Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Szpilam w F1 2010 i skrobię poradniczek specjalnie dla Was kochani czytelnicy, ale wypadałoby się czymś pochwalić, nie? Gierka od Codemasters została już przeze mnie oceniona. Jeżeli ktoś nie czytał to zapraszam tu - https://www.gry-online.pl/recenzje/f1-2010-recenzja-gry/zc1afd.
Postanowiłem pochwalić się moim skromnym skillem, który nabyłem gdzieś tam jeszcze w czasach Amigi, a utrwalam go w teraźniejszości. Pewnie da się pojechać jeszcze szybciej, no ale wiecie - można też jechać znacznie wolniej:) Nie ma co się oglądać na rywali, trzeba pędzić do przodu. A wam jak idzie Kariera? Odeszliście już z HRT? :) Bo ja zastanawiam się nad pozostaniem w Torro Rosso! Byki do boju!
Coenowie średnio mnie jarali. Do czasu obejrzenia Big Lebowskiego nie wiedziałem jak traktować ich styl ironizowania wszystkiego dookoła, nawet w arcypoważnych kwestiach. Kiedy już złapałem właściwie częstotliwości łyknąłem ich twórczość z marszu, a To nie jest kraj dla starych ludzi uważam za najlepszy film tej dekady. Mniejsza z tym. Końcówka 2010 roku w ich wykonaniu może być pieruńska, gdyż na warsztat biorą nowelkę Charlesa Portisa pt. True Grit. Moim zdaniem zapowiada się jeden z większych kandydatów do Oskara. Westernowe motywy Coenowie opanowali do perfekcji (wspomniany TNJKDSL rozsadzał klimatem jak przetłoczony węglem piec), czego dowodem jest poniższy zwiastun.
I pewnie je dostanie. Za górą szmalu stoją jak zwykle kosmiczne technologie i chęć spełnienia zachcianek wszelakich - oficjelów, zawodników, a przede wszystkim kibiców. Pewien niepokój budzi obszar - cholera Wie, czy nie będziemy mieli do czynienia z rekordową liczbą planowanych zamachów. Oby ochrona wykupiona przez szejków też była wysokiej klasy. Kurczę, wszystko pisze w czasie dokonanym, tak jakby Katar już miał organizować mundial, no ale sami widzicie - tam mogą iść takie łapówy, że głowa mała. A na zachętę film z prezentacji przyszłych obiektów piłkarskich. Zwracam uwagę na ostatni stadion w Al-Rayaan. Chętnie bym się na takie cudeńko przeszedł. Nasz narodowy wysiada:)
Pecetowego Burnouta Paradise dorwałem na Steamie w promocji za 3 Euro. Jeżeli miałbym być szczery to cieszę się, że zapłaciłem za niego tylko tyle. Teoretycznie gra autorstwa studia Criterion spełnia wszystkie wymagania luźnej rozrywki - jest szybka, ładna, zawiera sporo contentu, ma doborowy soundtrack (od Bacha po Avril Lavigne). Między innymi dlatego właśnie skusiłem się, postanowiłem sprawdzić co stoi za fenomenem tej serii na konsolach.
Pierwsze wrażenie jest iście genialne. Po pierwsze, mamy tu otwarte miasto - Paradise City. Zero jakichkolwiek ograniczeń czy sztucznych barier, zablokowanych dzielnic, tajemniczych ścian itd. Czysta swoboda zwieńczona szaleńczą jazdą "od krechy do krechy". Super, pomyślałem wówczas, iż jest to najlepiej wydane 3 Euro w moim życiu. Pierwsze kilkadziesiąt minut zaznajamiania się z realiami rozgrywki również przebiegło bez zastrzeżeń. Wówczas Burnout spełniał pokładane w nim nadzieje. Takiego samochodowego cyrku właśnie oczekiwałem.
Nowy Karate Kid był w moim odczuciu skazany na porażkę. Nie zrozumcie mnie źle, ja każdemu jestem w stanie dać szansę, a nóż (a widelec) ujmie mnie czymś świeżym. Film Haralda Zwarta jest jednak absolutnie zbędnym, nic nie wnoszącym rimejkiem, który na dodatek został złożony niby z tych samych klocków co oryginał, ale zupełnie na opak.
