Gry celowniczki: Przyszłość to VR? - Brucevsky - 8 lutego 2017

Gry celowniczki: Przyszłość to VR?

Źródło: http://vrscout.com

Gry celowniczki to dzisiaj niewielka, mająca grono oddanych fanów nisza. Czasy największej popularności takich produkcji może minęły, o czym przekona się każdy, kto spojrzy na losy największych serii. Niewykluczone jednak, że wkrótce celowniczki odzyskają dawny blask, korzystając z wydatnej pomocy wirtualnej rzeczywistości. Zapraszam na trzeci odcinek przeglądu, w którym sprawdzimy reprezentantów gatunku z Oculusa, HTC VIVE czy PS VR. Wiele z nich dopiero przeciera ścieżkę, jest regularnie rozwijanych i dostępnych w fazie wczesnego dostępu, ale już teraz oferuje sporo rozrywki i wskazuje ogromne możliwości drzemiące w VR.

Moc w VR jest duża

We wcześniejszych odcinkach cyklu omówiliśmy wiele tytułów z mniej lub bardziej bogatym tłem fabularnym. Z plastikowych gnatów rozwalaliśmy zombi, terrorystów, rewolwerowców, a nawet bizony i meteory, które w jakiś sposób autorzy wkomponowali w swój koncept zabawy. Przegląd reprezentantów gatunku stworzonych pod VR wypadałoby w tej sytuacji zacząć od najbardziej tradycyjnej pod względem założeń strzelnicy. W Hot Dogs, Horseshoes and Hand Grenadesnajbardziej szalony i oderwany od rzeczywistości jest zdecydowanie tytuł. Dalej mamy jednak idealnie wpisujący się w określenie gun-porn produkt, w którym każdy chętny może wziąć do ręki słynny pistolet, karabin czy strzelbę, załadować magazynek, odbezpieczyć, przycelować i posłać celne pociski w stronę tarczy. Wśród dostępnego do testowania ekwipunku są wiernie odwzorowane Desert Eagle, M4A1, SPAS-12 czy Mac 11. Autor do tego cały czas rozwija swój projekt o nowe uzbrojenie, ale też tryby zabawy. Obecnie można już nie tylko bawić się na typowej strzelnicy, ale też w nieco bardziej abstrakcyjnych wyzwaniach, jak choćby w przedziwnej wariacji kręgli, w której rzucamy… granatami, starając się zniszczyć wielkie konstrukcje z klocków.

Brookhaven Experiment to jedna z pierwszych dużych gier dedykowanych wirtualnej rzeczywistości. Koncept genialny w swojej prostocie i zmyślnie wykorzystujący potencjał gogli. Projekt stanowi doskonały przykład szans, jakie technologia niesie dla całego omawianego w cyklu gatunku gier-celowniczków. To utrzymana w mrocznych klimatach strzelanka z widokiem z pierwszej osoby, w której jednak poczynania użytkownika są ograniczone jedynie do rozglądania się wokół siebie i eliminowania nadchodzących fal nieumarłych. A zadanie to nie jest łatwe, bo twórcy z Phosphor Games posunęli się do szeregu zmyślnych sztuczek, by zbudować napięcie i zwiększyć poczucie zagrożenia u graczy. Potwory atakują z różnych kierunków, sprytnie wykorzystują panujący dookoła mrok, do tego różnią się szybkością i wytrzymałością, co samo w sobie już wymaga dozy planowania. Sam bohater nie jest mistrzem przeładowywania swoich broni, więc gracz musi jeszcze brać pod uwagę czas na uzupełnienie liczby pocisków w magazynku. Dodaje to wszystko potrzebnej różnorodności i w pewnym stopniu rekompensuje brak możliwości poruszania się po planszy. The Brookhaven Experiment ma przy tym interesującą grafikę, świetną sferę audio i dba o pewne kluczowe szczegóły, jak strefy trafień na ciałach zombi, tworząc wyróżniającą się w bibliotece HTC Vive całość.

