Ostatnimi czasy jesteśmy wręcz zasypywani wszelakimi symulatorami. Jednak większość z nich pozostawia sporo do życzenia, co bywa wręcz irytujące dla miłośników tego typu produkcji. Inna sprawa, że od pewnego czasu powstała masa pseudo symulatorów, które na dobrą sprawę symulatorami w żaden sposób nie są. Dlatego też mając na myśli Halloween, oczekiwałbym czegoś co nim w gruncie rzeczy będzie. A to wszystko w dobrym stylu oraz wykonaniu.
Czy zdarza się wam rozmawiać podczas zmagań? Mnie tak. I to dosyć często. Piszę z innymi graczami, ponieważ polubiłem tego typu konwersacje, które dodatkowo mnie odprężają. I co ciekawsze - w ogóle nie rozpraszają. Na platformie Origin robię to bardzo rzadko, ale na Steam nałogowo. Do tego stopnia, że grając w daną pozycję nieprzypisaną do programu Valve - czuję pewnego rodzaju pustkę.
Niniejszy wpis jest odpowiedzią na wyczerpujący artykuł Qualltina, dotyczącego hipotezy krótkich gier dla zajętych ludzi. Osobiście jednak uważam, że długość nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Przede wszystkim liczy się jakość, jak i to czy dana pozycja nas wciągnie czy też nie.
Zaskoczenie Roku to cykl, w którym omawiane będą słabo zapowiadające, ale miło zaskakujące produkcje. A jak dobrze wiemy, zazwyczaj bywa zupełnie na odwrót. W końcu jakby nie patrzeć reklama jest dźwignią handlu, przez co niepozorne, dobre pozycje pozostają mimo wszystko w cieniu. Dlatego też, dzięki tej serii wpisów zamierzam wyłonić kilka godnych zagrania, a niedocenionych perełek.
Rok 2012 okazał się bardzo nierówny i dość zbliżony do 2011, o którym mowa była w poprzednim odcinku niniejszego cyklu z Driver: San Francisco na czele. Pojawiło się kilka nowych marek, parę powrotów dawnych serii. Corocznych sequeli/prequeli/restartów i tym podobnych. Jedne z nich wypadły na plus, drugie na minus. Z kolei trzecie do dziś mają swoich zagorzałych zwolenników jak i przeciwników. Na szczęście co do Sleeping Dogs nikt wątpliwości nie ma. Jest to po prostu bardzo dobra produkcja, zapewniająca sporą liczbę godzin nietuzinkowej i szalenie wciągającej zabawy.
Gry mają to do siebie, że oferują fenomenalne sceny, odpowiednią mimikę twarzy bohaterów, ciekawie wyglądające postaci/samochody czy piękne krajobrazy. Dzięki temu bywa tak, że zatrzymujemy naszą postać/pojazd i podziwiamy zapierające dech w piersiach widoki. Oglądamy je z fascynacją i mamy ogromną ochotę dany krajobraz uwiecznić. A także pokazać go innym graczom. Robimy wtedy screeny i wrzucamy je na forum, ewentualnie przesyłamy odpowiedniej osobie. Co jeśli gdy przestajemy nad tym panować i zaczynamy zapisywać obrazy co parę chwil? Co jeśli staje się to naszą obsesją? I czy w ogóle taka obsesja wśród nas istnieje?
Pomimo fascynacji do uniwersum - gry na podstawie człowieka-pająka nigdy nie zyskały sobie należytej sympatii z mojej strony. Głównie dlatego, iż zawsze czegoś mi w nich brakowało, bądź nie do końca odpowiadał mi przedstawiony przez twórców klimat. Ewentualnie sama rozgrywka. Nie inaczej było w przypadku Spider-Man: Return of the Sinister Six, które zadebiutowało w 1992 roku na popularnej niegdyś platfomie Nintendo Entertainment System.
Jakiś czas temu Terminator: Genesis zmieniło nazwę na Terminator: Genisys. Nazwa mniej chwytliwa, ale prawdopodobnie wiążąca się z jakimś systemem współpracującym ze Skynet. Inna sprawa, że od czasu gdy napisałem pierwszy (KLIK) tekst dotyczący tego filmu - minęło wiele miesięcy. W tym czasie dowiedzieliśmy się paru nowych faktów. Między innymi dotyczących roli Arnolda Schwarzeneggera jako emerytowanego, podstarzałego terminatora. Na tym jednak nie koniec, bowiem scenarzyści zdecydowali się całkiem odmienić losy historii.
Gun niewątpliwie odniósł sukces. Głównie za sprawą wspaniałego klimatu, ciekawych misji, intrygującej warstwy fabularnej, czy też braku konkurencji. Niby istniały inne westerny w podobnym czasie. Jednak albo były to wszelakiej maści strategie jak Desperados: Wanted Dead or Alive, bądź korytarzowe strzelaniny pokroju Red Dead Revolver. Gun jako jedyny oferował wówczas otwarty świat na Dzikim Zachodzie.