Skondensowanie jakiegoś gatunku d jego najbardziej podstawowych elementów potrafi przynieść interesujące rezultaty. Jeśli z RTS wywalimy całą otoczkę zbierania surowców, budowania bazy i produkcji jednostek to zostaniemy pozostawieni z samymi starciami. Tym właśnie jest wydane niedawno na PC Mushroom Wars. Tylko czy takie rozwiązanie epoce, gdy każdy gatunek naszpikowany jest jak największą ilością rzeczy ma sens?
Za każdym razem kiedy słyszę, że jakaś gra jest JRPGiem to w głowie mam od razu konkretny obraz. Wynika to z tego, że większość produkcji trzyma się konkretnej formuły. Miłym zaskoczeniem jest kiedy jakiś tytuł odskakuje od przyjętych standardów i robi coś interesującego. Atelier Sophie: The Alchemist of the Mysterious Book to jedna z takich właśnie produkcji. Tylko czy w tym wypadku inne oznacza lepsze? Może istnienie formuły gier JRPG ma sens i odstępstwa od niej prowadzą do fiaska?
Mega Man to jedna z tych gier z epoki Pegasusa, co do których mam olbrzymi sentyment. Szamt czasu spędzony z tym tytułem jak i sequelami sprawił, że byłem mocno zainteresowany duchowym następcą niebieskiego robota. Dlatego tez zdecydowałem się sięgnąć po Mighty No.9 i sprawdzić czy gry tego typu nadal mi się podobają.
Telefony mogą pochwalić się kilkoma naprawdę dobrymi grami mogącymi spokojnie konkurować z tym co pojawia się na konsolach i pc. Jedną z takich pozycji było Pac-Man 256. Połączenie kultowej żółtej kulki z endless runnerem wyszło naprawdę dobrze. Dlatego jak tylko zobaczyłem ten tytuł na Steamie wiedziałem, że muszę go ograć. Czy stacjonarna wersja tego tytułu okaże się tak dobra jak to co mogliśmy ograć na telefonach?
Czasami człowiek widzi zapowiedź jakiejś gry i po prostu łapie się za głowę. Taka właśnie była moja pierwsza reakcja na Umbrella Corps. Kooperacyjny shooter w uniwersum Resident Evil już raz okazał się wielkim niewypałem. W sytuacji kiedy cała seria nie ma się najlepiej inwestowanie kasy w kolejną gierkę tego typu wydaje się szalonym pomysłem. Ktoś jednak zdecydował się na wydanie tego po kryjomu na rynek. Ja jako fan Biohazard zostałem w ten sposób zmuszony do zagrania w Umbrella Corps. Nic jednak nie sprawi że po napisaniu tego tekstu nie skasuję tej gierki raz na zawsze z dysku.
Lubię horrory i thrillery, gdzie grupa bohaterów z jakiegoś powodu zostaje zamknięta razem w pomieszczeniu i muszą rozpocząć okrutną grę by znaleźć wolność. Filmy takie jak Red Room, Saw czy nawet Battle Royale świetnie pokazują czego jest w stanie dopuścić się człowiek by przeżyć. Podobnych emocji trudno szukać w wielu grach bo trudno je połączyć z jasnym podziałem na to kto jest dobry a kto zły. Na szczęście istnieje kilka wyjątków, które udowadniają że da się zrobić świetne gry o byciu uwięzionym w pułapce. Bez wątpienia należy do nich cykl Zero Escape. Tylko czy najnowsza część serii o tytule Zero Time Dilemma stoi na tak samo wysokim poziomie jak jej poprzedniczki?
Gry przygodowe typu Point & Click wydawały się martwym gatunkiem. Sytuacja ta jednak uległa w ostatnich latach zmianie. Z jednej strony scena indie a z drugiej działalność Teltalle i innych deweloperów przywróciły ten typ gier do życia. Teraz ten podgatunek ma się na tyle dobrze, że ktoś zdecydował sprawdzić się na konsolach. Takim to sposobem The Book of Unwritten Tales 2 wylądowało na WiiU.