Pora na jeden z pierwszych bestsellerowych projektów VR i jednocześnie na jedną z najbardziej dopracowanych gier dedykowanych technologii. Raw Data przykuwa uwagę od pierwszych chwil, robiąc dobre wrażenie już dzięki samej grafice i dobranej przez twórców stylistyce. XXIII wiek, futurystyczne Tokio, w którym pewna złowroga korporacja planuje rozpocząć zagrażąjący istnieniu ludzkości projekt. Jako doskonale wyszkolony agent organizacji SyndiK8 gracz podejmuje się szeregu misji, których celem jest zdobycie informacji potrzebnych do powstrzymania działań firmy Eden Corp. Twórcy z Survios odrobili ważną lekcję - ich projekt broni się dzięki temu nie tylko dopracowaną mechaniką, ale właśnie też klimatem. Do wyboru posiadaczy gogli jest kilka postaci, które różnią się posiadanym arsenałem i specjalnymi zdolnościami. Wyposażony w strzelbę i granaty Boss to zupełnie inny bohater niż szybka cyberninja Saija, a to oznacza, że wystarczy zmienić herosa, by bawić się nieco inaczej. Sama mechanika zabawy zbudowana jest wokół założeń doskonale znanego z innych gier schematu hordy – w konkretnym miejscu spotykają się gracz i tłumy przeciwników, których trzeba wyeliminować. Nie ma jednak mowy, by było monotonnie, bo autorzy stworzyli wiele rodzajów oponentów, na których trzeba znaleźć taktykę, a do tego starali się zakamuflować powtarzający się schemat poprzez zmienne wytyczne – wyeliminowanie wszystkich robotów przeplata się z koniecznością np. rozstawiania wieżyczek strzelniczych. Całość jest potwornie dynamiczna i efektowna, do tego cały czas rozwijana przez twórców. Nie można też nie wspomnieć o opcji zabawy w kooperacji z innymi graczami. Wypada tylko bić brawo pracownikom studia Survios, którzy pomimo wciąż niewielkiej liczby posiadaczy gogli VR umieścili w swoim produkcie już moduł wieloosobowy – właśnie takie inicjatywy są potrzebne do dalszej popularyzacji technologii. Cóż bowiem może być lepszego niż wspólna eliminacja robotów w wypracowanych i wywołujących uśmiech akcjach drużynowych?

Celowniczkiem po wejściu do świata wirtualnej rzeczywistości stał się też Serious Sam: Last Hope. Dobrze znany graczom z celnych komentarzy i robienia demolki bohater w edycji dedykowanej technologii jest typowym reprezentantem omawianego w cyklu gatunku – gracz trafia na środek mapy i z pomocą rozmaitych, charakterystycznych dla serii, narzędzi mordu musi posłać do piachu atakujących go z każdej strony oponentów. Tutaj liczy się tylko zabawa, więc twórcy z Croteam zrezygnowali ze wszystkich rozwiązań spotykanych w podobnych projektach – jest tutaj tylko namiastka historii, żadnego przeładowywania poprzez własnoręczne umieszczanie magazynku w broni, nawet jednej zaburzającej tempo zabawy zagadki logicznej. Czysta zabawa z ładowania milionów pocisków w ciała wrogów – ot cały Sam. Całość sprzedaje się przyjemną dla oka, również charakterystyczną dla serii, oprawą i stawia przede wszystkim na miodność. Spragnieni prostej rozrywki na wieczór lub produktu na odstresowanie nie mogą lepiej wybrać.

