Szybko rosnąca lista zaległości i w zastraszającym tempie wydłużająca się lista tytułów do ogrania na PlayStation Store i Steamie zmusiły mnie do zmiany pewnych założeń. Do tej pory nieśmiałe kroki w kierunku nowszych produkcji musiałem zmienić w dużo bardziej odważne próby wejścia w świat hitów wydanych po 2007 roku. Tak się złożyło, że jedną z pierwszych produkcji z PlayStation 3, którą przyszło mi porządnie ogrywać, zostało Darksiders. Po kilku godzinach z Wojną, mogę tylko powiedzieć, że lepiej trafić chyba nie mogłem.
To mogło być kapitalne poważne s-f. Szkoda, że twórcy stanęli w rozkroku między mocnym społecznym kinem, które apokalipsę stawia gdzieś w tle a komiksowością (to adaptacja) z typowym dla gatunku przerysowaniem i akcją polegającą w dużej mierze na pokonywaniu kolejnych bossów. O ile czasem mieszanie gatunków wychodzi zdecydowanie na plus, tak tutaj film się rozjechał. Joon-ho Bong to nie Tarantino, mimo że momentami “Snowpiercer” przypomina “Kill Billa”.
Wielbiciele postapokaliptycznych klimatów narzekać nie mogą. Dopiero co premierę miało okrzyknięte najlepszą grą obecnej generacji The Last of Us, na E3 zapowiedziano sandboxowego Mad Maxa, pod nimi przejeżdża Metro : Last Light, a przecież czternasty raz Fallout sam się nie przejdzie. Każda jego część. Czy pośród takich gigantów jest miejsce dla niewielkiego I Am Alive?
Dead Island Riptide przyszło do mnie z oferty pre-orderowej. I to w dodatku jako edycja kolekcjonerska. Szkoda, że EK Riptide reprezentuje ten gorszy typ kolektorek. Tutaj trzeba przyznać rację osobom, które stwierdziły, iż tę bogatszą wersję po brzegi wypakowano przecenionym towarem z bazaru. Bo tak w istocie jest. Niby klimatycznie, bo mamy i siekiero-otwieracz i specjalną kartę ratunkową w skórzanym futerale (11 funkcji w jednym), ale to tak po prawdzie jedyne „nastrojowe” elementy. Pozostała część to efekt uboczny domowej wyprzedaży przeprowadzanej w domu obok siedziby firmy.
Z poślizgiem, ale jest. Nareszcie ukazał się „Behemot”, ostatni tom trylogii ryfterów Petera Wattsa. Po mrocznej, przygniatającej atmosferze „Rozgwiazdy” i pełnym gniewu „Wirze” przyszła pora na… no właśnie, na co? Apokalipsa już przecież była.
Kończący się rok dał nam wiele ciekawych tytułów. Na pewno każdy z was weźmie je pod uwagę w swoim rankingu. Max Payne 3, trzeci „asasyn”, Dishonored, nowe Diablo, Black Ops, ostatni segment Mass Effecta, zjawiskowy Fez, odświeżające Guild Wars 2, Dragon's Dogma, Hitman: Rozgrzeszenie, sequel Borderlandsów - wszystkie niewątpliwie robiły i robią bardzo pozytywne wrażenie. Sęk w tym, że zostały zmiecione przez jedną, skromną, wykonaną w formie interaktywnego filmu przygodówkę point'n'click. The Walking Dead zapamiętam na wiele kolejnych miesięcy. Ekipa Telltale zrobiła mi w głowie niesamowite spustoszenie. Czuję się wobec ich dzieła całkowicie bezradny. Oddaję cześć, podziwiam i proszę o więcej.
Przed odpaleniem, a nawet samym zakupem pierwszego sezonu miałem kilka wątpliwości, bo ludzie z Telltale nie wzbudzali uznania swoją sinusoidalną formą (Jurrasic Park: The Game okazał się przeciętniakiem, a wyszedł kilka miesięcy wcześniej). Podjąłem ryzyko i cieszę się z tego niezmiernie. The Walking Dead okazało się niewiarygodnym doświadczeniem, nieporównywalnym z żadnym innym hitem ostatnich miesięcy.
Final Fantasy XIV odchodzi w niesamowitym stylu. Już nie mogę się doczekać narodzin nowego świata, skoro ten stary kończy się tak efektownie. Wśród dźwięków wojny i destrukcji.
Pewnie większość z Was – podobnie jak ja - doniesienia o końcu świata wyznaczonego przez Majów na 21 grudnia 2012 traktuje najwyżej jako ciekawostkę. I słusznie, wszak dowodów na to, że prastara nacja miała rację nie ma zbyt wielu. Zabawmy się jednak w „co by było gdyby?”. Nadchodzi ostatni dzień w dziejach ludzkości, a część z Was być może chciałoby sobie przypomnieć jeden, niezwykły growy tytuł. Niestety, tu pojawiają się schody. Mając - przyjmijmy - 12 godzin, nie pogramy w za wiele tytułów, a znaczna część tych krótkich to powtarzalne, sztampowe shootery. Zatem, w co można byłoby wtenczas pograć, by posmakować większość gry i nie przerywać w połowie? Nie każdy ma przecież szansę ulokować się w prywatnym bunkrze, a i to nie zagwarantuje przetrwania.
God of War, Zelda, Dante’s Inferno, Diablo III, a także Legacy of Kain: Soul Reaver i Rune. Jeżeli znacie te tytuły i przypadły wam one do gustu, a nie graliście w Darksiders, to czas jak najszybciej nadrobić zaległości. Najlepiej jeszcze przed końcem sierpnia, kiedy to po Wojnie nadjedzie drugi z jeźdźców Apokalipsy. A wtedy pozostanie jedynie płacz i zgrzytanie zębów, że nie zapoznaliście się wcześniej z pierwszą odsłoną komputerowych przygód biblijnych herosów.
Temat apokalipsy zapowiedzianej na ten rok przez Majów atakuje zewsząd i mam już go corazbardziej dość, dlatego nie byłam do końca przekonana do sięgnięcia po „Czas zmierzchu”. Z drugiej strony Majowie sami w sobie są interesujący, a zawód wykonywany przez głównego bohatera też nie był bez znaczenia. Rzadko kiedy trafiam na pozycję literacką, w której byłoby coś o przedstawicielach mojej profesji – tłumaczach. Zdecydowałam się zaryzykować i zabrałam najnowszą powieść Glukhovsky’ego jako lekturę do pociągu.