Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Ostatni dzień 2010 roku trzeba zakończyć godnie, czyli mini-recką. Tak się składa, że od świąt pocinam sobie w Mass Effecta 2, a przy okazji dokupiłem sobie DLC do tej zacnej, biowareowej epopei. Dodatek Overlord wprowadza kilka nowych misji, które w przeciwieństwie do feralnego Firewalkera mają fabułę, nowego bohatera i fajny klimat. Zakupiony pakiet pojawia się w grze od razu, wystarczy skorzystać z komputera osobistego na pokładzie Normandii i odebrać odpowiedniego maila. Nie będzie przesadą jeśli napiszę, że Overlord trzyma poziom misji z wersji podstawowej.
Gdybanie o wyższości Dooma nad Unrealem, czy Quake'a nad Wofensteinem zahacza o niskich lotów hucpę. Tak naprawdę wszystkie te gry są genialne i basta. Ja natomiast szczególnymi względami darzę Nierzeczywistego. Była to jedna z pierwszych pozycji, którą odpaliłem na nowym (starym) komputerze z akceleratorem grafiki. Pamiętam, że przez bite kilka godzin siedziałem przed 15-calowym monitorem ze szczęką na podłodze. Epic Games dokonało rzeczy wydawało się niemożliwej. Pozwolili mi uwierzyć, iż faktycznie rozbiłem się na obcej planecie. No i że muszę z niej spieprzać.
Unreal należy do grona raczej mało filozoficznych FPS'ów. O głównym bohaterze wiemy tylko, iż jest więźniem, któremu się zwyczajnie (nie)poszczęściło. A zaczyna się to mniej więcej tak: załoga statku, który zaorał kanion Na Pali nie żyje. Przytomność odzyskujemy w celi. Już pierwszy widok każe nam sądzić, iż stało się coś strasznego - światła karnej celi migają awaryjnie, obsługa panelów kontrolnych została rozsmarowana po ścianach. Ponadto spotykamy na swojej drodze jakiegoś stwora, ale widok jest niewyraźny, a sama kreatura znika za mgłą. My podążamy w pościg. Wyjście na zewnątrz statku.... nieeee, to każdy musi zobaczyć sam, przeżyć, odczuć. Tego wrażenia nie jest w stanie przyćmić żadne inne. Po postawieniu pierwszych kroków na nieznanym terytorium już wiemy - koszmar dopiero się zaczyna.
Opowiem wam o filmie, który należy obejrzeć z piwem w łapie. To film, który ze swojej nieudolnej realizacji robi ogromną zaletę. To film, który należy do popularnego post-wietnamskiego kanonu Rambo-style. I wreszcie, to film tak zły, że aż dobry (bo śmieszny). W łatwy sposób można go zniszczyć, zjechać, skrytykować. Aktorzy? Drewniani jak skład w tartaku. Dialogi? Tandetne, przerysowane. Fabuła? Napisana podczas libacji. Nie zmienia to jednak faktu, iż Deadly Prey dostarcza ROZRYWKI. I to takiej, że jesteśmy skłonni wybaczyć mu wszelkie błędy i wystawić maksymalną notę. Deadly Prey to klasa sama w sobie, to jeden z obiektów kultu VHS.
2011 rok zapowiada się pysznie dla fanów filmów o pozaziemskich cywilizacjach. W marcu do kin zawita epiczne Battle: Los Angeles, w czerwcu zaś widzowie z chęcią wybiorą się na Super 8 w reżyserii J.J. Abramsa. Jeżeli dodamy do tego Cowboy vs Aliens oraz (na siłę) nowe Transformersy, remake The Thing i zmierzchopodobne I am number Four to nie ma sensu dłużej dusić tego w sobie - ufoki wracają do łask! Whoaaa!
Z wielką radością chciałym poinformować, iż do tego grona dołączy serial. I to nie bylejaki, bo wyprodukowany przez Stevena Spielberga. Falling Skies zadebiutuje w sieci TNT już za pół roku i nie sądzę, aby jakiś fan science-fiction, a przede wszystkim gatunku "Bitka z obcymi" przeszedł obok tego wydarzenia obojętnie. Rzecz raczej nie szokuje oryginalnością, bo fabuła skupia się na tradycyjnym ataku na matkę Ziemię. Przeciwko zapędom gości z kosmosu stawia się nauczyciel, żołnierz, pani doktor, jakieś dzieci oraz całe zastępy wojsk wuja Sama. Po zwiastunie widać, że całość nie kosztowała 5 dolców i może warto dać temu szanse.
