Koreańczycy planują zdominować WCS. Nie tylko w swoim kraju
Jagten czyli Polowanie - wielkie kino z małego kraju
Blizzard budzi się z zimowego snu. Teraźniejszość i przyszłość StarCrafta II
Recenzja BioShock: Infinite - kandydat na najbardziej przecenioną grę roku?
The Free Bundle #5 - kolejna paczka darmowych gier indie
Pierwszy zwiastun The Wolverine nie przyspiesza mi tętna
Po raz trzeci w życiu wciągnęła mnie gra na smartfona. Do tej pory były to The Secret of the Monkey Island i Fieldrunners. Swords & Soldiers nie zapewnia tak długiej zabawy, jak wymienione wyżej tytuły, ale moim zdaniem wygrywa jakością. Gra pierwotnie pojawiła się na Wii, później na PC i PS3, wydaje się jednak stworzona do ekranów dotykowych.
Czym jest Swords & Soldiers? Krótko mówiąc - strategia 2D w czasie rzeczywistym, wraz z wszystkimi standardowymi elementami RTSa - zbieraniem złota, rozbudową bazy, trenowaniem jednostek, opracowywaniem ulepszeń i używaniem umiejętności specjalnych.
Skończyli oglądać ECC Polska? Jak się podobało? Dla mnie to było kolejne nieudane podejście do oglądania League of Legends jako e-sportu. Wrażenia: bez bólu, ale do Starcrafta II ten tytuł nie ma startu i moim zdaniem swoją popularność jako platformę wirtualnych zmagań zawdzięcza swojej popularności jako grze w ogóle.
ECC Polska – kto zgarnął 15 000 euro w Warszawie?
Polacy odpadli jeszcze w fazie grupowej. Później najlepiej radziło sobie Moscov Five. Rosjanie ostatecznie zwyciężyli w wielkim finale z CLG.eu i zainkasowali główną nagrodę. Ich przeciwnicy na pocieszenie dostali 10 000 euro. W meczu o trzecie miejsce SK Gaming pokonało Team Curse.eu.
Zacznę może niestandardowo. Poszliśmy z dziewczyną na seans o 21:15. Sala była niemal pełna, wolne zostały może ze cztery pierwsze rzędy. Na ekranie prezentuje się jedna z niewielu spokojych scen w filmie. Cisza na sali, skupienie na twarzach widzów. Nagle z dołu słychać niezbyt głośną arabską muzykę, pierwsze co mi przychodzi do głowy, że to pewnie recytowanie Koranu, dobiegające z telefonu. Nikt go nie odbiera, gra już kilkanaście sekund.
Nagle przypomina mi się Denver, wymieniam spojrzenia z moją dziewczyną i widzę zdenerwowanie na jej twarzy. Siedzący po mojej stronie facet stara się zachować kamienną twarz, ale widzę że chyłkiem przełyka z niepokojem ślinę. Nie to, żebym siał jakąś ksenofobię, no ale c'mon, bez zbędnej politycznej poprawności, nie będę udawał, że się nie spiąłem.
Okej, teraz wyobraźcie sobie, że to nie był najbardziej emocjonujący moment podczas seansu. Czytaj - film był naprawdę dobry. Nie najlepszy z całej trylogii, ale zdecydowanie wart wydania 20zł na bilet do kina. Recenzji dla osób, które filmu nie widziały jeszcze macie już dwie, to teraz dla odmiany będzie taka, w której SĄ SPOJLERY!
Pewnie wiecie, że jestem fanem growego The Walking Dead. Pierwszy odcinek zrobił na mnie niezłe wrażenie, a po drugim musiałem zbierać szczękę z podłogi. Nie wiem dlaczego, ale nie przyszło mi do głowy, żeby pomyśleć, że gra ukaże się na sprzęty przenośne. Teraz, kiedy zapowiedziano, że jutro pojawi się wersja na iOSa, wydaje się to oczywiste.
Przecież ta gra jest stworzona do tabletów. Elementy akcji to właściwie tylko quick-time-eventy, a opcje dialogowe mogą być z łatwością wybierane przy pomocy ekranu dotykowego. Najnowsze urządzenia mobilne nie będą też miały wielkich problemów z generowaniem prostej cel-shadingowej grafiki, jakim raczy nas The Walking Dead.
