48 stron w poszukiwaniu sensu komiksu - fsm - 23 listopada 2012

48 stron w poszukiwaniu sensu komiksu

Nigdy nie byłem wielkim fanem komiksów. Komiksowych bohaterów, komiksową stylistykę i komiksowe opowieści lubię, ale samo medium nigdy w wielkim stopniu mną nie zawładnęło. Za dzieciaka czytałem Kaczory Donaldy, potem liznąłem nieco Spider-Mana, w liceum przyszedł czas na Sin City i Strażników, a od jakiegoś czas kompletuję z żoną całą serię Sandman. Ale jest sobie jedna komiksowa marka, którą noszę w specjalnym, uszytym na miarę, pokoiku w mej duszy. 48 stron. I to o tym komiksie jest niniejszy tekst.

Pod koniec lat 90-tych (a dokładniej w połowie drugiej połowy lat 90-tych, a jeszcze dokładniej od maja 1997) na polskim rynku wydawniczym pojawił się - celem koszenia konkurencji -  magazyn cyberniekulturalny Reset. W tymże magazynie, mniej więcej w roku 1999, zakwitł jedyny w  swoim rodzaju komiks o przygodach dwóch policjantów. Górsky jest czarny i z wąsikiem (najczęściej), Butch jest biały i z wielką szczęką. Inteligencją panowie nie grzeszą, ale z kłopotków zawsze uda im się wykaraskać w mniej-więcej jednym kawałku. Ich przygody noszą zbiorczy tytuł 48 stron, zaś autorzy mają w dowodach wpisane Robert Adler i Tobiasz Piątkowski.

Gdy Reset padł na swój szalony, niezwykły pysk, pracami Adlera i Piątkowskiego zainteresowało się wydawnictwo Mandragora, które między 2001 a 2006 rokiem wydało 5 zeszytów (a dokładniej 2 albumy w 5 wersjach i 3 zeszyty - Wikipedia wyjaśni) z przygodami Górsky'ego i Butcha. Niestety - Mandragora też padła na pysk (Spisek? Adler i Piątkowski wykańczają wydawnictwa?) i świetna historia 48 stron została urwana bez satysfakcjonującej konkluzji. Zamierzam więc ją Wam przypomnieć, a niektórzy może pokuszą się o kupno jakichś używek (czyt. komiksów w jakości "używane, jak nowe") na tej czy innej aukcji...

Sin Village

48 stron to parodia wszystkiego i wszystkich. U źródła leży "śledztwo", którego celem jest odnalezienie sensu komiksu, bo ten od samego początku kipi od absurdu, inteligentnej głupoty, mrugnięć okiem, cytatów i nawiązań. Cała radocha z obcowania z tym dziełem płynie jednak przede wszystkim z wyłapywania tych wszystkich smaczków, którymi wypełnione są wszystkie kadry. Autorzy nie mają żadnych świętości i każą swoim bohaterom zmagać się z toną motywów z filmów czy innych komiksów. Obrywa się też politykom, Małyszowi (10 lat temu małyszomania kwitła!) i innym sportowcom czy publicznym figurom. Gdybym miał policzyć do ilu zjawisk nawiązują autorzy, to z pewnością musiałbym pożyczyć do tego celu kilkanaście cudzych dłoni (bez których liczenie jest trudne)*. Górsky i Butch uwielbiają porównywać się do słynnych popkulturowych duetów (jesteśmy jak Travolta i Jackson w Pulp Fiction, jak Ford i Dee Williams w Imperium kontratakuje, jak Tucker i Chan w Godzinach szczytu - ale to Azjata i Murzyn! - nie szkodzi!), na drodze spotykają żywcem wyrwanych z Władcy pierścieni czy Star Treka ludzi, walczą z sensem i nudą. Odwiedzają inne komiksy - polskie i zagraniczne (prztyczka w nos dostaje zarówno Sin City, jak i Lobo czy Kapitan Żbee... sorry, Żbik), piorą sie po buziach, strzelają na oślep, niestrudzenie chleją i palą. Ach! Wokół nich jest zawsze masa lasek. Gołych lasek. Bardzo dużo zupełnie gołych dziewcząt o ponętnych kształtach.

Laski i "fleszowa" autocenzura

Mówiłem? Prócz dziewczyn i nieprzyzwoitej liczy parodii czy nawiązań (przy okazji: trzy finalne zeszyty niemal w całości bazują na trzech różnych produkcjach: Funky Koval, Matrix i Kill Bill, ale nawet nieznajomość tego pierwszego nie przeszkadzała "cieszyć japy" podczas lektury) panowie Adler i Piątkowski atakują całkiem niezłą dawką niezłych tekstów (ten o miniaturowym nadajniku jest piękny w połączeniu z towarzyszącym mu obrazkiem) i durnotek dziejących się w tle prawie każdego kadru. Co tam jeszcze... o laskach już wspomniałem, o parodiowaniu samych siebie też (a jednak nie - twórcy parodiują samych siebie i stosują recykling motywów z minionych odcinków ze skutkiem zacnym), o niemal stuprocentowym braku przeklinania (mięsko pojawia się w tzw. później twórczości duetu :P), a o kresce? No właśnie. Pozornie niedbałe rysunki Adlera wypełnione kolorami ze starych wersji Photoshopa (pamiętajcie - ta seria ma grubo ponad 10 lat!) tworzą chaotyczny, ale jednocześnie bardzo czytelny przekaz. I niedyny w swoim rodzaju. Przy okazji Herr Adler ma talent do "kopiowania" cudzego stylu na potrzeby żartu i z wielką wprawą rysuje te laski, co o nich wspominałem.

Jeśli miałbym wybrać ulubiony kadr, to pewnie byłby to ten obrazek. W tle na gościnnych występach Bolo, ostatni Czerniakowianinininnin.

48 stron to perełka. Arcy-śmieszna opowieść od ludzi, którzy popkulturę wyssali z krwią matki. Coś w rodzaju kontynuacji przez chwilkę pojawiało się w magazynie Virus, który zszedł był chyba po zaledwie 4 numerach (no spisek, no!!!), więc Górsky i Butch nadal nie znaleźli ukojenia i błąkają się gdzieś po strefie Levara (czy gdzie tam trafiają postacie z komiksów w stanie śmierci wydawniczej). Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?


* Policzyłem cytaty i nawiązania w pierwszych dwóch odcinkach pierwszego albumu (tj. na ośmiu stronach) - przynajniej 18 odwołań do tego, czy tamtego... a w jednym kadrze to w ogóle jest kilkanaście różnych marek - zaś cała seria liczy 180 stron i moja matematyka właśnie zadrżała na myśl o liczeniu pozostałych mrugnięć okiem. Groza.

fsm
23 listopada 2012 - 19:04