Guardians of the Galaxy Deluxe Edition - Recenzje(34)
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
40% NIN, 60% pop. Recenzja albumu Halsey - If I Can't Have Love I Want Power
Pożegnanie z Fear Factory - recenzja albumu Aggression Continuum
Tydzień temu premierę miał dziewiąty album grupy Deftones. Płyta Ohms to 10 premierowych utworów, które w części negują eksperyment, jakim był poprzedni album, a ich głównym zadaniem jest udowodnienie tezy, że kwintet z Sacramento jest tak samo dobrym zespołem, jakim był 20 lat temu. Teza w dużej mierze została potwierdzona, a fani mogą zacierać łapki. Po czterech latach dostaliśmy nowe, smaczne Deftones!
Wielką siłą i jednocześnie największym grzechem Ohms jest fakt, że ten album to Deftones, które znamy i lubimy. Fantastyczna realizacja całości z wykorzystaniem świetnego wokalu Chino Moreno, tytanicznych riffów ze zbrojowni Stephena Carpentera, klawiszowych czarów Franka Delgado i stabilne jak skała sekcji rytmicznej Cunningham-Vega jest jednocześnie pozbawiona jakichkolwiek niespodzianek. Wystarczy zaznaczyć tu fakt, że niemal wszystkie recenzje zwracają uwagę na odgłos fal i mew w utworze Pompeji - bardzo fajny, ale to nie jest żadne "wow".
Krzysztof Zalewski w moich recenzjach na Gameplayu pojawił się trzykrotnie, przy okazji premiery każdej z jego dorosłych płyt (bo tę "po-idolową" sprzed lat pomijam). Dzisiaj na rynku pojawia się album numer 4 (albo 5, zależy jak liczymy), z którym zapoznałem się wielokrotnie i z uwagą, dzięki przedpremierowe uprzejmości Kayaxu. Zabawa to nowy-stary Zalewski, logiczne rozwinięcie tego, co prezentował na Zeligu i Złocie, przyprószone odrobiną modnego retro, bardzo taneczne i znowu udane. Taki mainstream to ja lubię!
Ten album wydaje się konsekwencją tego, jak brzmi singiel Męskiego Grania z 2018 roku - fantastyczny utwór Początek. Może Zalewski był głównym motorem napędowy tamtej kompzycji? Dużo basu, mocny rytm, trochę klawiszy, kilka dźwiękowych niespodzianek - oto cała Zabawa. Tytułowy utwór rozpoczyna płytę i z miejsca dostajemy jeden z najlepszych numerów Zalewskiego w ogóle. Klawisze, gitara basowa, oszczędne używana gitara elektryczna, fajna melodia i fajny tekst oraz - o ja cię! - krzyk na koniec jakby wyrwany z jakiegoś cięższego albumu. Zabawa dobrze nastawia do dalszej zabawy, zdecydowanie tak.
Marilyn Manson to muzyk, który najlepsze rzeczy już stworzył, ale nie ustaje w produkowaniu kolejnych albumów. Dwa główne nurty jego muzycznych wyziewów to ten bardziej metalowy, agresywny i ten zdecydowanie mniej szatański, czasem bluesowy, czasem glam-rockowy. Do pierwszego typu płyt należą te najlepsze - Antichrist Superstar i Holy Wood czy ostatnia, trochę gorsza, Heaven Upside Down. Natomiast w tym drugim nurcie jest świetne Mechanical Animals, słabe Eat Me, Drink Me, czy zacny The Pale Emperor sprzed 5 lat. Najnowsza płyta - We Are Chaos - bez żadnego wstydu pokazuje, że pozbawiony żądzy szokowania Manson znowu potrafi nagrać coś ciekawego. Szczególnie, gdy ma pomocnika.
We Are Chaos to najkrótszy album w karierze Marilyna Mansona, nagrany we współpracy z Shooterem Jenningsem, bogiem współczesnego country. Nietrudno się domyślić, że w efekcie tej kooperacji nowa płyta stoi mocno w tym drugim, mało metalowym klimacie. Oto Manson niebanalny. Manson, który przestał próbować szokować, bo przecież najbardziej szokująca i tak jest współczesna rzeczywistość, i zajął się muzyką. I bardzo dobrze!