Właśnie wróciłem z kina. Raczej średnio zadowolony (szczerze to troszkę bardziej na plus, niż na minus). Film zdecydowanie nie sprostał moim wielkim oczekiwaniom, przede wszystkim nie jest w moim mniemaniu specjalnie lepszy od trochę naiwnej i tandetnej (ale w pewnych kręgach kultowej) części pierwszej. Jasne, to film o facecie, który przenosi się do cyberprzestrzeni, ale nawet z tak prostych historii można wycisnąć super rzeczy, które się pamięta latami. W nowym Tronie sypiących się iskier z ekranu - pomimo projekcji 3D - nie doświadczyłem. Poniżej skrócony zakres moich przemyśleń po spożyciu świątecznego bigosu.
Tak naprawdę to ten wpis jest tak daremny, że aż żal, że muszę o tym pisać;) Wiecie jak to jest - nie ma już super tematów do omówienia, rok się kończy, podsumowania wykonane, prezenty pokupowane. Mógłbym milczeć i rozpocząć potajemne ucztowanie. Żeby nie być oksarżonym o poustosłowie i bezsensowne mielenie klawiatury zapodaję przezabawny, bo utrzymany w świątecznym tonie, filmik oparty na Gwiezdnych Wojnach. Jest w nim trochę betonu, ale nigdy nie spodziewałem się, że Mariah Carey może przygrywać w kantynie Mos Eisley. To w głównej mierze przekonało mnie, że warto wypełnić przestrzeń Gameplaya kolejnym przełomowym postem i przy okazji życzyć Wam dużo zdrowia i mamony!
W grach wymyślono już niemal wszystko. Sukces w głównej mierze zależy od tego, jak dobrze sprzedamy ten sam pomysł. Braid udowadnia, że małe potrafi być piękne i w pewnym stopniu innowacyjne. To niby typowa platformówka, ale z takim ładunkiem grywalności, że palce aż same garną się do klawiatury.
Gra opowiada prostą historię chłopca, który chce uratować księżniczkę. Nie zliczę ile razy czytałem/słyszałem o podobnych schemacie, ale Braid ponownie sprawiło, że poczułem się jak dzieciak czytający jakąś klasyczną baśń. Fabułka jest przeurocza, nieprzesłodzona i pewnie napisana w 15 minut. Ale co z tego? Tu rozgrywkę definiują mechanizmy manipulacji czasem. Kolejne kombinacje polegające na uruchamianiu dźwigni, podestów, zdobywania puzzli doprowadzają do wrzenia mózgu.
Mój duchowy krewniak o zacięciu filmowym - fsm - pochwalił niedawno Pogrzebanego, w którym znany z komediowych wybryków Ryan Reynolds pozamiatał, że hej. Miło mi zakomunikować, że w tym roku do polskich kin zawitał równie ciekawy obraz, w którym pierwsze skrzypce grają aż 3 osoby! W Uprowadzonej Alice Creed nie zobaczycie tłumu statystów i bohaterów drugoplanowych. Wszystko odbywa się w skromnej scenografii opustoszałego apartamentu, w którym dwójka zbirów przetrzymuje młodą kobietę celem zdobycia okupu.
Pierwszy sezon Zakazanego Imperium (ang. Boardwalk Empire) dobiegł końca. Jeśli miałbym go ocenić jednym słowem, bez wahania użyłbym sformułowania "wypasiony". Od wszystkich produkcji HBO wymagam zazwyczaj więcej niż od typowego, serialowego tasiemca zrobionego na zamówienie. Stacja stawia raczej na wysmakowaną rozrywkę, wypełnioną po brzegi odważną treścią, zachowując przy tym pełen realizm rozgrywanych wydarzeń i zachowań postaci. Z tego względu seriale HBO są dla mnie prawdziwym wybawieniem w dzisiejszych czasach. Dodam, iż Zakazane Imperium oczywiście wpisuję się w tę ideologię perfekcyjnie.
Siła Boardwalk Empire tkwi w pełnej świadomości całej ekipy realizacyjnej z jakim materiałem ma do czynienia. Zgodnie z regułą "stawiania sprawy na ostrzu noża" reżyserzy wraz ze scenarzystami skonstruowali niezmiernie ciekawą, utkaną z losów pojedynczych ludzi intrygę, która jak najbardziej mogłaby się wydarzyć, w którą łatwiej uwierzyć niż w kolejny ślub Ridża Forestera. Historia jest tu oczywiście na pierwszym miejscu, ale nie mogę uciec od wrażenia, iż w BE dominuje konsekwentny indywidualizm każdej postaci.
