Zdobyłem swoją sześćdziesiątą platynę w grach na platformach Sony. Padło na God of War HD, czyli pierwszą część przygód Kratosa, których nie widziałem od ponad dziesięciu lat. Była to świetna okazja, aby przypomnieć sobie narodziny Ducha Sparty, który rzucił wyzwanie samemu Aresowi. Dwukrotne przejście tego tytułu nie zajęło mi specjalnie dużo czasu a i tak traktowałem tą produkcję jako odskocznię od Umineko, które zachwyca mnie z każdą kolejną godziną gry. W ten weekend zamierzam kontynuwać opowieść o rodzie Ushiromiya i Złotej Wiedźmie Beatrice. Mam też zamiar pograć w Borderlands GOTY. Odpalę też pierwszy raz w życiu w God of War II HD, o którym marzyłem od przeszło dekady. Dobrze się składa, że zbliżający się powoli długi weekend potrwa bardzo, bardzo długo, więc zamierzam solidnie wypocząć w tym okresie, czego również i Wam wszystkim życzę. Zapraszam do lektury i jednocześnie ostrzegam, że w tekście natraficie na spoilery.
Umineko When They Cry (PC, 07th Expansion, 2016r.)
Nigdy bym się nie spodziewał, że zagram kiedyś w horror, który przyprawi mnie o gęsią skórkę, tak jak wcześniej zrobiły to Resident Evil 2, Silent Hill, Parasite Eve, Eternal Darkness oraz Project Zero II. Gdy inni gracze złorzeczyli na Konami, całkiem słusznie zresztą, za to, że przez głupotę szefów tej japońskiej korporacji nigdy nie zagrają w kontynuację P.T. ja wiedziałem, że mogę kupić dowolną konsolę, ograć na niej większość dobrze ocenianych gier a to wciąż nie sprawi, że poznam wszystkie dobre gry. Grałem w gry od dziecka, ale pierwszego komputera dorobiłem się dopiero pięć lat temu. Chciałem mieć dostęp do tytułów niedostępnych na konsolach Sony, Nintendo i Microsfotu albo chociaż takich, które w wersji na komputery osobiste doczekały się przynajmniej tłumaczenia na język angielski. Nie żałuję swojego postanowienia i choć nie mogę się pochwalić zbyt dużą ilością ukończonych gier na PC, to i tak jestem bardzo zadowolony, że udało mi się liznąć niektóre pecetowe legendy a tytuły takie jak Diablo II, To the Moon, Quake II, Doom 3, Clannad HD oraz The Fruit of Grisaia dały mi wiele dobrych wspomnień i mogę jedynie z politowaniem przyjąć zaczepki graczy konsolowych, wychwalających pod niebiosa kawałek plastiku z ulubionym logiem, którzy twierdzą, że komputer służy tylko do pracy.
Gdybym kierował się podobnym tokiem rozumowania albo przyjął za założenie, że żadna gra nie jest w stanie przyprawić o dreszcze bardziej niż Silent Hill i inne wymienione wyżej tytuły, to stałbym się naprawdę ponurym graczem, który uważałby, że przemysł gier najlepsze ma już za sobą. Nie chcę wyrosnąć z gier. Uważam, że wiele serii gier ma swoje apogeum a potem nie są w stanie zbliżyć się do tego poziomu. Najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest danie szansy czemuś, czego nigdy wcześniej nie znaliśmy. Mam tak z Umineko. Nawet w najśmielszych swoich fantazjach nie spodziewałem się, że zagram kiedyś w grę wideo, która potrafi budować atmosferę grozy za pomocą muzyki tak jak kiedyś zrobiła to Yoko Shimomura przy okazji Parasite Eve. Dlatego też, gdy zagrałem w kontynuację klasyka Squaresoftu i spostrzegłem, że moja ukochana kompozytorka nie skomponowała muzyki do Parasite Eve II, to nie będzie po prostu to samo. Jedyne co pamiętają z tej gry gracze, to słynna scena pod prysznicem z Ayą w roli głównej. Jeśli chodzi natomiast o The 3rd Birthday, to wolałbym nawet nie znać tej gry, bo zrobiono w niej z Ayi jakąś skąpo ubraną lafiryndę. Scenariusz w tej grze wołał o pomstę do nieba. To najlepiej pokazuje jak można zniszczyć serię z ogromnym potencjałem, dlatego też gdy przeżyłem w Umineko sceny makabrycznych mordów, to poczułem coś czego nie czułem od dwudziestu lat. When They Cry 3 to jedna z niewielu gier, która próbuje budować napięcie za pomocą ciężkiego techno przepłatanego ze złowróżbnymi kompozycjami muzycznymi zwiastującymi tragedię, wyjętymi wprost z wyżej wymienionych survival horrów. Pierwsza scena makabrycznego mordu zostanie ze mną jeszcze na długo a najstraszniejsze w niej było to, że musiałem sobie ją wyobrazić. W grach z pokaźnym budżetem możemy zobaczyć wszystko jak na dłoni, natomiast produkcja 07th Expansion to przecież książka a to właśnie pisane słowo działa lepiej na wyobraźnię niz obraz. Próbowaliście sobie wyobrazić kiedyś zmasakrowane ciała bliskich, obdarte z twarzy? Bez względu na to kto z nas wpadłby na taki niedorzeczny pomysł skończyłby się na stworzeniu obrazów w głowie, które z miejsca chcielibyśmy wymazać z pamięci.
