Ręce do góry! - recenzja Payday: The Heist - eJay - 26 stycznia 2012

Ręce do góry! - recenzja Payday: The Heist

eJay ocenia: PayDay: The Heist
85

Pamiętacie studio GRIN? Ghost Recon: Advanced Warfighter, Wanted, Bionic Commando? Były to niezłe gry, ale zdecydowanie zabrakło im siły przebicia. W rezultacie zespół się rozpadł, a poszczególni członkowie ekipy odeszli do innych firm szlifować swoje umiejętności. Kilku z nich postanowiło rozpocząć swoją działalność od zera i założyło Overkill Software. Ich misja – „tworzyć kopiące tyłek gry stawiające na kooperację” (taki napis widnieje w ich firmowej wizytówce na oficjalnej stronie internetowej). PAYDAY: The Heist jest właśnie taki. Jak na złość, ludzie z GRIN swój najlepszy tytuł wydali po przewietrzeniu szeregów i pod nowym szyldem. Załóżcie maski, chwyćcie za broń i opróżniajcie skarbiec.

PAYDAY:The Heist najprościej określić klonem Left 4 Dead w klimacie „policjantów i złodziei”, aczkolwiek im dłużej w niego gram tym coraz bardziej się upewniam, że Overkill stworzyło grę odrobinę lepszą niż Valve. Dlaczego? Przede wszystkim posiadając znacznie skromniejszy budżet udało się utalentowanej ekipie przemycić do rozgrywki tonę pozytywnej energii. Jeżeli marzyłeś kiedykolwiek o napadzie na bank, ostrym strzelaniu w stylu Roberta de Niro w filmie Gorączka i silnie wyeksponowanym czynniku współpracy to PAYDAY spełni twoje marzenia, a nawet je przebije.

W grze wcielamy się w maksymalnie 4 bandytów, którzy w zależności od mapy muszą zrealizować swój cel – czyli m.in. zebrać mamonę (ale nie tylko!). Już pierwszy etap staje się niezłym poligonem treningowym pod kolejne zlecenia. Oczom naszym ukazuje się ogromny budynek z bankiem, a w środku masa zabezpieczeń, kamery, strażnicy, no i cywile. Ci ostatni są fantastycznym smaczkiem, gdyż stanowią za kartę przetargową w momencie gdy ktoś z ekipy przestępców zostanie schwytany przez Smerfów (zabity). Śmierć przypadkowego człowieka powoduje, że czas odrodzenia się gracza znacznie się wydłuża (aby przywrócić kompana do życia należy najpierw skuć szaraczka, a następnie przehandlować go na kumpla – zupełnie jak w filmach :)). Sytuacja wydaje się być opanowana, ale gdy tłum zaczyna panikować i biegać we wszystkie strony nie zwracając uwagi na świszczące kule pochodzące z karabinów to zaczyna się robić po prostu emocjonująco. PAYDAY nie jest aż tak przesadnie brutalny jak hit Valve i premiuje trochę bardziej humanitarne podejście do profesji bandziora.

Oczywiście na drodze bohaterom musi stanąć dzielna Policja, która przybywa na miejsce przestępstwa w ilościach hurtowych. Walkę z funkcjonariuszami można podzielić na dwa etapy. Pierwszy – kiedy zwalczamy tzw. Assaulta, który powoduje, że drużyna graczy jest non stop męczona posiłkami oraz jednostkami specjalnymi (mój ulubiony typ przeciwnika to szybki i dynamiczny Cloaker, który przypomina Sama Fishera). Drugi – kiedy można ruszyć do przodu celem wykonania zadania i usunąć niedobitki. Na brak nudy nie można więc narzekać. Porządnie wykonanym elementem wydaje się także system rozwoju postaci. Przed każdą z misji wybieramy na które z trzech drzewek ma być przeznaczony exp. W momencie awansu na wyższy level otrzymujemy dodatkową broń, umiejętność bądź gadżet (np. torba z medykamentami). Wszystkie klasy są niezmiernie ciekawe i mają osobny arsenał, aczkolwiek fanów „baretki za baretkę” ostrzegam – odblokowanie choćby kilku podstawowych perków wymaga poświęcenia grze kilku godzin. W PAYDAY podoba mi się również poziom trudności oraz nacisk na współpracę. Nawet na Easy gra bywa bardzo wymagająca. Jest to związane również z ilością amunicji jaką może nosić przy sobie użytkownik. Limitowane magazynki oraz skromne looty na zabitych wrogach powodują, że nigdy do końca nie możemy być pewni czy się po prostu uda. Mimo iż misje są liniowe, a mapy względnie małe to niekonwencjonalne ataki wrogów oraz liczne niespodzianki (np. psucie się maszyn do niszczenia zamków) wzbogacają przyjemność płynącą z kooperacji.

Overkill Software pomimo braku pokaźnego budżetu wycisnęło z silnika graficznego Diesel wszystkie soki. Oprawa graficzna prezentuje się solidnie, choć Crysis 2 to zdecydowanie nie jest. Cieszy przede wszystkim design map oraz przywiązanie do detali, gdyż każda z lokacji jest unikatowa. Jednakże główną nagrodę zgarnęła u mnie muzyka, która jest wręcz prze-rewelacyjna. Soundtrack autorstwa Simona Viklunda to perełka (szkoda, że niedoceniona) wśród wszystkich ścieżek muzycznych gier 2011 roku. Wieść niesie, że w najbliższych tygodniach OST ma być oficjalnie wydany w wysokiej jakości. Czekam z niecierpliwością.

Od debiutanckiej gry studia Overkill bije szczerością na kilometr. To skromna, ale zrobiona z wielkim sercem i pasją prawdziwa „indie” pozycja. Uważam, że takich tytułów właśnie brakuje na PC – mniej walących po oczach banerami reklamowymi, a bardziej szanującymi portfele klientów. Kawał wymagającego, ale potwornie satysfakcjonującego coopa, który mnie kupił. Jeśli szukasz z kumplami rozrywki z porządnym replay value to zainwestujcie w czteropak nie piwa, a Paydaya. Najpierw jednak odświeżcie sobie filmowe arcydzieła z gatunku heist tj. Gorączka, Point Break, czy Dead Presidents.

eJay
26 stycznia 2012 - 19:01