W podobnym kierunku poszli specjaliści od produkcji stawiających przede wszystkim na grywalność, byli pracownicy studia Criterion Games, którzy pracowali przy rewelacyjnych Burnoutach czy Black. Ich propozycją dla fanów wirtualnej rzeczywistości jest Lethal VR. Stawiający na dynamikę arcade’owy shooter, w którym główną rolę grają dopracowane modele broni, a osią zabawy jest pokonywanie kolejnych wyzwań związanych ze strzelaniem do celów. Twórcy pozwolili pobawić się pistoletami, magnum, uzi, nawet nożem, tworząc rozmaite wyzwania, często budzące skojarzenia z największymi dziełami kina, jak na przykład Brudny Harry. By motywować do kolejnych partyjek, zastosowali sprawdzone motywy, nagradzając perfekcyjne serie, headshoty i pozwalając śrubować swoje wyniki. To summa summarum nieco bardziej błyszcząca i szybsza wersja opisywanej wyżej Hot Dogs, Horseshoes and Hand Grenades.

Równie prosta pod względem założeń jest Space Pirate Trainer, a więc mocno staroszkolna pod względem mechaniki strzelanka w futurystycznych klimatach. Gracz ląduje na planszy wyposażony w różnego typu uzbrojenie i eliminuje kolejne nadlatujące fale wrogich robotów w rytm muzyki elektronicznej w tle. Mocno arcade’owa zabawa, w której clue programu jest śrubowanie własnych wyników, stanowi coś a la powrót do korzeni, ale z wykorzystaniem współczesnych technologii. Jest w tym tyle samo, jeśli nie więcej frajdy, co przy największych klasykach, przy których pobijało się High Score. VR pokazuje tutaj swoją siłę już po chwili, pozwalając na dużą dowolność działań graczowi. Obrona tarczą przed ostrzałem z lewej strony przy jednoczesnym eliminowaniu wrogów na prawej flance? Unikanie pocisków ruchami ciała? Błyskawiczne reagowanie na sytuację za pomocą intuicyjnego systemu przełączania broni i sposobów strzelania? Wszystko to w kosmicznym piracie jest obecne.

Wielu graczy w pierwszej kolejności jako polecaną strzelankę pod VR wymienia Hover Junkers. To intrygujący pomysł, w którym połączono uzależniające graczy na całym świecie elementy zbieractwa i rywalizacji wieloosobowej. W ramach zabawy użytkownicy gogli poruszają się po pustynnym świecie za pomocą swoich przedziwnych latających pojazdów i zbierają złom, który wykorzystują do usprawniania maszyn. Gdy na mapie spotkają się dwaj piloci, dochodzi do konfrontacji, w której obaj próbują się wyeliminować celnymi strzałami z jednej z dostępnych broni, m.in. pistoletu czy strzelby. Hover Junkers wymaga refleksu, celnego oka, treningów (przede wszystkim sprawnego ładowania broni), ale też i taktyki. Bez pomysłu i odpowiednich umiejętności na pełnych łowców polach amatorów czeka tylko śmierć. Cała produkcja utrzymana jest w kolorowej, lekko kreskówkowej oprawie, która może nie zachwyca, ale i nie przeszkadza w polowaniu na złom i… innych graczy.

Na podobnych zasadach działa Shooting Showdown 2 od studia Naquatic, a więc prosty celowniczek, w którym można sprawdzać swoją celność w jednym z czternastu różnych trybów. Gra mocno stawia na rywalizację wieloosobową, stara się też zatrzymać w wirtualnej rzeczywistości, oferując kolejne bronie do odkrycia i system levelowania. Przy okazji niestety też hołduje grindowi, jest też dość prostacka pod względem założeń i mechaniki. Dlaczego więc w ogóle znalazła się w tym materiale? Bo pokazuje, że konwertowanie nawet już istniejących pozycji pod VR nie jest wcale takie trudne i nie zawsze musi kończyć się niepowodzeniem.