Przyznam szczerze, że z uwagi na nawał zajęć i kilka fajnych gierek free-to-play, które mnie pochłonęły, nie miałem czasu w zeszłym tygodniu zbyt uważnie śledzić e-sportowej sceny. Nie obejrzałem MLG Summer Arena, nad czym wielce ubolewam. Poszperałem jednak w archiwach z zeszłego tygodnia, coby nie zostawić Was w tym tygodniu na lodzie z informacjami o pasjonującym świecie wirtualnych zmagań. Lecimy!
Major League Gaming Summer Arena - Koreańczycy dzielą i rządzą
Zaczniemy od wspomnianego MLG Summer Arena. Dla niezorientowanych w temacie: MLG to takie amerykańskie ESL, czyli wielka organizacja e-sportowa, odpowiedzialna za większość wielkich imprez za oceanem.
Na pierwszym miejscu uplasował się Taeja (10 000$), na drugim Alicia (6 000$), który ostatnio sromotnie przegrał ze Stephano podczas wielkiego finału NASL. Ostatnio wymieniony jest zresztą chyba najwyżej plasującym się w tych zawodach foreignerem (nie-Koreańczykiem) – zajął piąte miejsce.
Ekran wczytywania zastąpiła wczytana mapa, na której pojawiła się moja maszyna. Ulepszony do granic możliwości MS-1, tak więc nie ma szału, ale nie przejmuję się – dopiero zaczynam. Nie wyobrażacie sobie jednak, co potrafi to cacko, ustawione w odpowiedniej pozycji. Może i nie mam wielkiego zasięgu, odpowiedniej prędkości czy grubego pancerza, który pozwoli mi wytrzymać zmasowany ostrzał, ale nie szata zdobi... czołgistę?
Na ekranie miga odliczanie. Trzydzieści sekund. Odpalam papierosa i zaciągam się – ostatni relaks przed walką. Rzut oka na minimapę i już wiem, w którym kierunku się udam. Na południowym-wschodzie znajdowała się mała wioska. Większość graczy od razu rzuca się na wzgórze w centralnej części pola bitwy, licząc, że zdobędą w ten sposób przewagę. TO z czego nie zdają sobie sprawy, to fakt, że w okolicy najbardziej oczywistych lokacji toczyć się będzie prawdziwa jatka, gdzie jest mało miejsca na umiejętności.
O wprowadzeniu w Polsce systemu Piano Media napisał już promilus, wyprzedzając mnie nieco, bo tekst chodził mi po głowie od wczoraj. O temat płacenia za treści zahaczyłem już przy okazji tekstu o gimbusach we vlogosferze. Kwestię tę zamierzałem rozwinąć w najbliższym czasie, no ale skoro wszechświat daje mi pretekst, to chyba nie sposób go zignorować.
Popieram jak najbardziej ideę płacenia za dostęp do treści w Internecie. Dlaczego? Ponieważ z reklam są w stanie wyżyć tylko największe, najbardziej mainstreamowe serwisy, paradoksalnie te, które niedługo będą wprowadzały płatny content. Pisząc dla wielu, staramy się wpasować w szeroko pojęty gust większości, co prowadzi do nijakości i braku charakteru w oferowanych tekstach czy materiałach. Jest to spowodowane kultem kliknięcia, na jaki cierpią agencje reklamowe i ich zleceniodawcy. Oceniając potencjał marketignowy danego serwisu otwierają jedynie tabelkę w Excelu, gdzie porównują liczbę wyświetleń i unikalnych użytkowników ze stronami o podobnej tematyce. Ciężko im się dziwić, bo ocena wartości społeczności to trudna sprawa, którą szczególnie ciężko wytłumaczyć dinozaurom „na górze”.
Nie wiem czy słyszeliście już o kampanii społecznej "W którym świecie żyjesz?". Pewnie tak, a jeżeli nie, to pewnie zaraz usłyszycie, bo Internet nie przegapi takiej okazji, aby znowu pokazać swoją siłę. Dzisiaj napisano o niej kilkanaście zdań na Polygamii, gdzie Tomasz Kutera wyraził swoje oburzenie.