Jestem po pierwszym epizodzie Umineko i tak satyfakcjunującej opowieści, z tak dobrym klimatem nie uświadczyłem nawet w tych najbardziej chwalonych tytułach na PS4. Muzyka w Umineko to absolutne arcymistrzostwo, a że jestem audiofilem, to stawiam ją wyżej niż piękną grafikę z Horizon Zero Dawn i Uncharted 4, szalenie wciągające historie z Niera: Automaty lub Persony 5. Stawiam ją nawet wyżej niż najbardziej emocjonujące walki z Bloodborne. Gdybym zrobił ranking gier, które zrobiły na mnie największe wrażenie w ostatnich pięciu latach, to chyba każdy fan Sony, który by ja przejrzał dostałby białej gorączki i dowiedziałbym się od nich, że zupełnie nie znam się na grach.
Wolę jednak zostać przy swoich racjach. Kiedyś fascynowały mnie pojedynki werbalne pomiędzy Phoenix Wroghtem i Miles Edgeworthem. Dziś herbatka u wiedźmy Beatrice przypomina mi jak bardzo uwielbiam historie o czarownicach. Jak byłem dzieckiem to mama opowiadała mi o Babie Jadze i jej domku na kurzej łapce. Wiele lat później obejrzałem Blair Witch Project, który nie miał wielomilionowego budżetu jak najnowsze produkcje Marvela a to właśnie ten obraz uznaje za jeden z najlepszych horrorów jakie kiedykolwiek obejrzałem. Gdy ogrywałem Castlevanię: Lords of Shadow, Wiedźmina 3 i Rise of the Tomb Raider znów czułem się jak małe dziecko, spragnione jakiejś ciekawej historyjki na dobranoc. Teraz, gdy widzę Beatrice, efekty jej magii i słyszę jak gardzi słabymi ludźmi to jestem jednocześnie prerażony, zafascynowany i ciekawy co też wymyśli kolejnym razem? I to jej wyzwanie, które rzuca Battlerowi. Skoro wiedźmy nie istnieją, to niech wyjaśni w racjonalny sposób te wszystkie morderstwa.
Jeśli kocham coś równie mocno, co historie o podróżach w czasie, to są to bez wątpienia wszelkie opowieści o wiedźmach.
God of War Collection (PS3, SCE Santa Monica Studio + Bluepoint Games, 2010r.)
Czekałem na to dziesięć długich lat. Pamiętam jakby to było dziś, gdy mój znajomy spiracił God of War II i szczycił się tym, że bardzo szybko w nią zagrał. Patrzyłem na niego z zazdrością, ale nawet wtedy twardo stałem w swym postanowieniu, że nie włożę nigdy żadnej pirackiej gry do swojej PS2. Czy żałuję tamtej decyzji? Czy żałuję tego, że nie zagrałem wtedy w kontynuację przygód Kratosa jak inni gracze? Nic a nic. Wciąż uważam, że są takie gry, których piracić nie należy a do takich bez wątpienia zaliczała się pozycja pokazujaca co też się stało ze zwykłym śmiertelnikiem, który pokonał boga wojny i zajął jego miejsce na Olimpie.
