Jakiś czas temu koledzy z redakcji GRYOnline przygotowali niezwykle ciekawy materiał wideo, opublikowany na tvgry.pl, w którym wymienili najbardziej zapadających w pamięć bossów. Jako autorzy gameplay.pl poczuliśmy lekkie zobowiązanie, żeby również stworzyć takie zestawienie. Umówiliśmy się na spotkanie w super tajnym miejscu, jakiego próżno szukać na mapie, tylko po to, by zebrać nasze typy (a przy okazji dokonać nowego podziału świata). Przedstawiamy Wam zatem listę bossów, na których widok wracają nam senne koszmary oraz chwile triumfu, a przy okazji wspomnienia z połamanymi padami. UWAGA! Tekst może zawierać lekkie spoilery, także radzimy uważać! Żeby nie było, że nie ostrzegaliśmy. :)
Jakby nie patrzeć bossowie to nieodzowny element większości gier komputerowych. Pomimo tego, że są oni reliktem dawnej szkoły gamedevu, to ciężko wyobrazić sobie naszą branżę bez nich. W praktycznie każdej grze (no może oprócz Call of Duty i tym podobnych) na końcu poszczególnego etapu, doszukuję się walki z napompowanym różnymi statystykami przeciwnikiem. Obecnie „szefowie poziomów” są traktowani raczej po macoszemu. Nie przynoszą większej satysfakcji przy pokonaniu, a różnią się od swoich sługusów kilkoma atakami. Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale nadal w pamięci miło wspominam dawne produkcje. Tamtejsze starcia imponowały klimatem i stanowiły o wiele większe wyzwanie. Wywierały spore piętno w psychice, dzięki dbałości twórców o każdy detal. Miały swoje piękno. Jednak nie wszyscy są ze swoimi typami, co do mnie zgodni, także bez dłuższego przeciągania, zobaczcie sami kogo po pysku tłukło nam się najlepiej.
Niestety ten spryciarz ubiegł publikację zestawienia o kilka lat, wrzucając najbardziej pamiętne walki z bossami na swojego bloga. Jednak z czystej litości (wiecie, żeby Rasgulowi nie było smutno) postanowił podrzucić kilka nowych pozycji.
Walka ze żniwiarzem na Tuchance (Mass Effect 3) - nie do końca typowy pojedynek z bossem, ale mimo wszystko czadowe, szalenie efektowne i intensywne starcie. Mała mrówka kontra gigant z kosmosu. Jak takie coś mogłoby się nie podobać?
Walka w Wheatleyem (Portal 2) - rozwinięcie świetnego finału z "jedynki", doprawione nieco wyższym poziomem trudności i genialną puentą.
Koncówka Dead Space 2 - frustrująco trudna ale bardzo pomysłowa. Dobry finał dla dobrej gry.
Wszystkie starcia ze Scarecrowem (Batman: Arkham Asylum) - za klimat i efekt "nie mam pojęcia, co się zaraz stanie".
Starcie z Guardianem (Darksiders 2) - pierwsza duża walka, szeroka panorama, śmierć na koniu i ten wielki kolos na środku doliny. Mniam!
Pierwsza walka z Vergilem (Devil May Cry 3) – najbardziej klimatyczny pojedynek, który pamiętam do dziś. Koniec siódmej misji. Starcie dwóch demonicznych braci bliźniaków w epickiej, deszczowej scenerii (szczyt wieży Temen-ni-gru). Sam Vergil stanowił dla mnie ogromne wyzwanie przy pierwszym podejściu. Grałem wówczas jeszcze na klawiaturze, a Devil May Cry 3 był dla mnie pierwszym slasherem, dlatego dostawanie batów nie było dla mnie niczym szczególnym. I chociaż dzisiaj pokonanie go to dla mnie kaszka z mleczkiem, to samą walkę zapamiętałem za gęsty, przygnębiający klimat oraz cut-scenki. To koniecznie trzeba zobaczyć!
