W książkach, który wyszły spod pióra G.R.R. Martina, a na kanwie których powstał niedawno serial, zaczytywałem się parę lat temu. Do dziś uważam tę serię za najlepszą w historii klasycznego fantasy. Do ekranizacji, w dodatku przeznaczonej wyłącznie na szklane ekrany, podchodziłem jak pies do jeża. Wciąż miałem wyrytą w pamięci świetną fabułę, której przetłumaczenia na język serialu nie mogłem sobie wyobrazić.
Potulnie przyznaję – myliłem się. Już po raz kolejny twórcy współczesnych seriali udowadniają mi, że powinienem przestać w końcu potrzegać produkcje telewizyjne, jako z góry skazane na porażkę. Okazuje się jednak, że niektóre historie są wręcz stworzone do formy serialowej. Gra o Tron jest tego idealnym przykładem. Kiedy postępowała serialowa rewolucja, to straszliwie się bałem, że czeka nas nawał nudnych, opartych na jednym pomyśle serii (hello Dr House). Jako jeden z niewielu, którym zupełnie nie podobało się Lost, ani Prison Break, nie wierzyłem w seriale. Dlaczego w takim razie uwierzyłem w Grę o Tron?
Po pierwsze, serial nic nie upraszcza, w stosunku do tego co pokazano nam w książce. Każda ważniejsza scena pojawia się i odgrywa swoją kluczową rolę, budując skomplikowany i pełen zależności świat Siedmiu Królestw (i okolic). Oczywiście kilka wydarzeń zostało przedstawione w sposób uproszczony, ale trudno oczekiwać od twórców, że odtworzą każdy akapit książki. Wszystkie istotne elementy są odpowiednio zaznaczone i to wystarcza.
Oczywiście siłą samą w sobie jest fabuła, którą stworzył G.R.R. Martin. Kto nie czytał, ten ma szczęście, bo dzięki temu będzie mógł śledzić serial z zapartym tchem. Zwrotów akcji nie brakuje, bohaterowe padają jak muchy, i chociaż historia nie jest jeszcze niezbyt zagmatwana, to kolejne odcinki ogląda się z niesamowitą przyjemnością. Z tego co pamiętam to po kilku tomach wszystko komplikuje się tak bardzo, że nie wiadomo gdzie zwrócić swoją uwagę. Chciałbym móc wyczyścić swoją pamięć ze znajomości fabuły książek Martina, bo w okolicach trzeciego sezonu Gra o Tron niesamowicie rozwinie skrzydła.
Trzecim powodem, dla którego warto dać temu serialowi szansę, to ogólna jakość wykonania. Oczywiście podniety dotyczące wysokości budżetu i przechwałki mówiące o serialowym Władcy Pierścieni można wsadzić między bajki. 60 milionów dolarów to połowa tego, co wydaje się zwykle na film akcji wysokiej klasy, a za te pieniądze trzeba było nakręcić aż dziesięć godzin materiału. Budżet ten został jednak dobrze spożytkowany i choć chciałbym zobaczyć choć jedną dużą scenę walki, to jakość scenografii pomaga mi w otarciu łez. Nawet na grę aktorską, zwykle w serialach tak niemiłosiernie drętwą, nie można narzekać.
Czy warto sięgnąć po serialową Grę o Tron? Trzeba. Uważajcie tylko, żeby nie zniechęcił Was pierwszy odcinek, który jest najsłabszy w całym sezonie. Akcja rozkręca się szybko, już po dwóch, czy trzech godzinach dzieje się naprawdę dużo, a my wsiąkamy w historię jak w bagno. Z niecierpliwością czekam na kolejny sezon.