Byłem bardzo cierpliwym graczem, który po prostu nie czuł potrzeby grania w ten tytuł. I tak gdzieś w głębi ducha wiedziałem, że zmasakruje kiedyś kolosa rodyjskiego. Czekałem po prostu na odpowiedni moment, aby wziąć się za ten tytuł, który zaczyna się w strasznie idotyczny sposób. Autorzy mogli pokusić się o coś wyjątkowego i sprawić, abyśmy poczuli się w ich grze jak prawdziwy bóg, tymczasem postanowili wykorzystać kiepski fortel fabularny, który pozbawia protagonistę jego wszystkich mocy na samym początku gry tylko po to, żeby rozgrywka nie różniła się zby dużo w stosunku do pierwowzoru. To bardzo wygodne wyjscie, ale kompletnie nie rozumiem dlaczego programiści nie zastosowali chociażby pomysłu z Soul Reavera 2, w którym Raziel miał wszyskie moce z pierwszej części a w kolejnej uczył się po prostu nowych, wokół których zbudowano świat gry. To, że te umiejętności ustępowały tym z pierwszej części to zupełnie inna sprawa, ale gracz miał przynajmniej świadomość, że jego heros się ciągle rozwija.
W GoWII niestety tego nie czuć, ale to nie zmienia faktu, że w grę zagram z uśmiechem na twarzy, patrosząc wszystkich i wszystko, co stanie na drodze nieujarzmionej furii nowego boga wojny.
Borderlands GOTY (PS3, Gearbox Software, 2009r.)
W Borderlands grałem wiele lat temu na X360 i bawiłem się przy nim znakomicie w trybie kooperacji ze znajomymi. Do dziś uważam to za jedno z najlepszych doświadczeń na konsoli Microsoftu, z którym mógłbym chyba porównać tylko tryb dla wielu graczy w serii Gears of War oraz Halo 3/Halo Reach. Ciepło wspominam tamten okres. Podczas wspólnego poszukiwania skarbów na Pandorze mieliśmy czas na wygłupy, podkradanie skarbów ze skrzyń, wymianę osprzetu pomiędzy członkami naszej ekipy, pojedynki, walkę jeden za wszystkich i wszyscy za jednego oraz na kopanie tyłków największym bestiom zamieszkującym planetę stanowiącą marzenie wszystkich łowców skarbów. Borderlands to kwintesencja świetnego trybu kooperacji, dlatego też, gdy otrzymałem ten tytuł później w PS Plus potraktowałem to jako pretekst, żeby jeszcze raz poczuć ten niesamowity klimat sf. Granie z losowymi graczami to jednak nie było to samo. Z Borderlands 2 też dobrze się bawiłem, ale żałuję, że nie mogłem się komunikowac głosowo z kolegą, z którym je ogrywaliśmy, gdyż nie posiadałem wtedy headseta do PS3. Potem wyszła kolejna część tej serii, którą sobie odpusiłem i dopiero ograny w tamtym roku Tales from the Borderlands sprawił, że znów zachorowałem na ten zwariowany cykl.
Borderlands 3 nie widać niestety na horyzoncie, więc po miesiącach namysłu postanowiłem w końcu wrócić do pierwszej części serii Gearbox i sprawdzić wszystkie dostępne do niej dodatki, z którymi nie miałem wcześniej do czynienia. Kupiłem amerykańską wersję gry, więc ze względu na brak kompatybilności zapisów stanu gry w różnych regionach byłem zmuszony zacząć wszystko od początku, ale zupełnie tego nie żałuję, bo w gruncie rzeczy uwielbiam początek tej gry. Po zdobyciu kilu poziomów i wykonaniu paru zadań fabularnych wyjaśniających meandry rozgrywki udałem się na wyspę pełną umarłych utrzymaną w klimatach Halloween. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, że w Borderlands wciąż można natrafić na innych graczy, dzięki czemu walka z tymi wszystkim zombiakami, wilkołakami, dyniogłowymi i potworami rodem z filmu o Frankensteinie jest o wiele bardziej emocjonująca niż samotna gra. Ogranie tych wszystkich dodatków zajmie mi jeszcze sporo czasu, ale nie spoczne dopóki chociaż nie spróbuję się zmierzyc z nimi wszystkimi.
To by było na tyle. Do następnego razu.