Nie wydaje się Wam, że daliśmy się nieco zwariować? Każda, nawet delikatnie negatywnie nacechowana akcja, automatycznie wyzwala w nas agresję i odruch obronny. Pod hasłem "biją naszych!" ruszamy z bezmyślnie do boju, niezależnie od okoliczności.
MaNa, Funkay i jeden na doczepkę jadą do Korei
Podatki, ceny paliwa, perspektywa wojny z Rosją, legazilacja marihuanen i cała reszta plag egipskich krąży nad biedną Polską, niczym „Kruk” Edgara Alana Poe (Najlepszego Pisarza Wszechczasów®). Emigracja panie, emigracja, bo co więcej na zostało? Nic ciekawego nas nie czeka w tym kraju, trzeba uciekać i to jak najdalej. Najlepiej ustawioną w tej sytuacji grupą społeczną są profesjonalni gracze, bo tak się składa, że Korea Południowa jest położona mniej więcej na drugim końcu świata. Ponadto z niezręcznych sytuacji towarzystkich, zawiązujących się przed wyjazdem z zazdrośnikami ("zmywak już czeka, nie?", "no i na co ci było tego magistra robić, trzeba było do technikum iść"), można wybrnąć używając takich zwrotów jak „rozwój i treningi”, „ciężka praca w pro-housie” czy „na mnie przynajmniej będą w końcu lecieć laski”.
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ 10 sierpnia 2012 roku nie jeden, nie dwóch, a być może aż trzech Polaków zostanie kamikaze uda się w malowniczą podróż do Korei Południowej, gdzie pod okiem trenerów, menadżerów, fizjologów i innych graczy, podporządkują swoje życie grze w Starcrafta II (Najlepszą Grę Wszechczasów®).
W ciągu paru dni wokół vlogosfery rozpętała się mała burza. Pokazuje ona niestety, w jakim stanie znajduje się, wyrosła nam radośnie scena YouTube’owa. Czym innym są Lekko Stronniczy, tworzący program, powiedziałbym rozrywkowo-publicystyczny, czym innym Wybuchające Beczki z Krzysztofem Gonciarzem, gdzie króluje forma komentarza, czym innym proste let’s playe z CTSG, Rojem czy Rockiem, a jeszcze gdzieś indziej czai się Niekryty Krytyk, ze swoim suchym jak skręty Kory humorem. Niestety na każdym z tych kanałów (no, za wyjątkiem LS), czeka tykająca bomba.
Zasadniczym błędem, będącym młodzieńczym trądzikiem polskiej blogosfery, jest opieranie swojej działalności na najbardziej podatnej i pozornie najaktywniejszej grupie – na (umysłowych) gimbazjalistach. Zjawisko gimbusiarstwa w polskim internecie jest niezaprzeczalne, co w żartobliwy sposób zauważył wspomniany już Gonciarz, zakładając nawet dla owego archetypicznego Gimbusa fanpage. Wydaje mi się jednak, że zupełne negowanie faktu zgimbazienia dużej części sieci, to nie głos rozsądku, a odgłos pocieszającego, nerwowego poklepywania po ramienu.
No i stało się. Dostałem zwrot podatku dochodowego. Kolejny dowód na to, że wkroczyłem w dorosłość, kolejna zmarszczka na moim jestestwie. Pozostaje mi tylko zbudować dom i, oby nie za prędko, spłodzić syna. Fakt odzyskania części pieniędzy regularnie rabowanych mi przez państwo, niesie za sobą ten miły skutek, że w końcu stać mnie na zakup dawno upragnionej zabawki.
Tablety. Pamiętam jak, nie tak znowu dawno, śmiałem się z samej koncepcji tych sprzętów. Wydawało mi się to zbędnym akcesorium, ale po ponad rocznej przygodzie ze smartfonem i kilku posiadówkach z iPadem, zmieniłem zdanie. Chcę tablet. Pragnę go. Śni mi się po nocach, a przechodząc obok tabletów w Media Markcie ronię łzy i wyję do księżyca.
Nerchio łoi skórę Koreańczykom w HomeStory Cup V
Mamy kolejny, po naszych siatkarzach, Agnieszce Radwańskiej i występom niemieckich (ale z polskimi korzeniami!) piłkarzy na Euro, powód do sportowej dumy narodowej. Tym razem wspaniały popis dał Artur "Nerchio" Bloch, który zwyciężył w HomeStory Cup V.