FPS + celowniczek = VR

Czy wirtualna rzeczywistość stanowi kolejny krok w ewolucji gier? Dyskusje na ten temat można toczyć długo, wymieniając się argumentami. Nie sposób jednak nie zauważyć, że VR może sporo zmienić w kilku wybranych gatunkach. Doskonałym przykładem są omawiane w tym cyklu celowniczki, ale też FPS-y. Technologia pozwala sprawnie je łączyć, znacznie zwiększając immersję grającego i sprawiając, że strzelanie do wirtualnych celów staje się jeszcze przyjemniejsze. Przykłady można mnożyć.

Wspomniany kilkanaście zdań wyżej Serious Sam postawił na prostotę, idąc w kierunku założeń najbardziej klasycznych celowniczków – strzelnica, w której zamiast tarcz są po prostu ruchome cele, pędzący w kierunku bohatera wrogowie. Co jednak, gdyby Croteam zdecydowało się pozostać przy założeniach znanych z pierwszych odsłon serii? Pewnie powstałby projekt bardzo podobny do Arizona Sunshine. Oto mamy kolorowy świat, współczesność, z tą różnicą, że tytułowy amerykański stan zamieszkują teraz głównie nieumarli. Pewny siebie, mający cięty język i poczucie humoru bohater przemierza takie uniwersum, eliminując zombiaki i starając się przeżyć kolejny dzień. Mamy tu solidnie zrobione połączenie mechaniki FPS-a (poruszanie się po świecie) z elementami znanymi z celowniczków. Strzelanie do żywych trupów przypomina zabawę w House of The Dead, bo celujemy i posyłamy pociski w kierunku ciał i mózgów wrogów naprawdę do nich mierząc. Idealne połączenie elementów różnych gatunków, które pozwala zapomnieć się w zabawie i wkręcić w stworzonych przez twórców świat.

Podobnie dobrym przykładem kierunku, który mogą obrać w przyszłości FPS-y i celowniczki, krzyżując się ze sobą, jest tworzony ekskluzywnie pod PlayStation VR Farpoint. Tutaj zabawa idzie jeszcze o krok dalej za sprawą plastikowego karabinu, który gracz może trzymać w dłoniach. Element, który sprzedawał kiedyś celowniczki z serii Time Crisis czy stanowił rewolucyjną formę zabawy za czasów NES-a teraz zyskuje jeszcze większą wartość, bo jest dodatkowo wspierany przez kreującą doświadczenie technologię wirtualnej rzeczywistości. Nadal oczywiście nie jest to rozwiązanie kompletne, bo jednak poruszanie się krzyżakiem czy gałką sprawia jednym problemy, a innych wybija z pełnej immersji, ale to mimo wszystko kolejny krok do przodu. Każdy, kto miał okazję przetestować Farpoint to potwierdzi. Ale czym właściwie jest ten tytuł Impulse Gear? Gracze trafiają na niegościnną pustynną planetę, którą zamieszkują owadopodobne potwory różnych rozmiarów. Eksploracja wiąże się z koniecznością ciągłej walki o przetrwanie i odkrywania fragmentów stworzonej przez autorów historii. W skrócie intrygujące połączenie aury tajemniczości z „Żołnierzami kosmosu”.

W świecie przyszłości toczy się również akcja Bullet Sorrow VR. Gracze wcielają się w ofiarę eksperymentów pewnego producenta uzbrojenia, która nagle odzyskuje świadomość. Bohater nie pamięta nic z przeszłości i nie wie, jak znalazł się w siedzibie korporacji. Odkrywa jednak, że posiada zdolność manipulacji czasem. Wykorzystując tę umiejętność, rozpoczyna pełną efektownych wymian ognia podróż przez kolejne poziomy. Oprócz wspomnianego bullet-time’a, grę chińskiego studia Viking VR wyróżnia też zastosowany cover-system, który wprowadza nieco urozmaicenia w porównaniu do typowych, konkurencyjnych strzelanek.