Walka z Kolosem z Rodos/Posejdonem (God of War II/III) – oba pojedynki wykraczają epickością za skalę i powodują opad szczęki. Skonstruowane są podobnie i dochodzi do nich na samym początku tychże odsłon. Nie są specjalnie trudne, ale nagradzają to efektownością. Nie ma to jak powalić przeciwników wielkości góry, dwoma małymi mieczykami na łańcuchach. Tak potrafi tylko Kratos!
Wszystkie boss fighty z serii Souls – każda walka z bossem z takiego Dark Souls zapada w pamięci. Faktycznie się ich boimy, a wyzwanie jakie nam stawiają jest wręcz monumentalne. Większość ataków tychże „szefów” potrafi nas zdjąć na raz bez większego problemu. Dlatego starcia będziemy powtarzać często, ale za każdym razem będą one inne, uniwersalne, a przez to piękne w swoim rodzaju. Czujemy tę bezsilność, a jedyną naszą szansą na przetrwanie jest wykorzystanie swojego sprytu oraz szczęścia. Trzeba poczuć na własnej skórze!
Bowser (seria Mario) - Bowser jest zły i podły i nie sposób go nie polubić. Po tylu razach skopanego przez Mario tyłka, można się zastanawiać, kto jest tutaj poszkodowanym. Najbardziej znienawidzony przeciwnik ery NESa (lub jak kto woli, Pegazusa) oraz N64.
Jack of Blades (Fable: the Lost Chapters) - zło z Próżni, ukrywające się zarówno w jak i za Maską. Główny przeciwnik naszego bohatera i dwie z trudniejszych walk w grze, zwłaszcza podczas przechodzenia jej po raz pierwszy, kiedy nie znało się tajemnych sztuczek wymaksowania wszystkich statystyk bohatera w ciągu 40 minut.
Saren (Mass Effect) - główny antagonista pierwszej części ME. Ostateczna walka z nim wraz z puszczanymi w jej trakcie cutscenkami ukazującymi drugą batalię, tocząna na zewnątrz Cytadeli wywarły na mnie piorunujące wrażenie.
Bossów pamiętam jak przez mgłe - szybko przestałem grać w gry, które takich posiadały, a jeśli były - to nie zwaracałem na nich uwagi - były tylko uciążliwym przeszkadzaczem w eksploracji świata gry. Z tego co mi zostało w pamięci - to Piramidogłowy z SH2 i jakieś kreatury z dooma - diabeł, robopająk. Z Wolfa 3D też pamiętam bossów - zwłaszcza tego co mówił Guten Tag!
Królowa (Unreal) - mój pierwszy boss, którego ubiłem. Świetny klimat i dobre wspomnienia.
Xan (Unreal Tournament) - jest to chyba najtrudniejsza walka z bossem, jaką kiedykolwiek wygrałem. Nawet na najniższym poziomie trudności Xan to prawdziwe wyzwanie, a na Godlike'u to jest nienormalne. Najlepiej napisana sztuczna inteligencja ever. Xan jest szybki, celny i sprytny. Jest lepszy niż gracz, zawsze, a do jego pokonania naprawdę przydaje się fart i genialne umiejętności.
Bossowie z Darksiders i Darksiders 2 - trudno tutaj wyróżnić kogokolwiek - walka z każdym była epicka, wielka i świetna.
Sephiroth (Final Fantasy VII) – ostatni boss Final Fantasy VII, z którym trzeba stoczyć długi, wieloetapowy i spektakularny pojedynek. To jedna z najbardziej charakterystycznych postaci jakie kiedykolwiek pojawiły się w grze jRPG. Pojedynek z nim, w akompaniamencie świetnych utworów, z udziałem całej drużyny bohaterów, a potem głównej trójki i wreszcie samego Clouda to majstersztyk, który na zawsze pozostanie w pamięci wielu osób.
