Materiały promocyjne trzeciej kinowej adaptacji jednego z najbardziej campowatych seriali telewizyjnych wszech czasów nastawiły mnie na jedną z dwóch rzeczy. Z jednej strony spodziewałem się, że będzie to film nieudany do szpiku kości, jeden z przedstawicieli gatunku „tak złych, że aż dobrych”. Z drugiej, kilka rzeczy ze zwiastunów pokazywało, że to się może jednak udać – i to, bardzo, bardzo mocno, serwując nam naprawdę niesamowicie miodną mieszankę. Koniec końców rzeczywistość okazała się dużo bardziej szarawa i Power Rangers znaleźli się w rozkroku między jednym a drugim. Rozkrok zresztą nie dotyczy tylko jakości produkcji, ale też niezdecydowania w kwestii atmosfery i klimatu dzieła.
Wokół najnowszego superbohaterskiego serialu Netfliksa ostatnimi czasy sporo się działo w sieci. Recenzenci, którzy otrzymali szansę przedpremierowego obejrzenia pierwszych sześciu z trzynastu składających się na całość odcinków, nie zostawili na nich suchej nitki, często nazywając Iron Fista najgorszym ze wszystkich stworzonych dotąd przez amerykańską platformę produkcji opartych o komiksy Marvela. Dobrej prasy tytułowi nie zrobiły też reakcje Finna Jonesa, aktora wcielającego się w główną rolę, który próbował nieporadnie bronić serial chociażby wmawiając światu, że na zły odbiór przez krytyków wpłynęły wybory Donalda Trumpa na prezydenta USA.
Mnie na szczęście polityka Stanów Zjednoczonych aż tak bardzo nie interesuje, by wpływało to na wrażenia płynące z oglądania w telewizji facetów o świecących rękach bijących facetów bez świecących rąk. Nie mam też problemów z tym, że do zagrania w ekranizacji komiksu o "białasie" znającym kung-fu zatrudniono białego aktora, co także wymienia się wśród głównych powodów besztania Iron Fista. Mogę więc bez żadnych polityczno-światopoglądowych konotacji napisać: to faktycznie jest najsłabszy z netfliksowych seriali superbohaterskich.
Street Fightery nigdy nie były moimi ulubionymi bijatykami, ale kilkadziesiąt przyjemnych wieczorów przy różnych odsłonach tego cyklu, zwłaszcza przy Alpha 3 oraz Ex Plus Alpha, spędziłem. Stąd autentycznie smuci mnie, co Capcom zrobił z piątą główną odsłoną serii. Gra, która spokojnie mogłaby stać się moim ulubionym „Ulicznym Wojownikiem”, dwoma fundamentalnymi problemami odbiera niemal całą radość płynącą z zabawy.
Zeszłoroczny sukces kinowy Deadpoola sprawił, że studia filmowe uwierzyły w potencjał drzemiący w filmach akcji o wyższej kategorii wiekowej. Dzięki temu w najbliższych latach możemy spodziewać się sporej ilości produkcji niestroniących od krwistej przemocy, kwiecistego języka i golizny. Logan: Wolverine jest jednym z pierwszych efektów tego nowego podejścia i jeśli kolejne będą równie udane, to kinomanów czekają naprawdę dobre czasy.