Cofnijmy się najpierw do 1984 roku. Co widzimy? Młodzieńca, który dostaje w pysk od równieśników. Starego mistrza, który postanawia przygarnąć go pod swoje strzechy. Duet, który powoli się dociera i znajduje płaszczyznę zrozumienia. Chłopaka, który staje się mężczyzną. Prosta historia, proste przesłanie, prawdziwe emocje. Co ma do zaoferowania Karate Kid AD 2010?
Film Jerzego Skolimowskiego "Essential Killing" trafi do polskich kin 22 października. O dacie premiery poinformowała w środę, 22 września, Paulina Młynarska z firmy Syrena Films, która jest dystrybutorem tytułu. Po wielkim sukcesie Jerzego Skolimowskiego na tegorocznym, 67. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji polski dystrybutor postanowił przyspieszyć premierę "Essential Killing". Początkowo planowano wprowadzić tytuł do kin dopiero w styczniu 2011 roku. Przypomnijmy, że w Wenecji za swój film Skolimowski otrzymał Nagrodę Specjalną Jury. Odtwórcę głównej roli - Amerykanina Vincenta Gallo - uhonorowano nagrodą dla najlepszego aktora. - interia.pl
Zabawnie się patrzy na takiego niusa, bo gdyby nie zaskakujący triumf Skolimowskiego na festiwalu weneckim to ów film powąchalibyśmy co najwyżej w koszyku z przecenami DVD w markecie. Oczywiście nie wiem czy jest to produkcja dobra czy zła, przejdę się do kina i obadam, ale tak czy siak możecie być pewni - na ten okres kochani dystrybutorzy zaklepali pewnie ze 2-3 komedie romantyczne zza oceanu porażkę pod tytułem "Zemsta Futrzaków" i nie sądzili, że w repertuarze pojawi się dzieło Polaka.
Lubicie symulatory? Po obejrzeniu poniższego filmiku będziecie zbierać szczękę z podłogi.
Nie lubicie symulatorów? Po obejrzeniu poniższego filmiku będziecie zbierać szczękę z podłogi.
Uważacie, że zwiastuny do Call of Duty i Medal of Honor to perełki? Po obejrzeniu poniższego filmiku będą wam się kojarzyć z Klanem.
Czy DCS: A-10 Warthog będzie bestsellerem? Nie, ale i tak będziecie zbierać szczękę z podłogi.
Bóg zszedł na Ziemię i rzekł: zróbcie taki zwiastun, który zrobi na mnie wrażenie. Po kolejnych 7 minutach złożył pre-order i kupił joystick...
Dlaczego ludzie umierają? Aby ich życie nabrało wartości. - Nathaniel Samuel Fisher Jr
Moja przygoda z serialem Sześć stóp pod ziemią (ang. Six Feet Under) zakończyła się kilka tygodni temu. Z reguły nie piszę bzdetów o tasiemcach telewizyjnych, ale dla produkcji HBO zrobię wyjątek. Kilkadziesiąt dni po obejrzeniu ostatniego odcinka SFU coś mnie wciąż przy nim "trzyma", nie pozwala o sobie zapomnieć. A to znaczy, że to serial dla mnie bardzo ważny. Długo zbierałem się do napisania poniższego tekstu, bo o arcydziele HBO można pisać książki, a pomienięcie w ostatecznym rozrachunku któregoś z bohaterów/wydarzenia/cytatu to przejaw barbarzyństwa. Panta rhei, pantha rei...
Sześć stóp pod ziemią to serial na tyle zwykły, że aż niezwykły i jedyny w swoim rodzaju. Opowiada on bowiem o życiu i śmierci, o codziennych problemach zwykłych ludzi, o dojrzewaniu i przemijaniu, o miłości oraz przyjaźni, o familijnej więzi i konfliktach, o wyborach i sytuacjach bez wyjścia. W sumie to o wszystkim. To brzmi jak banał, ale uwierzcie mi - w SFU największy banał sprowadzono do arcypoważnej dyskusji podlanej metafizyką.
W pierwszej części Okrążenia Formującego skupiłem się na okresie sprzed "ery Kubicy". Było trochę Mansella, trochę Senny, trochę młodego Schumachera. Dziś zajmę się tym co chyba każdy zna od podszewki, czyli karierze NASZEGO bohatera i jedynaka w F1, a na deser pokażę jak przy nowej grze Codemasters bawi się sam Lewis Hamilton.
Na początek to co miłe, czyli pierwsze podium Kubicy na Monzie w 2006 roku. Zaledwie trzeci wyścig w jego karierze, pamiętam, że całe zawody oglądałem na krawędzi fotela. No i nie można zapomnieć o wielkim pechu Alonso, któremu wówczas przeszkadzali nawet własni mechanicy.