Idea Factory jest niezwykle interesującą firmą tworzącą i wydającą gry. Są to specjaliści od niszowych gier RPG klasy B. Ich tytuły mają wierne i oddane grono fanów ale za nic nie są w stanie przebić się do gamingowego mainstreamu. Dlatego też byłem trochę zdziwiony, że Idea Factory zdecydowało się na wydanie remastera jednego z ich normalniejszych tytułów. Czyżby Fairy Fencer F: Dark Advent Force było próbą trafienia do większego grona odbiorców i zarażenia ich miłością do gier tego producenta?
Wychowałem się na Transformersach. Podobnie jak wiele osób z mojego pokolenia zbierałem zabawki, czytałem komiksy i oglądałem serial o robotach zamieniających się w pojazdy. Z jakiegoś dziwnego powodu mam olbrzymi sentyment do tej marki i do dzisiaj leży u mnie w szafie trochę figurek i kaset z charakterystycznym logo Autobotów. Nostalgia za tymi produktami sprawiła, że sięgnąłem po mobilną grę o przygodach moich ulubionych robotów ukrywających się pod postacią pojazdów. Szkoda tylko, że Transformers Earth Wars nie jest w stanie magicznie zamienić się w dobrą grę.
Odin Sphere to jedna z perełek, które wyszły pod koniec żywota PlayStation 2. Kiedy zagrałem w ten tytuł po raz pierwszy od ponad 2 lat posiadałem Xboksa 360. Jednak to ten tytuł od Vanillaware był bez wątpienia najładniejszą grą jaka pojawiła się w tamtym okresie. Niestety ze względu na swoją datę wydania Odin Sphere trafiło do skromnej grupy graczy i wiele osób nie usłyszało o tym jak wspaniała jest to gra. Na szczęście z ratunkiem przychodzi obecne generacja remasterów i Odin Sphere otrzymało drugą szansę na sukces. Czy tym razem japońska produkcja odniesie zasłużony sukces?
W dzisiejszych czasach trochę trudno być zaskoczonym przez jakąś grę. Zazwyczaj mamy sytuacje, gdzie na rok przed wydaniem danego tytułu możemy złożyć pre-ordera. Jesteśmy bez przerwy katowani trailerami, gameplayami i innymi informacjami zdradzającymi nam każdy sekret danej produkcji. Na dokładkę banda speców od streamowania otrzymuje daną produkcję odpowiednio wcześniej tak by zasypać internet materiałami wideo z gry na kilka dni przed jej premierą. Na szczęście istnieją jeszcze takie produkcji jak Grand Kingdom. Tytuły o których człowiek nie wie zbyt wiele i ma okazje zostać naprawdę mile zaskoczonym przez coś co ginie w tle produkcji AAA i trailerów rebootów.
Kiedy ogłoszono, że Nintedno zabiera się za robienie gier na telefony wiele osób było naprawdę podekscytowanych. Masa klasyków plus najbardziej rozpoznawalne marki gier wideo dostępne dla każdego. Nieograniczony potencjał twórczy firmy, która nie boi się eksperymentować mógł zwalić nas z nóg. Zamiast klasyków lub rewelacyjnych nowych pomysłów otrzymaliśmy jednak Miitomo. Czy ta gierka godna jest naszego czasu?
Tower Defense to gatunek gier, który kiedyś wydawał mi się najlepszym sposobem na zabijanie czasu. Wystarczyło ułożyć na mapie stertę wieżyczek, nacisnąć play i bezproblemowo oglądać telewizję w trakcie przechodzenia jakiejś gry. Sytuacja ta uległa zmianie wraz z kolejnymi rewolucyjnymi zmianami w typ wariancie strategii. Produkcje stały się coraz bardziej wymagające a miłośnicy gierek do klikania w trakcie robienia czegoś innego otrzymali clickery. Nie oznacza to jednak, że Tower Defense jest kompletnie martwe. W końcu trafia do nas gierka o wiele mówiącym tytule Hero Defense – Haunted Island. Czy oferuje ona nam coś godnego uwagi?
