Kilkadziesiąt produkcji AAA kurzy się na wirtualnych półkach Steama, obok mnie leży płytka z proszącym się w końcu o przejście God of War: Ascension, a ja tymczasem spędziłem kilkanaście godzin grając w małą niezależną grę o robieniu gier. Jak widać udane wstrzelenie się w niszę naprawdę potrafi sprzedać grę. Cenna lekcja, którą twórcy gier mogliby częściej stosować w swojej branży… gdyby Game Dev Tycoon dobitnie nie tłumaczył, dlaczego lepiej taśmowo produkować sequele.
Przyznam, że tym razem GoT oglądało mi się zupełnie inaczej niż dotychczas. Był to pierwszy sezon, który zobaczyłem przeczytawszy wcześniej książki. Dołączyłem więc do grono tych wszystkich przemądrzałych specjalistów, którzy psują wszelkie dyskusje o serialu demonstrując swoją niewątpliwą wyższość nad motłochem wynikającą z tego, że ONI WIEDZĄ. Zatem, ponieważ JA WIEM, będzie tu dużo narzekania na zmiany w stosunku do książek, niewykorzystany potencjał i generalną nieudolność scenarzystów, bo przecież ja zrobiłbym to lepiej.
Crossover, który określa się mianem matki tego typu wydarzeń oraz mały wycinek olbrzymiego runu Dana Jurgensa w Thorze to komiksy, które opiszę w dzisiejszym "odcinku" cyklu.
Przyznam bez bicia, że po Maleficent obiecywałem sobie naprawdę wiele. Nie śledziłem losów filmu w czasie produkcji, nie wyczekiwałem z wypiekami na twarzy kolejnych materiałów z planu. Obejrzałem za to kilkukrotnie zwiastun puszczany przed innymi seansami kinowymi. I to wystarczyło, by mnie nakręcić. Miało być mrocznie i baśniowo, epicko, nieszablonowo i wyjątkowo. A jak było? Całkiem nieźle, choć mogło być lepiej.