Robert nie podpisał chyba paktu z diabłem, bo ten prześladował go w następnym sezonie. Podium w GP Chin było w zasięgu, ale (nie)sławna skrzynia biegów dała się we znaki. Zresztą wokół tego elementu bolidu BMW Suaber narastał kult i ludzie wystawiali ją po nieudanym weekendzie na Allegro z opisem typu "sprawna, nieeksploatowana":)
World of Goo niemal z miejsca stało się hitem na skalę światową. Dzieło dwójki utalentowanych ludzi z 2D Boy najpierw zawojowało toplisty sprzedaży w dystrybucji cyfrowej, a następnie... torrentów, Rapidów i innych nielegalnych źródeł. Dopiero później niektórzy wydawcy połapali się, że ze sprzedaży tej przefajnej pozycji można skosić górę szmalu (w Polsce WoG pojawił się dzięki City Interactive). Nagroda za grę roku 2008 na konsolę Wii mówi sama za siebie, a należy dodać, że ów tytuł nie żyłował możliwości Wiimotów i innych kontrolerów.
Fallouta 3 najlepiej ocenia się kilkanaście miesięcy po premierze. Takie gry potrzebują czasu na dojrzewanie, drugą szansę na oszacowanie tego, co przygotowała Bethesda. A jest tego naprawdę sporo, zarówno dobrego i złego. Fallout 3 stał w moim mniemaniu jedną z największych kontrowersji ostatnich lat. Łatwo można go zjechać, trudniej pochwalić.
Świat - w Falloucie pierwszym i drugim zawsze był wypieszczony do ostatniej strefy. Z jednej strony futurystyczny, z drugiej trochę retro, zacofany, z elementami s-f, ale i nawiązujący do historii współczesnej. Postapokalipsa w wykonaniu Black Isle zawładnęła moim sercem, stała się wzorem do naśladowania. Po wizycie w Hub, Klamath, Vault City czy New Reno już nic nie było takie same. Poziom degeneracji społeczeństwa w Falloutach uważam za moco zaawansowany. Alkohol, narkotyki, broń palna, choroby, mutacje, okazyjny seks w domach publicznych... Jak na tym tle wypada Fallout 3? Daje radę, choć brakuje w nim trochę cięższych klimatów. Niewątpliwie świetnie wypada pierwsza wizyta na pustkowiach, kiedy mijamy wraki samochodów, zniszczone budynki to autentycznie staje przed oczami historia tego miejsca. Niestety czar pryska szybko, bo okazuje się, że cała mapa to jedna wielka piaskownica, w której poszczególne lokacje leżą obok siebie. Tu Megatona, tam jaskinia radskorpionów, potem hipermarket, a po drugiej stronie rzeki zniszczony statek. Wizualnie wszystko dopięte na ostatni guzik, ale z rozplanowaniem... cóż, trochę lipa.
Przed chwalebnym przyjęciem F1 2010 od Codemasters postanowiłem troszeczkę odkurzyć moją wiedzę na temat Formuły 1. Co prawda od 12 lat oglądam sezon za sezonem (podziękowania dla Niemców z RTL:)), ale gdy ostatnio w rozmowie z kumplem padł temat kultowości tej dyscypliny, za bardzo nie wiedziałem jakim argumentem sypnąć mu na dobranoc, aby się odczepił. Wystarczyło kilka minut szperania po sieci i o to co udało mi się wyłowić.
Na początek odrobina historii, czyli rewelacyjny pojedynek Gilles Villeneuve - Rene Arnoux z 1979 roku w GP Francji.
Nie znam się na uniwersum Resident Evil. Nie znam nazw wszystkich potworów, nie znam dziejów i genezy poszczególnych bohaterów. Wiem natomiast jedno, filmy są na 100% gorsze od gier:) Tak się składa, że całkiem niedawno zrobiłem sobie mały maratonik RE - obejrzałem wszystkie części w jeden wieczór. Nie trudno zgadnąć, że najlepsze wrażenie pozostawił Resident numer 1 - najspójniejszy w kwestii wizji, z ciekawie poprowadzoną akcją i naprawdę doborowym soundtrackiem (Marilyn Manson, Slipknot, Depeche Mode!). Sequel wypada przy filmie Andersona jak kolejny odcinek Strażnika Teksasu. Nędzna reżyseria, mnóstwo idiotycznych pomysłów, cięty montaż i durnowata solówka Alice vs Nemesis, po której zastanawiałem się czy brać się za Extinction. Trójeczka nieco zmazała plamę poprzednika, głównie dzięki klimatycznym, westernowym elementom. Całość oczywiście dalej była głupia jak but, ale przynajmniej nie zawodziła od strony technicznej. Afterlife zapowiadało się na taką samą kiłę, ale ponowna obecność na stołku reżyserskim Paula W.S. Andersona spowodowała, że po kolejnym Residencie spodziewałem się przede wszystkim jajcarskiej rozwałki. I się nie zawiodłem!