From Software odpowiada za stworzenie jednej z najbardziej intrygującej serii gier jakie powstały w przeciągu ostatnich 10 lat. SoulsBorne stało się własnym podgatunkiem gier, które pokochały rzesze graczy z całego świata. Każdy kto ukończył choć jedną z tych produkcji ma ochotę na więcej. Jednak tytułów od From Software jest zaledwie kilka. Dlatego też trzeba się rozglądać za innymi produkcjami inspirowanymi dziełami japońskiego dewelopera. Wiele z nich to takie sobie gry. Pojawiają się jednak prawdziwe perełki, które zasługują na pochwałę. Czy Salt and Sanctuary jest jedną z nich?
SteamWorld Heist to jedna z perełek wydanych pod koniec ubiegłego roku. Genialna gra wylądowała na Nintendo 3DS w grudniu przez co zginęła w całym zamieszaniu z typowaniem GOTY gierek i opisywaniu jaki wspaniały rok 2015 był dla graczy. Na szczęście tytuł ten ma drugą szansę na sukces. SteamWorld Heist pojawiło się na PlayStation 4 i mogę sprawdzić, czy na dużym ekranie mieszanka X-Com, dzikiego zachodu i robotów zrobi na mnie tak pozytywne wrażenie jak na 3DSie.
Seria Kirby należy do grupy gier obok których zazwyczaj przechodziłem obojętnie. Pograłem trochę w kolejne tytuły z różową kulką w roli głównej ale jakoś nigdy te produkcje do mnie nie trafiły. Może wydawały mi się trochę zbyt dziecinne i za proste. Dopiero Kirby's Epic Yarn sprawiło, ze przysiadłem na dłużej przy konsoli. Był to jednak efekt przepięknej stylistyki i oprawy graficznej a nie gameplayu. Dlatego też nie byłem pewny czy pozbawione włóczki Kirby: Planet Robobot nie okaże się czymś co mnie zainteresuje. Jednak nie szykowało się na to aby na Nintendo 3DS w czerwcu pojawiła się jakaś lepsza gra. Zacisnąłem zęby i postanowiłem dać temu tytułowi szansę. W końcu w razie wpadki będę tylko 130 złotych w plecy.
Czasami wydaje mi się, że mam bardzo dziwny gust. Nie kręci mnie Uncharted, Wiedźmin czy Za to nie potrafię się oderwać od dziwnych japońskich gierek o prowadzeniu kijka przez labirynt albo bandzie licealistów strzelających sobie w głowy by przywołać demony i walczyć z potworami wypełniającymi pewną tajemnicza wieżę. Z tego właśnie powodu w moje ręce wpadają produkcje takie jak Anima: Gate of Memories. Muszę się leczyć.
Warcraft: Orcs & Humans było drugą grą RTS w jaką zagrałem w swoim życiu Produkcja ta scementowała moją miłość do gatunku i zachęciła mnie do bycia graczem komputerowym. Kolejne odsłony cyklu towarzyszyły mi w dorastaniu. Warcraft II było grą jaką kupiłem na własny PC, a Warcraft III jest grą na którą wydałem kasę ze swojej pierwszej wypłaty. Dlatego też darzę tą markę studia Blizzard wyjątkowym sentymentem. Nie mogłem więc obojętnie przejść obok filmu zatytułowanego Warcraft: Początek. Czyżby nadeszła pora by zdetronizować Mortal Kombat jako najlepszą adaptację gry wideo? Może jednak amerykańcy krytycy mieszający to filmidło z błotem mają racje?
W ostatnich dniach doszło do czegoś niezwykłego. Doczekaliśmy się premiery nie jednego, nie dwóch lecz trzech remasterów polskich gier FPP. Z okazji tego mini święta polskiego game developingu postanowiłem przyjrzeć się bliżej tym tytułom. Czy Hard Reset Redux sprawi, że ludzie w końcu zauważą, że Polska przoduje w produkcji oldschoolowych strzelanek?
