Zabawa jest dynamiczna i kojarzy się raczej z Devil May Cry a nie innymi MMO.