Już jutro do kin w całej Polsce zawita czwarta części serii Resident Evil z podtytułem Afterlife. Po raz pierwszy w historii "egranizacji" do kręcenia materiału wykorzystano technologię 3D, opracowaną przez samego Jamesa Camerona (w jednym ze zwiastunów zamieszczono stosowną reklamę:)). Czy warto wybrać się na seans? Czy kolejny segment opowieści o niezmordowanej Alice walczącej z hordą zombie obroni się treścią? O tym przeczytacie jutro w godzinach wieczornych. Nastawcie sobie gameplaya przed kolacją, klikajcie na Odśwież i wyczekujcie mojej recki. Być może będzie zabawnie:)
Przypomnijmy sobie, z czego słynęły poprzednie odcinki tego zacnego (o rly?) akcyjniaka.
Bohaterowie gier komputerowych zazwyczaj kreśleni są na etapie scenariusza grubą krechą. Posiadają podstawowe, indywidualne cechy tj. wygląd, dykcja, styl bycia, uniform (dopasowany do realiów gry) i jakąś tam przeszłość zbudowaną ze sprawdzonych klocków. Żaden protagonista w trakcie swoich przygód nie potrafił przemycić przez ekran monitora choćby grama własnego światopoglądu. Cholera, brakuje mi tego. Chciałbym, aby taka postać potrafiła od czasu do czasu powiedzieć coś więcej niż zaprogramowane frazesy na modłę współczesnego kina akcji.
Wyobrażacie sobie na przykład sytuację, gdy Sam Fisher sypie jak z rękawa tekstami w stylu "z narkotykami nikt nie wygrał, trzeba je zalegalizować", albo "nie cierpię Nowego Jorku, bo mieszka tam za dużo Azjatów"?. Kurde, z miejsca dałbym takiej grze prawie 10/10! To nic, że w większości jest to quasipolityczno-poglądowy bełkot, nie mający zbyt wiele wspólnego z rozgrywką. Przynajmniej miałbym wrażenie, że ten facet/ta kobitka żyje, jest indywiduum w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Sławę w konkursach smsmowych i turniejach zazwyczaj zdobywają piosenkarze, akrobaci, iluzjoniści, komicy, lalkarze, tancerze... Ale ten gość zniszczył system. Zapewne założył się z kumplami o skrzynkę wódki, że wystąpi w tym popularnym programie i da czadu jak mało kto. Po za tym facet trafił idealnie w moje poczucie humoru, czyli z pozornej bezradności zrobił fenomenalne show :)
Ale kostium miał fatalny, to muszę przyznać ;) No i ten wystający tyłek. Fuszerka Panie!
Z reguły wystrzegam się kupowania DLC do gier, gdyż wnoszą one zazwyczaj niewiele w stosunku do ceny, jaką musieliśmy za nie zapłacić. Pech jednak chciał, że DLC pojawiło się również do mojej ulubionej gry - ArmA: Operation Arrowhead.
Dodatek British Armed Forces, jak sama nazwa wskazuje, dodaje do zasobów tego militarnego symulatora armię brytyjską. Przy czym słowo "armia" nie jest tutaj terminem odpowiednim, gdyż brakuje elementarnej siły tej formacji w postaci czołgu Challenger 2. Mimo tego uchybienia całość pod względem contentu prezentuje się naprawdę dobrze. Mamy m.in. helikoptery Merlin i Wildcat, pojazd Jackal 2 MWMIK oraz transporter FV 510 Warrior. Jako żołnierz postrzelamy z L85A2, L110A1, AS50 i wielu innych rodzajów broni. Nie zawodzi również jakość modeli jednostek. Mamy ich 2 rodzaje: w kamuflażu pustynnym oraz tzw. woodland.