Na oryginalną mechanikę postawili też twórcy z High Voltage Studios w swoim Damaged Core. Głównym bohaterem ich gry jest… wirus, który ma uratować ludzkość, niszcząc jądro sztucznej inteligencji, która zbuntowała się wobec swoich twórców. Ten z pozoru typowy FPS wyróżnia system przenoszenia się w ciała napotkanych maszyn. Wystarczy kilka sekund, by z jednego przeciwnika przeskoczyć do innego i dalej siać zniszczenie za pomocą zdobytego w ten sposób arsenału. Otwiera to ogromne możliwości i zapewnia sporą żywotność produkcji, bo sposobów na przejście poziomu jest wiele i tylko od graczy zależy, czy zechcą bawić się w snajpera, korzystać z kamerek, dronów i działek strzelniczych, czy postawią na frontalny atak. Damaged Core zamyka usta wszystkim krytykom gier dedykowanych VR – ma interesującą historię w tle, bogate wizualia i sporo treści. Nie może więc dziwić, że wielu recenzentów nazywa go nawet system-sellerem całej technologii.

Sporo było w poprzednich akapitach fantastyki, a przecież duża grupa graczy woli dużo bardziej rzeczywiste produkcje. Następne kilka zdań będzie więc o Onward, a więc tytule nazywanym VR-owym Counter-Strike’iem. Produkcja stara się rzucić fanów multiplayerowych zmagań w skórę żołnierzy piechoty, oferując doświadczenie jak najbliższe rzeczywistości. Komunikacja z innymi graczami, liczne możliwości doboru i edycji sprzętu, przyjemne dla oka i ciekawie zaprojektowane mapy, znakomita sfera audio z robiącymi kolosalne wrażenie dźwiękami pola walki i wymian ognia – to wszystko podbiło serca wielu fanów wojennych FPS-ów. Jednocześnie jednak gra nie przesadza w kwestiach realizmu i oferuje pewne uproszczenia, np. przy przeładowywaniu broni. To doskonała alternatywa dla osób zmęczonych szybkimi, stawiającymi przede wszystkim na refleks strzelankami. W produkcji Downpour Interactive's liczy się współpraca z innymi graczami, spryt, działania taktyczne i celne oko. Przy okazji takie podejście, wraz z zastosowaną mechaniką poruszania, sprawia, że stosunkowo niewielu graczy cierpi w trakcie zabawy na objawy choroby lokomocyjnej.

Wspomnieć wypada też o skromnych na razie ruchach tuzów rynku gier. Projekty takie, jak ogłoszone jakiś czas temu przez Bethesdę Doom VR, Fallout VR czy też dostępny od pewnego czasu Doom 3 BFG Edition z opcją zabawy w wirtualnej rzeczywistości sygnalizują pewien kierunek, który mogą w przyszłości obrać FPS-y. Wszystkie trzy projekty, mają te same atuty, co opisane wyżej Arizona Sunshine i FarPoint, oferując połączenie najważniejszych cech FPS-ów i celowniczków.

Nowy rozdział?

Gry celowniczki odsunęły się na pewien czas w cień, ale nigdy nie zniknęły całkowicie. Dawniej przyciągały uwagę m.in. za sprawą dedykowanych różnym konsolom plastikowych pistoletów. Później znalazły swoją niszę jako tytuły dobrze sprawdzające się na platformach z kontrolerami ruchowymi, a teraz mają szansę, by zadomowić się na dobre w wirtualnej rzeczywistości. Czy wkrótce na HTC Vive, Oculusie i PlayStation VR znajdziemy nowe odsłony Time Crisis, Virtua Cop lub House of the Dead? Czas pokaże. Na razie, jak przekonywaliśmy się podczas trzech odcinków cyklu o celowniczkach, fani strzelania mają z czego wybierać i do czego wracać.

Podobał Ci się ten materiał i cały, trzyczęściowy przegląd gier celowniczków? Będzie mi bardzo miło jeśli dasz temu wyraz, a i odwiedzisz Gralingrad na Facebooku lub Twitterze

Brucevsky
8 lutego 2017 - 19:41