Chester Bennington to jeden z najlepszych głosów we współczesnej muzyce rockowej. Zanim swoim talentem pomógł wspiąć się zespołowi Linkin Park na szczyt popularności, śpiewał z kolegami z grupie Grey Daze. Ekipa była aktywna w latach 1994-1998, wydała dwa albumy i rozpadła się nie odnosząc sukcesu. Bennington został członkiem nowej grupy, sięgnął szczytu, po czym niestety odebrał sobie życie w 2017 roku. Zanim to się stało wyciągnął oliwną gałązkę do kumpli z pierwszego zespołu - pojawił się plan, by reaktywować Grey Daze i nagrać na nowo stare utwory. Ostatecznie Chester nie zdążył wrócić do studia, ale wizja wydania albumu została zrealizowana. Muzyka powstała na nowo, a ścieżki wokalne były poddane procesowi oczyszczania. Oto album zatytułowany Amends.
W ciągu trzech ostatnich lat dwukrotnie zdarzyło się, że płytą roku został dla mnie album autorstwa względnie nieznanego brytyjskiego zespołu, który bez wstydu eksperymentuje z formą. Po Arcane Roots i Sleep Token przyszedł czas na Loathe. Drugi pełnoprawny album tej ekipy ukazał się na rynku kilka dni temu, a ja nie mogę się otrząsnąć po zderzeniu z nim. Bo słuchanie go to jest momentami brutalne przeżycie.
Loathe wywodzi się z szeroko pojętego gatunku metalcore, ale szybko udowodnili, że takie szufladkowanie nie ma sensu. Wszystkie swoje hałaśliwe wydawnictwa (dwie EPki i jeden album - The Cold Sun z 2017 roku) wzbogacili o pierwiastek "czegoś więcej". Ale tego czegoś nigdy nie było tak dużo, jak na I Let It In and It Took Everything (swoją drogą - świetny tytuł!).
Poppy to interesujące zjawisko. Jeśli bez żadnej wiedzy na temat tego kim ona jest odsłuchacie albumu I Disagree wyjdziecie z tego starcia zmieszani. Połowa jest dobra, połowa nie bardzo. Jeśli dowiecie się więcej, to... album wcale nie okaże się dużo lepszy, ale przynajmniej zrobi się ciekawiej. Zapraszam na krótką historię zjawiska znanego jako Poppy, po której nastąpi krótka recenzja krótkiego albumu.
Dzisiaj 25-letnia Moriah Rose Pereira zaistniała w 2012 roku śpiewając na social mediowych festiwalach muzycznych (tak, najwyraźniej takie coś miało miejsce), po czym wskoczyła do sieci prezentując rożne covery. W 2013 roku rozpoczęła współpracę z artystą o pseudonimie Titanic Sinclair, co zaowocowało stworzeniem Poppy - internetowej persony nagrywającej dziwaczne, słodkie, cukierkowe, lekko sekciarskie filmiki na YouTube. Urocza blondynka gada rzeczy do kamery, z pozoru bezsensowne, ale z jakimś takim dziwnym, niepokojącym tłem, a ludzie to oglądają. Miliony ludzi. Ba, pojawił się nawet internetowy serial z Poppy jako główną bohaterką. Z czasem Poppy na nowo weszła w buty wokalistki, robiąc klasyczny - zgodny z ksywką - pop. Taki milusi, dla nastolatek. Ale Poppy to nie tylko, tfu, influencerka, ale jednak artystka, która zapragnęła czegoś więcej.
Użyję takiego prostego skojarzenia, że zespół Lipali jest dla Illusion tym, czym Stone Sour jest dla Slipknota. Oba te zestawy to kontrast muzyki alternatywnie rockowej z czymś dużo cięższym i w obu pierwsze skrzypce gra niezwykły głos piekielnie zdolnego wokalisty. Lipali wracają właśnie po 4 latach przerwy (to naprawdę już tyle?) z szóstym albumem, którego recenzji w polskim internecie jest jak na lekarstwo. A szkoda, bo Mosty, rzeki, ludzie to fajna płyta o której można napisać kilka miłych słów.