Daikatana była jedną z najbardziej wyczekiwanych gier FPSowych wszech czasów. Gwarancją doskonałego rezultatu miał być człowiek od słynnego Dooma - John Romero. Koncept na rozgrywkę był niecodzienny, gdyż łączył cechy pełnokrwistego shootera oraz RPG. Fabuła raczej nie jarała swoją pomysłowością, ale w sumie nie była pisana na kolanie w trakcie szkolnej przerwy, co należy uznać za zaletę. Fabuła skupiała się podróży w czasie. Prowadzony przez Nas heros zawitał m.in do starożytnej Grecji i średniowiecznej Norwegii. Siekał kogo popadnie aż 25 rodzajami broni. Oprócz tego kierowana postać mogła się rozwijać na polu 5 umiejętności.
Hail the king! Hail the babies! Hail Gearbox!
Duke powraca do łask po trudnym, wręcz koszmarnym okresie. George Broussard zapewne otwiera butelkę szampana, gdyż z dniem premiery przestanie nosić metkę najbardziej wyśmiewanej osoby z branży. Rzeź na kosmitach, wyrywanie lasek, miliardy ton humoru - w końcu się urzeczywistnią.
Droga Duke'a była kręta i dziurawa. Zaczęło się od zmieniania jeszcze w latach 90. silników graficznych, a skończyło (niejako) skasowaniem całości przez Take 2. Logicznie rzecz biorąc potencjał przetestosterowanego pakera nie mógł zostać porzucony ot tak sobie, zwłaszcza, że nad sławetnym tytułem Duke Nukem Forever unosiła się mgiełka kultu i raczej szydery, niż pożądania. Ktoś pamięta te sławne timsoftowe pre-ordery? A te rendery o wielkości 100x100 pikseli?:) Duke sam się prosił o takie traktowanie, dlatego informacja o kasacji przyjęta została naturalnie z uśmiechem.
Materiały promocyjne nowego MoHa dość oszczędnie dawkowały fanom atrakcji związanych z możliwością wcielenia się w strzelca helikoptera bojowego Apache. Na szczęście wczoraj EA wrzuciło filmik wysokiej jakości z fragmentem rozgrywki zaprezentowanym na targach gamescom (wówczas zamieszczono w internecie rebeliancką wersję).
Premiera Call of Duty: Black Ops już w listopadzie. Nic dziwnego, że Activision przechodzi do marketingowej ofensywy. Takową zapowiedział Michaël Sportouch - dyrektor generalny marki Call of Duty na Europę. Jeżeli wierzyć jego słowom, w najbliższym czasie należy spodziewać się potoku informacji, broszurek, zwiastunów, plakatów, jeszcze raz informacji oraz telewizyjnych spotów.
"Mamy w zanadrzu fantastyczną grę oraz rewelacyjną kampanię marketingową. Naszym zamiarem jest pobić rekord popularności Modern Warfare 2."
Studio DICE ogłosiło, że Battlefield: Bad Company 2 Ultimate Edition będzie wzbogacony o m.in. darmową kopię Battlefielda 1943. Całość ma być jest już dostępna jedynie dla posiadaczy konsol. Nie trzeba być jasnowidzem, aby przewidzieć, iż taka wiadomość rozsierdzi właścicieli PC, którzy na 1943 czekają już ponad rok. Tak się stało. Moim zdaniem w zespole odpowiedzialnym za developing i konwersję tej minigierki (dostępnej z poziomu DLC) brakuje twardej ręki, kogoś kto mógłby wreszcie przyznać, że cała ta szopka z przeniesieniem kolejnego BF'a na komputery osobiste służy jedynie podgrzewaniu tracącego świeżość dania w postaci zabugowanego Bad Company 2. Były już ponoć pierwsze próby zwrotów kosztów u ludzi, którzy złożyli pre-order, ale jak to mawiają - nadzieja umiera ostatnia. Premierę przeniesiono na późną jesień.
To czy Battlefield 1943 na PC w końcu pojawi się na rynku nie jest już takie oczywiste. DICE mają ponoć wielkie plany odnośnie produkcji Battlefielda 3, który miałby przywrócić blask i sławę serii. Przysłowiowa kula u nogi mogłaby im ten zapał nieco stępić. Życzę im mimo wszystko powodzenia i pracy w pocie czoła. Lepiej poświęcić jednego cielaka dla dobra sprawy, niż narazić swój lud na lata męczarni.