The End (Metal Gear Solid 3: Snake Eater) – znakomity snajper, wiekowy członek „The Cobras”, z którym mierzy się Snake w Metal Gear Solid 3: Snake Eater. Może nie jest to tak charakterystyczna postać jak Psycho Mantis, ale pojedynek snajperski z nim został zaprojektowany genialnie i wymaga dużej koncentracji, skupienia i cierpliwości. Jest przy tym tak charakterystyczny, że nie sposób o nim zapomnieć nawet kilka lat po ukończeniu przygody w Snake Eater.
Jack Krauser (Resident Evil 4) – wymagający przeciwnik z Resident Evil 4, z którym nie tylko trzeba stoczyć w miarę klasyczny pojedynek z dużą liczbą wystrzelonych magazynów i sprawnych ucieczek w ostatniej chwili, ale też wykazać się nadludzkim refleksem przy okazji walki QTE. Jeden z wielu jasnych punktów czwartej odsłony słynnej serii.
Sephiroth (Final Fantasy VII) – z powodów jakie wymienił Brucevsky.
Sarevok (Baldur’s Gate) – mistrz świata! Świetna muza, klimat lokacji i genialna polonizacja robią swoje. Świetnie zaplanowana potyczka - tego nie da się wygrać z marszu. Gracz musi się solidnie napocić zanim wymyśli taktykę na Sarevoka i jego drużynę.
Irenicus (Baldur's Gate 2) – epicka muza i ładnie wyważony poziom trudności działają na mnie genialnie. Dodajcie do tego 3 etapy walki i dosłownie rozumiane piekło poprzedzające walkę, i wychodzi całkiem przyjemny miks.
Frank Horrigan (Fallout 2) – dla mnie ten gość to praktycznie definicja bossa. Trudne warunki potyczki, gigantyczne obrażenia i wytrzymałość czołgu. Trzeba też pamiętać, że Horrigan to moja nienawiść od pierwszego wejrzenia.
Sama klasyka. :P
Gray Fox (Metal Gear Solid) - pierwszy cybernetyczny Ninja serii jest jedną z najbardziej uwielbianych przez fandom postaci. Ciężko się dziwić - rzuca cool tekstami, gdy się pojawia, to zawsze robi coś niezwykłego... a walka z nim jest jednym z najlepszych momentów MGSa - zarówno fabularnie, jak i pod względem mechaniki. Nie jest to typowy pojedynek na śmierć i życie, dla Snake'a i Foxa ta walka jest bardziej rozmową niż starciem. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy przechodziłem grę na najwyższym poziomie trudności, walczyłem z Ninją przez dobre pół godziny zanim w końcu udało mi się go pokonać. Gdy to zrobiłem... zresetowałem grę i odpaliłem jeszcze raz. Walka była tak dobra, że chciałem przejść ją od nowa jeszcze raz.
Latający Kolos (Shadow of the Colossus) - ciężko mi było wybrać do rankingu jednego kolosa, tak naprawdę każdy z nich zapadał w pamięć. Majestatyczne, potężne, smutne istoty sprawiały, że jak w żadnej innej grze gracz czuł się podle zabijając je. Wybrany przeze mnie kolos przypominał ptaka, walka z nim odbywała się zaś na terenie wielkiego jeziora. Wdrapujemy się na wystające z wody kamienie, ruiny dawnej budowli, potężne stworzenie po chwili zaczyna zaś lecieć wprost na nas. Powoli dociera do nas, że musimy skoczyć wprost na lecącą na nas bestię. Tak też robimy i zaczyna się oszałamiające starcie w przestworzach. Stwór wije się we wszystkie strony, próbując się nas pozbyć, my zaś rozpaczliwie trzymamy się go, chcąc uniknąć spadnięcia. Coś pięknego.
