Wyprawa krzyżowa Altaira - eJay - 17 marca 2011

Wyprawa krzyżowa Altaira

eJay ocenia: Assassin's Creed
60

Z okazji premiery Brotherhooda na PC postanowiłem skrobnąć skromną reckę pierwszego Assassina. Obadałem fenomen kapturowego księcia...tfu zabójcy. Popykałem kilka godzin w przerwie między kolejnym sezonem w FM'ie, a Homefrontem, podjarałem się tym i owym. Miałem pewne opory, ale słyszę wszędzie dookoła, że Assassin jako marka jest cool i trzeba koniecznie zagrać.

Nie da się ukryć, jedynka robi fantastyczne wrażenie jeśli chodzi o szeroko pojęty artyzm stworzonego świata. Od pierwszej sekundy wizualnie Ubisoft wciska pedał gazu do oporu i jedzie maksymalną prędkością do samego końca. Wykreowane lokacje Damaszku, Jerozolimy i innych miast budzą podziw. Pal licho, czy każda cegła zgadza się z rzeczywistymi planami miejscówki z tamtego okresu. Średnio mnie to obchodzi, bo jak wspomniałem - piękno aż bije po gałach.

Altair wspina się po budynkach majestatycznie. Animacja jest doprawdy prześwietna, niczym w dobrym filmie o parkouru. Występują co jakiś czas tzw. glitche (postać momentami nie chwyta się krawędzi, mimo, że powinna) doprowadzające do szału, ale w ostatecznym rozrachunku mamy do czynienia z co najmniej dobrze animowanym bohaterem. A to ważne, bo widzimy go na ekranie przez 99,9% czasu.

I to tyle jeśli chodzi o zalety tego tytułu. Klimat science-fiction trochę mnie zdziwił.  Nie zdzierżyłem go do końca mojej przygody, choć niewykluczone, że fajnie rozwija się w następnych częściach (wierzę na słowo). Jednak w tym przypadku jest kulą u nogi tej historii. Na dodatek mamy od groma zbędnych pierdolników-ozdobników (zwłaszcza w cutscenkach), które non stop przypominają o tym, że Desmond siedzi w komorze i tak naprawdę to, co widzimy to wspomnienie. Myślę, że Ubisoft mógł śmiało ograniczyć swoje lemowsko-dickowskie zapędy do niezbędnego minimum, czyli intra.

Gra niestety nudzi się strasznie szybko. Pisałem o pięknie świata, o animacjach, ale to wszystko robi wrażenie przez pierwsze 2-3 godziny. Nie bez winy jest tu styl prowadzenia fabuły i schematy rozwiązywania zadań. Przyznam się bez bicia, że mniej więcej od 2 rozdziału zaczynałem ziewać. Ileż można wspinać się na identyczną wieżę, wykonywać bliźniacze śledztwa, odtrącać ciągle proszącą o grosza niewiastę, czy prowadzić te same dialogi? Niby Assassin's Creed daje jakąś wolność, ale Altair to nie Niko Belic, a Jerozolima to nie Liberty City. Brakuje jak wody na pustyni zadań pobocznych. Urozmaiconych, rozbudowanych, osobnych wątków. Dotrwałem do 5 rozdziału, zrobiłem pauzę, załączyłem na Youtubie zakończenie i wywaliłem grę z dysku.

Nie jest to gra zła, ale nie jest też bardzo dobra. Spotkałem się już z opinią, że to taki Ubisoftowy benchmark i podstawka pod ACII i Brotherhooda właśnie. Patrząc na oceny i komentarze czytelników twierdzę, że wiele w tym prawdy. Pierwsza część to jakby introdukcja,  przedsmak czegoś lepszego. Potencjał był wielki, ale został zabity przez monotematyczność.

eJay
17 marca 2011 - 17:47