Niezależnie od kultury i szerokości geograficznej kanon wojownika wydaje się zgoła podobny. Honor, odwaga i obrona niewinnych zdają się wpisywać w kodeks rycerski wspólny całemu światu. Być może to właśnie spostrzeżenie kazało Jirō Taniguchiemu wysłać dwójkę samurajów na spotkanie pobratymców z Dzikiego Zachodu.
Wielu z nas wciąż wraca myślami do starych, dobrych westernów. Małych miasteczek, które rządziły się swoimi prawami. Szeryfów, królujących pośród swojej trzódki. Farmerów, będących sami sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Cowboyów, których wartość wyrażała się w prędkości strzału z rewolweru. Grass Kings to pełnoprawny hołd dla westernu, wyraz tęsknoty za Dzikim Zachodem. Bo jak inaczej nazwać historię, której głównym motywem jest miasto - squot, samozwańczo suwerenne Królestwie Traw?
Choć nigdy nie przepadałem za Dzikim Zachodem, tak po pierwszym kontakcie z Red Dead Redemption to miejsce i okres stały się dla mnie szalenie atrakcyjne i urokliwe. Ze świata gier równie ciepło wspominam GUN, jednak filmom nigdy nie udało się mnie zatrzymać na dłużej. Z niekłamaną radością przyjąłem więc do wiadomości, że za Dziki Zachód ma zamiar wziąć się taki gigant jak HBO, które ostatnio ma niezwykle dobrą passę i złych seriali po prostu nie wypuszcza. Twórcy spojrzeli jednak na ten okres w bardziej futurystyczny sposób - Westworld jest więc opowieścią science-fiction. Opowieścią, która wciąga od samego początku.
The Walking Dead powoli zaczyna zjadać swój własny ogon. Game of Thrones zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Wikingowie z radosnej masakry ewoluują w dramat rodzinny na dalekiej północy… Cóż nam pozostaje? Westworld!
Na wstępie uczulam, że w tekście są spoilery. Tekst najlepiej czytać po zapoznaniu się z pierwszym sezonem serialu Westworld.
Westworld pojawił się w telewizji 2 października 2016 roku, bez zbędnej otoczki reklamowej i z miejsca zaskarbił sobie serca widzów. Pierwszy odcinek ściągnął przed ekrany 3,3 miliony widzów, zdecydowanie więcej niż pierwowzór z 1973 roku. Nieporównywalne jest także wykonanie. To czego nie udało się osiągnąć w ubiegłym wieku, dziś jest standardem. Pierwszy sezon zakończył się po 10 odcinkach, z czego finałowy trwał blisko półtorej godziny i zafundował widzom niezłą karuzelę emocjonalną,a najbardziej zaskakujący wątek zostawił oczywiście na koniec.
Zasady tworzenia rimejków są powszechnie znane. Najpierw trzeba dostosować fabułę do nowych realiów, najczęściej takich, które są pożądane przez widzów. W obsadzie musi się znaleźć także aktor z absolutnego topu. Na deser, remake powinien być bardziej efektowny niż jego oryginał. Jakie jednak mieć oczekiwania, gdy do kin wchodzi...remake rimejku sprzed ponad 50 lat?
Próba Antoine Fuquy pokazuje jednak, że do zrobienia udanego filmu wystarczy żelazna konsekwencja i szacunek do materiału wyjściowego. W skrócie – bez kombinowania, dostarczamy ci produkt uszyty na miarę naszych czasów.
Dla wielu z nas Red Dead Redemption to najlepsza gra osadzona w realiach Dzikiego Zachodu jaka kiedykolwiek ukazała się na konsolach. Dopracowane dzieło mistrzów z Rockstar zapisało się w pamięci ciekawym światem, historią, charyzmatycznym bohaterem i oczywiście przemyślaną mechaniką. Oceny powyżej dziewięćdziesięciu punktów procentowych sypały się po premierze i nadal trafiają pod recenzje graczy nadrabiających zaległości. Pomimo wysokiej jakości RDR nie była jednak idealna. Miejsc do poprawy, dobrej zmiany czy kreatywnej rewolucji nie brakuje. Czym więc kontynuacja Red Dead mogłaby nas pozytywnie zaskoczyć? Oto subiektywna lista nowych elementów, które przyjąłbym z otwartymi ramionami.
Witajcie w piątym odcinku cyklu „Gry poprzez wieki”, w którym omawiam najciekawsze (niekoniecznie najlepsze) produkcje osadzone w mniej lub bardziej wiernie oddanych realiach historycznych. W poprzednich artykułach przebyliśmy długą drogę od prehistorii, przez starożytność i średniowiecze, po nowożytność aż do schyłku XVIII wieku, więc nadeszła pora na omówienie XIX stulecia.
Choć jest to najkrótszy okres spośród wszystkich, które dotąd omawiałem, wcale nie jest najbardziej ubogi w gry – wręcz przeciwnie. W XIX wieku zawiera się bowiem kilka historycznych tematyk, które zyskały niemałą popularność w popkulturze – głównie za sprawą kina i telewizji, jak również, w mniejszym stopniu, literatury – a tym samym przedostały się także tłumnie do świata gier wideo (i to, rzecz ciekawa, już niekoniecznie w formie strategii). Mowa oczywiście o konwencjach takich jak Dziki Zachód, wojny napoleońskie czy wojna secesyjna.
John Marston miał tym razem łatwe zadanie. Nie musiał mierzyć się z żadnymi wygórowanymi oczekiwaniami i stawiać czoła porównaniom z silną sandboksową konkurencją. Nie miał powodów, by martwić się o swoją prezencję sześć lat po premierze, bo trafił na dysk twardy konsoli gracza, który dopiero nieśmiało opuszcza epokę PlayStation 2. Ten pojedynek był dla niego łatwiejszy niż wiele innych.
Kupiłam książkę, sądząc po okładce. Grafika Dana Stilesa przyciągnęła wzrok, ale i opis na okładce wraz z fragmentami recenzji napawały nadzieją. Padły tam bowiem nawiązania do filmowej twórczości Coenów, porównania do liryzmu Dylana, a i miejsce dla Don Kichota się znalazło. Choć Dziki Zachód, panowie na koniach, pojedynki w południe i bijatyki w saloonach nie leżą w kręgu moich zainteresowań (choć jakby dłużej się zastanowić nad tą kwestią – znalazłoby się kilka wyjątków), wsiadłam do konia i pogalopowałam przez strony Braci Sisters, autorstwa Patricka deWitta.
Choć remake filmu Siedmiu wspaniałych z 1960 roku, w którym zobaczymy m.in. Denzela Washingtona i Chrisa Pratta, trafi do kin niebawem, dotąd nie dane nam było zobaczyć żądnych materiałów multimedialnych zwiastujących jego zbliżającą się wielkimi krokami premierę. Szczęśliwie, sytuacja uległa znacznej zmianie – dziś w sieci zadebiutował oficjalny zwiastun obrazu, a także kilka oficjalnych zdjęć z planu.