Lipali podążają tą samą drogą, co ich wielu bardziej znanych, zagranicznych kolegów. Z wiekiem łagodnieją, szukają ciekawszych dźwięków, próbują wyrwać się z jazgotu. Raz wychodzi to lepiej, raz gorzej, ale już poprzednia płyta ekipy dowodzonej przez Tomka Lipnickiego pokazała trochę bardziej różnorodne oblicze. Wtedy do składu doszedł "ten czwarty". Tym razem zmienił się basista. Czy Lipali też się zmieniło?
Sleep Token, zamaskowany zespół, o którym w tym roku zrobiło się całkiem głośno w świecie cięższego grania, właśnie dotarł do mety rozpoczętego w czerwcu maratonu. O specyfice grupy i tym, jaki dokładnie plan przyświecał promocji albumu Sundowning, możecie przeczytać tu. W skrócie - od końca czerwca, co dwa tygodnie o zachodzie słońca, Sleep Token wypuszczał na świat jeden utwór (odcinek) z nadchodzącej płyty (serialu), aż właśnie uzbierało się ich 12 i dzieło zostało ukończone. Sundowning to jeden z najbardziej oczekiwanych przeze mnie albumów 2019 roku i z wielką przyjemnością zapraszam na recenzję.
Skoro sposób prezentacji muzyki był nietypowy, pozwólcie że moja recenzja też zacznie się nietypowo. Oto dwanaście obrazków będących swego rodzaju kadrami ze wszystkich odcinków składających się na ten sezon mrocznego grania. Sleep Token - Sundowning w 12 odsłonach:
Ukraiński kwartet Jinjer działa na muzycznym rynku od dekady, ale dopiero ostatnie dwa lata muzycy mogą uznać za swego rodzaju eksplozję popularności. Tatiana i koledzy grają coś z pogranicza groove-, alternative- i heavymetalu z domieszką metalcore'u. Jakkolwiek by ich nie zaszufladkować, to i tak hałas będzie taki sam, a nierealny instrument wokalny liderki pozostanie równie niesamowity. Jinjer właśnie wydali świeżutki album zatytułowany Macro - sprawdźmy, o co w tym chodzi.
Ja Jinjer odkryłem ledwie rok temu, gdy za pomocą jednego kliknięcia zrealizowałem stereotyp męskiego samca - zobaczyłem foto zespołu z bardzo ładną dziewczyną i się zainteresowałem. Później okazało się, że YouTube oszalał na punkcie utworu Pisces z plyty King of Everything (swoją droga świetny numer, świetna płyta) - pojawiły się dziesiątki "reaction videos", w których profesjonaliści i amatorzy tak samo reagowali na głos Tatiany z łatwością przechodzący z pięknego śpiewu w demoniczne rejony. Teraz o zaskoczenie już trudno, więc Jinjer musieli udowodnić, że na swojej robocie znają się bardzo dobrze bez użycia sztuczek.
Gdy robiłem sobie notatki podczas kolejnego odsłuchu albumu Lumen grupy Lecter, pojawiały się tam takie słowa jak "bas", "basowy", "rytm", "pulsuje", "pulsujący". Później przeczytałem sobie oficjalną notkę towarzyszącą wydaniu płyty - "(...) zespołowi przyświecała myśl, by stworzyć płytę rytmiczną, gęstą, wciągającą, wręcz taneczną. Miejsce gitary zastąpił bas i bit." Czyli wychodzi na to, że zadanie zostało zrealizowane z sukcesem, a gotowego dzieła słucha się bardzo miło.
Lecter, niegdyś znany pod nazwą Dr Lecter, to kwartet grający szeroko rozumianego alternatywnego rocka. Zespół jakich wiele, ale posiadający to nieuchwytne coś, co sprawiło, że się ich twórczością zainteresowałem. Lumen to trzeci pełnoprawny album w dyskografii, który temperuje gitarowe jazdy słyszane na płycie Wydostać, stawiając na dobrze bujające numery. Zakładam jednak, że większość z Was Lectera dotąd nie poznało - zapraszam więc na pierwsze spotkanie.