Ósmy film Quentina Tarantino, Nienawistna ósemka, od dłuższego czasu jest na horyzoncie wielu filmojadów. Po sukcesie, jakim był Django, mówiło się o trzecim odcinku tej nieformalnej "trylogii zemsty", jaką rozpoczęły Bękarty wojny. Po ujawnieniu zamysłu i tytułu - The Hateful Eight - droga do realizacji była wyboista. Scenariusz wyciekł, Tarantino się zdenerwował i chciał zamienić film w powieść, ale koledzy aktorzy go przekonali i gotowe dzieło możemy w końcu oglądać na ekranach kin. Zapraszam zatem na podzieloną na osiem części recenzję Nienawistnej ósemki.
Gun niewątpliwie odniósł sukces. Głównie za sprawą wspaniałego klimatu, ciekawych misji, intrygującej warstwy fabularnej, czy też braku konkurencji. Niby istniały inne westerny w podobnym czasie. Jednak albo były to wszelakiej maści strategie jak Desperados: Wanted Dead or Alive, bądź korytarzowe strzelaniny pokroju Red Dead Revolver. Gun jako jedyny oferował wówczas otwarty świat na Dzikim Zachodzie.
Czasem w bezkresach Internetu natrafić można, w najmniej oczekiwanym momencie oczywiście, na coś, co nierozłącznie kojarzy nam się z dobrą chwilą. Ot, nie wiadomo skąd, wpadamy w otchłań sieciowego szaleństwa buszując po różnych stronach, aż nagle, niczym grom z jasnego nieba, uderza w nas informacja, której byśmy się nie spodziewali. Może i przesadzam, ale nie spodziewałbym się Westernu, bo temat nie jest chodliwy, tak samo nie spodziewałbym się go w polskim wykonaniu!
Western, w którym klimat melancholii, a nie akcja gra pierwsze skrzypce. Opowieść o ludziach, którzy przypominają wędrowców z przeszłości. Zupełnie nie pasują do czasów, w których przyszło im żyć. To nie film. To Red Dead Redemption. Jedna z najlepszych pozycji na X360 i PS3.
Nie mam w zwyczaju sięgać po sieciowe gry free-to-play. Na ogół mam potąd rozgrywek dla wielu graczy, a co oryginalniejsze tytuły potrafią skutecznie zniechęcić obecnością agresywnych mikrotransakcji. Jednak Fistful of Frags to wyjątek, bo mamy do czynienia ze strzelaniną w klimatach dzikiego zachodu, a obok takiej produkcji nie potrafię przejść obojętnie. I ta właśnie gra przeszła moje najśmielsze oczekiwania, okazując się nie tylko porządnym kowbojskim FPSem, ale także naprawdę dobrą zabawą dla fanów klasycznego deathmatchu w starym stylu.
Większość westernów rozgrywa się w Ameryce, gdzie kowboje zazwyczaj walczą między sobą o skarby, ewentualnie z Indianami o teren. Nie jest to oczywiście reguła, a i sam się w głębszy sens ich zmagań nie zagłębiałem. Może to dlatego, że nie jestem fanem tego gatunku kinematografii. A może dlatego, iż Dziki Zachód nie pociąga mnie na tyle, co niektórych z was. Niemniej jednak lubię oglądać dobre filmy. Dobre westerny. Bo i kto nie lubi? Dziś z kolei opiszę swoje wrażenia z rodzimego westernu, zwanego przez niektórych easternem, którego akcja toczy się niedługo po II Wojnie Światowej (1948 rok) w malowniczych Bieszczadach.
Choć porzucił szkołę w wieku 16 lat, jego IQ wynosi 160. Twórczość tego oryginalnego reżysera budzi kontrowersje, niektóre sceny z jego filmów zdobyły rangę kultowych, a swoją miłość do kina wyssał wraz z mlekiem matki. Filmografia Quentina Tarantino to esencja nawiązań do kultury masowej, niejednokrotnie okraszonej drastyczną przemocą. Przez jednych okrzyknięty geniuszem, przez innych uznany za kompletnego świra. Mimo wszystko, krytycy są zgodni – to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli filmowego postmodernizmu.
Dziki Zachód nie jest zbyt często eksploatowanym tematem w przypadku gier, choć wydaje się dobrze pasować do wielu różnych gatunków. Dzisiaj można śmiało powiedzieć, że świat kowbojów i Indian bardzo wdzięcznie można przełożyć na sandboksa, co pokazali już choćby specjaliści z Rockstar. W 2005 roku wyzwania stworzenia własnej opowieści w Ameryce Północnej z przełomu XIX i XX wieku podjęło się inne studio, Neversoft. I trzeba przyznać, że udało im się zaprojektować tytuł bardzo dobry.
Nowa produkcja duetu Verbinski-Depp pochłonęła ponad 200 milionów dolarów i jeśli wierzyć plotkom wypływającym z planu – producenci nie byli tym faktem zachwyceni. Zaprawiony w westernowych bojach reżyser („Rango” było wszak super!) zmagał się również z przeciągającą się realizacją spowodowaną chorobami zakaźnymi w ekipie, pożarami i przede wszystkim głośnym, ale szczęśliwie zakończonym wypadkiem ulubionego gwiazdora (do obejrzenia – http://www.youtube.com/watch?v=AnDQWeyBRhc).
Czary goryczy dopełniły pierwsze opinie, które obeszły się z filmem bezlitośnie, nazywając go po prostu rasistowskim. Wynik mógł być jeden – podbój amerykańskich kin zakończył się dla Jeźdźca znikąd klęską. To pierwszy od dawna tak mocno przestrzelony finansowo projekt Jerry'ego Bruckheimera. Ale czy to oznacza, że mamy do czynienia z obrazem zepsutym od pierwszej do ostatniej minuty?
Realia Dzikiego Zachodu w połączeniu z gatunkiem sandboksów nie dają twórcom zbyt wielkiego pola manewru przy tworzeniu bossów. Pracownicy studia Neversoft musieli znaleźć sposób, by zaoferować graczom coś więcej niż chaotyczne i nieco bezmyślne starcia na rewolwery. Potrzebne im były projekty walk, w których posiadacze komputerów i konsol wykażą się czymś więcej niż tylko zręcznością. Czy udało im się zrealizować ten cel i stworzyć godnych zapamiętania przeciwników?
Uwaga, spojlery!