W jednym z ostatnich odcinków naGRAnia Verminus zwrócił uwagę na całkiem fajny aspekt L.A. Noire - nowego killera promowanego przez Rockstar Games. Premiera gry odbędzie się w przyszłym roku, ale radzę już teraz zakreślić odpowiedni dzień w kalendarzu i przygotować zapas gotówki na własny egzemplarz. Zapowiada się przełom. Gameplayowy? Bynajmniej nie! Wizualny? uhm...
Do czego pieję? Powyższy film powinien rozwiać wasze wątpliwości. Twórcy ostro pogrywają sobie z mimiką twarzy, stawiają wręcz na niespotykany wcześniej realizm. Razem z Vermim śmialiśmy się, że pewnie same usta bohaterów posiadają więcej wielokątów niż reszta ciała. Cóż, prawda okazała się jak zwykle bolesna. Do tak kozackich animacji wykorzystano bowiem innowacyjny system MotionScan. O tym, że w następnym GTA zostanie użyta podobna technologia, nie muszę dodawać?
Temat "Sam Fisher na ekranie kinowym" to jedno z niespełnionych marzeń fana Splinter Cell. Jest to jeden z niewielu bohaterów gier, którzy mogliby skraść serca widzów w prawie każdym wieku. Cykl można w łatwy sposób skroić pod młodszą widownię, albowiem nie występują w nim w nadmiernej ilości takie elementy jak wulgaryzmy oraz tryskająca jucha. Uważam nawet, że Splinter Cell to jedna z bardziej lajtowych historyjek szpiegowskich, wartkich, trochę naiwnych (Sam po raz kolejny ratuje cały świat), ale poprowadzonych z klasą. Osobiście nie sądzę, aby kategoria PG-13 mogłaby ewentualnemu filmowi zaszkodzić. Ale do rzeczy...
Dzieje filmu Splinter Cell są nie tyle zawiłe, co zabawne. Pierwszy teaser reklamowy pojawił się wraz z premierą Chaos Theory w 2005 roku i przedstawiał właściwie niewiele, ot jakiś marketingowy bełkot zachęcający do wizyty w kinie "coming soon". Jasne się stało, że taki film musi powstać, bo materiał związany z postacią Sama Fishera jest niezwykle nośny. Pech chciał, że przez następne kilka miesięcy nie padł ani jeden klaps na planie, ba, nie był gotowy nawet szczątkowy skrypt, schemat na którym mógł powstać scenariusz (plotki głosiły, iż miał się za to zabrać Peter Berg, czyli reżyser m.in. Królestwa oraz Hancocka).
Zakupy charytatywne z grami w tle to jest to, co lubię. Zero ściemy, zero hamulców, bo cel jest szczytny. Dzisiaj wystartowała druga akcja z cyklu Humble Bundle, czyli specjalna okazja do zakupu 5 gier niezależnych za taką cenę, jaką sam zadeklarujesz. Poprzednia odsłona zakończyła się sporym sukcesem. Do dzieci trafiło łącznie prawie 400 tysięcy dolarów! Tym razem celujemy w wyższą kwotę, bo i gry wydają się być trochę lepsze, no i święta się zbliżają:
Aby dokonać zakupu Humble Bundle nalezy skierować się pod ten adres - http://www.humblebundle.com/ - i wypełnić kwestionariusz na dole strony. Przypominam, iż cena rynkowa zestawu wynosi 85$.
nail'd miał potencjał. Ale jak to zwykle bywa - został on roztrwoniony na multum elementów prezentujących nijakość. Techland postarał się o solidną oprawę, owszem. Trasy wykonane są naprawdę ładnie, a całość hula na maksymalnych detalach bez zająknięcia. To chyba największa zaleta wyścigów twórców Więzów Krwi.
Bez zbędnych ceregieli zapraszam do oglądania:
Koniec 2010 roku to również koniec dekady. O moich nadziejach na następne 12 miesięcy mogliście przeczytać TUTAJ. Czas przejść do rozliczenia branży z ostatnich 10 lat. Poniżej znajdziecie mój subiektywny wybór 10 największych rozczarowań związanych z grami w latach 2001-2010.