E3 już dosłownie za rogiem. W ten weekend zaczną się pierwsze spektakle, gdzie kolejne korporacje prężyć będą muskuły by pokazać nam w co będziemy grać w przyszłości. Dni poprzedzając najważniejsze dla branży gier wideo targi pełne są przecieków i spekulacji. Nikt jednak nie spodziewał się tak nonszalanckiej zapowiedzi remastera kultowej gry.
Dead Island to jedna z tych gier, których siła tkwiła w trybie kooperacji. Podobnie jak w przypadku Borderlands, granie z kumplami mogło sprawić, że spędziliśmy przy tym tytule kilkadziesiąt godzin. Mimo miłych wspomnień związanych z Dead Island nigdy nie wytypowałbym tej gry jako produkcji, która powinna otrzymać remastera. Tak jednak się stało i los chciał, że skusiłem się na zakup Dead Island Definitive Edition.
Pierwsze chwile po wylądowaniu w obcym sobie miejscu mogą być dość szokujące. Do dziś pamiętam stres jaki towarzyszył mi podczas pierwszej wizyty w Japonii. Nie mogłem się z nikim skutecznie porozumieć i czułem się zagubiony. Dlatego też jestem pełen podziwu dla bohatera Stranger of Sword City. Wybraniec w kilka sekund poradził sobie nie tylko z olbrzymią tragedia ale i faktem odnalezienia się w innym wymiarze.
Ekipa z Grasshopper Manufacture serwuje nam pastisz a może satyrę gatunku survival horror jednocześnie dając nam do rąk jednego z najbardziej nietypowych przedstawicieli tego typu gier. Nie jest to pozycja świetna, ba nie wiem czy można z czystym sumieniem określić ją mianem przeciętniaka. Jednak jest to gra od ludzi, którzy zapewnili nam szalone przygody w killer7, No More Heroes czy Shadows of the Damned. Więc nie może być tak źle i jest to po prostu tytuł bardzo specyficzny, prawda?
Dwadzieścia parę lat temu po raz pierwszy zasiadłem przed ekranem własnego komputera. Było to niezwykłe doznanie, które na zawsze odmieniło moje życie. Do dziś pamiętam zabawę z DOSem by odpalić jakiś tytuł i to jak olbrzymie wrażenie robiły na mnie wtedy gry wideo. Teraz jako doświadczony gracz rzadko podchodzę do jakiegokolwiek tytułu z większą ekscytacją. Dlatego też zdziwiłem się kiedy pierwsze chwile z jakimś nieznanym mi indykiem ruszyły moim sercem. Przez chwilę myślałem, że jestem znowu przed ekranem mojego 14 calowego wypukłego monitora.
Liceum to trochę dziwny okres w życiu człowieka. Nie ma się jeszcze pojęcia co chce się robić w przyszłości ale wypadałoby się szykować na studia. Trzeba wybierać jakieś specjalizacje, przedmioty na maturę i inne podobne bzdury. Ja nie miałem wtedy pomysłu na siebie i z jakiegoś dziwnego powodu uczyłem się łaciny i podstaw prawa. Szkoda że nikt nie zaoferował mi kursu shinobi. Może wtedy byłbym jedną z postaci w Senran Kagura Shinovi Versus?
Kiedy pierwszy raz usłyszałem o tym, że najnowsze Fire Emblem będzie tytułem złożonym z trzech gier, wydawało mi się to co najmniej dziwnym pomysłem. W głowie miałem kolejne odsłony Pokemonów i to, że pomiędzy różnymi wersjami Fates nie będzie wielkich różnic. Okazało się, ze byłem w olbrzymim błędzie. Dlatego też po ukończeniu Birthright i Conquest zabrałem się za ostatni element układanki tworzącej Fire Emblem Fates. Czyżby najlepsze zostało pozostawione na koniec?