Old Snake vs Liquid Ocelot (Metal Gear Solid 4) - miałem spory problem, by nie zapełnić całej listy pojedynkami z MGSów. Ostatecznie jednak zmusiłem się do wybrania dwóch - Ninja trafił tu jako pierwszy pojedynek w serii, który zamiótł mną podłogę, ta walka zaś znalazła się tu, gdyż jest NIESAMOWITYM podsumowaniem całej serii. Dwaj starzy bracia, rywale, zaciekli przeciwnicy stają naprzeciw siebie do walki, wyposażeni jedynie w gołe pięści. Zadanie zostało już wykonane, świat był bezpieczny, to starcie nie toczyło się o żadną wygórowaną stawkę. Walczyli, gdyż chcieli. Całe starcie podzielone zostało na kilka faz, z których każda nawiązywała do innej części serii - nawiązania dotyczyły stylu walki oraz przede wszystkim muzyki. Piękny, interaktywny trip w przeszłość. Pod koniec Snake i Liquid ledwo trzymali się już na nogach, nie przestawali jednak. W ruch poszły zastrzyki z adrenaliną, które pozwalały im ciągnąć to dalej. Początkowo wyrywali je sobie nawzajem z rąk, próbując zyskać przewagę, później już jednak przestało chodzić o zwycięstwo - obaj chcieli, by walka trwała dalej. Kulminacją tego jest moment, gdy zamiast wstrzyknąć kolejną porcję adrenaliny sobie, atakują nią siebie nawzajem - ważniejsze było dla nich to, by przeciwnik nie przestał walczyć, niż by zwyciężyć. Najlepszy fanserwis ever.
Xemnas (Kingdom Hearts II) - Finałowe starcie z drugiego KH2 to jeden wielki, podzielony na kilka faz pokaz efektowności - bieganie po fragmentach budynków, odbijanie mieczem setek ataków laserowych, cudownie wyreżyserowane sceny kooperacji między Riku a Sorą. Mega satysfakcjonujący finał świetnej gry.
Piramidogłowy (Silent Hill 2) - uosobienie winy i wyrzutów sumienia nie okazało się może bardzo trudnym przeciwnikiem, ale to nie o samo starcie chodziło, a o otoczkę. A ta była imponująca. No i w pewnym momencie, gdy rozległy się syreny, przeciwnik zaczął odchodzić. Ja początkowo nie zorientowałem się, co robi i kontynuowałem atakowanie go, na co on reagował kontratakami. Stąd prawie dałem się zabić, gdy już było po walce. Przez własną agresywność. Mocne.
Zeke ze złego zakończenia (InFamous 2) - kiedy w InFamous 2 decydowaliśmy się na bycie tym złym, czekało nas jedno z najtrudniejszych starć z bossami w historii gier komputerowych. Koniec końców, na naszej drodze stawał, zdesperowany by nas powstrzymać, nasz najlepszy przyjaciel, Zeke. W porównaniu do Cole'a, obdarzonego na tym etapie całą gamą super mocy, był praktycznie bezbronny. Próbował w nas strzelać, ale jego ataki prawie nic nam nie robiły, zabicie go zaś było kwestią kilkukrotnego naciśnięcia jednego guzika. Bułka z masłem. Tylko jakoś tak... palec wcale się nie kwapił do zrobienia tego... Cały czas człowiek szukał innego sposobu na obezwładnienie go, mimo że wiedział, że takiego zwyczajnie nie ma. I zaczynał bardzo żałować, że wybrał sobie rolę tego złego. Bo jakoś całej ludzkości było mniej żal niż starego kumpla od piwa.
Sam (Mafia) - nie dość, że przez całą grę był to nasz kumpel, na koniec okazał się niezłym sk..., hmm, niedobrym panem. Sama walka też przysporzyła mi sporo trudności, do momentu, kiedy odkryłem, że należy strzelać, zanim Sam wyskoczy zza rogu. Tę walkę pamiętam najbardziej, prawdopodobnie przez pryzmat samej gry, która jest moim prywatnym nr 1 wśród wszystkich gier, w jakie grałem.
A jakie są Wasze typy najbardziej pamiętnych bossów w grach wideo? Czekamy na odzew w komentarzach! ;)
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!