10. Operation Flashpoint: Dragon Rising
Codemasters nie podołało zadaniu i wydało na rynek grę technicznie wykonaną na niezłym poziomie, ale nie trafiającą w żadną niszę lub szerszą grupę użytkowników. Przyjemna oprawa, bardzo dobry dźwięk, ogromna wyspa, próba pójścia na kompromis - to za mało, aby stanąć w szranki z Bohemią Interactive i jej Armą 2. Po kilku miesiącach twórcy sami przyznali się do porażki i porzucili wsparcie dla Dragon Rising. Brytyjczycy nie spoczęli jednak na laurach i już pracują nad kontynuacją o nazwie Red River.
O matko, zobaczyłem niusa i pomyślałem, że to mikołajkowy żarcik. Ale informacja jest jak najbardziej poważna. Lara Croft zmienia się nie do poznania. Przedstawiciele Square Enix oraz Crystal Dynamics doszli do wniosku, że nowy Tomb Raider musi być rebootem.
To będzie prawdziwa geneza Lary, historia, która pokaże jak kształtował się jej charakter - Darrell Gallagher, Crystal Dynamics
Oczywiście całość ma być "awesome" w każdym możliwym elemencie. Narzekałem na rewolucję w wyglądzie Dante w nowym Devil May Cry, a tu szykuje się trzęsienie Ziemi - w kolejnej części przygód Lary będziemy sterować panną, która ledwo co zdała maturę. Odświeżoną twarz dziewuchy zobaczycie na obrazku poniżej (jest to zdjęcie z magazynu Gameinformer). Co o tym sądziecie?
Czy Call of Duty 2 jest lepszy od swojego poprzednika? Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Gra jest pod każdym niemal względem dopracowana, miejscami cholernie wymagająca, budzi skrajne emocje (od irytacji po śmiercionośny uśmiech na twarzy gracza - pamiętacie zachowanie Hitlera w filmie Bękarty Wojny jak oglądał propagandową papkę w kinie?:)) i do tego prezentuje się wciąż tak okazale, iż postanowiłem z nią ponownie poromansować.
Czy ja napisałem "prezentuje się okazale"? Chyba tak, ale muszę się w pewien sposób wytłumaczyć. CoD 2 nie jest oczywiście szczytem technologicznym, z nieokiełznaną crysisową fizyką i wbijającym w fotel oświetleniem lokacji. To co jednak powoduje, iż doceniam warstwę wizualną 5-letniego dziecka Infinity Ward to przejrzystość i ogólna estetyka. Czy to łażąc pod El-Alamein, czy nieopodal Caen... nigdzie nie doskwierał mi "przedetalizowany" chaos. Twórcy skupili się na tym, na czym powinni - na strzelaniu, filmowości, podkręcaniu tempa. W niektórych miejscach odstawiono przywiązanie do szczegółów kosztem kolejnego skryptu, sieczki czy dialogu. A na koniec doprawiając misję kolejnym zadaniem, trudniejszym od poprzedniego. To się ceni, bo gdy przypominam sobie MW2 i ten przytłaczający ogrom mapy Rio de Janeiro (budynki, ulica, baraki, pomnik Chrystusa w tle, wzgórze, cuda!), który ostatecznie okazał się wąziutkim korytarzem... echhh CoD 2 był jednak inny, bo choć wyraźnie poszedł tą samą drogą co oryginał, to jednak oferował równie mocne doznania.
Pozornie niewiele. Two Worlds 2 jest action-cRPGiem, nail'd to szaleńcza jazda quadami po bezdrożach. Dzieło Reality Pump dostarcza ponad 20 h zabawy, a tytuł Techlandu około 6-7. Przykładów znajdziecie pewnie więcej, ale no właśnie... co obie polskie produkcje może łączyć?
Pytanie zawarte w tytule to tak naprawdę pułapka, albowiem są to cechy, które z jednej strony posiadają zasięg globalny (ergo, sprawdzają się w większości przypadkó), z drugiej dotyczą tak naprawdę odczucia i indywidualnej oceny (ergo, to moje personalne wrażenie). Nie rozpisując się zdradzę Wam, że "Tułordsy" i "Nejld" oprócz tego, że powstały nad Wisłą posiadają:
Słynące z zamiłowania do aspektów symulacyjnych studio SimBin wydało wczoraj darmową grę opartą na silniku serii RACE. Mowa tu o RaceRoom The Game. Jest to w pewnym sensie prezent dla fanów wyścigów na otwarcie portalu społecznościowego RaceRoom.net,. Stronka umozliwia śledzenie wyników naszych przyjaciół w każdej grze wydanej przez szwedzkie studio. Bardzo przyjemna niespodzianka!