Ten nietypowy turniej, bardzo popularny wśród miłośników Starcrafta II, choć kameralny, bo odbywający się w mieszkaniu jednego ze znanych komentatorów meczowych, to nie tylko spora kasa (10 000$ za pierwsze miejsce), ale także prestiż, bo na zawody zjechały się gwiazdy światowej klasy, w tym kilku potężnych Koreańczyków. Dodajmy, że dwóch innych polskich graczy (MaNa i Tarson), odpadło w fazie grupowej.
Zajrzyjcie w komentarze jakiegokolwiek newsa o grach na smartfony, tablety, albo poświęcony wzrostowi popularności produkcji społecznościowej czy free-to-play. Zobaczcie wpisy utrzymane w tonie „łeee, to już koniec, smartfony zabijają poważne gryyy”, „free-to-play to śmierć poważnych tytułów”, albo „precz z Farmville, to gówno odbiera hardkorowym graczom chleb od ust”.
Co najzabawniejsze, nawet część „poważnych” person świata gier i branżowych tuzów, dzieli te poglądy, chociaż oczywiście nie wypowiadają w takim stylu. Deklaracje wieszczące koniec konsol, koniec grania w cokolwiek poza League of Legends, koniec wysokobudżetowych produkcji. Generalnie koniec. Wszystkim wieszczącym końce przydała by się mała lekcja z kojarzenia faktów.
Dwa miesięce temu opisywałem Wam pierwszy epizod przygodówki The Walking Dead. Na kolejną część dzieła Telltale Games poczekaliśmy nieco dłużej niż pierwotnie przewidywano, przez chwilę nawet zasiało się we mnie zwątpienie, czy w związku z tym będę w stanie odpowiednio „wczuć się” w historię, czy mój entuzjazm przypadkiem nie osłabł, a wreszcie – czy wydłużony czas produkcji nie jest spowodowany niską jakością drugiego epizodu? Odpowiedź na wszystkie te pytania, to wielkie, ogromne, kolosalne NIE.
Druga część gry The Walking Dead, zatytułowana „Starved for Help” powala na kolana i nie pozwala się z nich podnieść. Ani zasnąć.
Zgłupiałem wczoraj zupełnie. Kinga Kenig, fotoedytorka Gazety Wyborczej wrzuciła w dniu wczorajszym na swojego bloga tekst, w którym wypomina Radosławowi Sikorskiemu (minister spraw zagranicznych, jakby ktoś nie wiedział) wrzucenie na swojego Twittera zdjęcia, za które nie zapłacił. Jakie to zdjęcie, ani kogo przedstawia, nie ma tutaj znaczenia – krótko zaznaczę tylko, że popularność Natalii Siwiec pozostaje dla mnie zagadką, ot podstarzała (ekhem... w kwiecie wieku), przemądrzała, nadęta modeleczka, wykreowana na celebrytkę, za którą nie przepada chyba nikt poza dziennikarzami. Faktem jest, że owa fotka dostępna jest w Internecie i obiegła szybko Polskę. Pan Sikorski postanowił się nim podzielić. Zdjęcie zrobił polski fotograf podczas jednego z meczów Euro w Warszawie.
Jeżeli czyta to pani Kinga, albo inni „poważni dziennikarze”, to proszę o uwagę, ponieważ zdradzę w tej chwili jedno z głównych założeń naszej profesji. Jesteśmy żebrakami. TAK JEST! JESTEŚMY ŻEBRAKAMI! Nasza praca jest w 100% uzależniona od osób, dla których ją tworzmy. Dajemy rozrywkę, informację, temat do rozmów pewnemu szerszemu gronu. Nie różnimy się niczym pod tym względem od akordeonisty na promenadzie w Świnoujściu. Niczego na dobrą sprawę nie wytwarzamy, a jedynie przetwarzamy – obraz, dźwięk, słowo, ku uciesze tłumu. Jedynym sposobem rozliczania nas, jest uznanie odbiorcy. Jedyną własnością, nasza marka, warsztat i renoma. Dotyczy to zresztą nie tylko dziennikarzy, ale wszystkich twórców kultury, od operatora kamery, przez grafficiarza, panią Monikę Olejnik, aż do aktora w teatrze.