Mort Cinder – komiks nieśmiertelny jak sam bohater - Nato - 21 listopada 2018

Mort Cinder – komiks nieśmiertelny, jak sam bohater

Chwytając za „Morta Cindera” właściwie nie wiedziałem czego się spodziewać. Zdarzało mi się słyszeć, że Alberto Breccia to dotychczasowy „wielki nieobecny” polskiego rynku komiksowego. Mówi się też, że tytuł praktycznie się nie zestarzał, choć publikowano go w latach 1962-64. Dodajmy do tego przewrócony krzyż na okładce sugerujący około cmentarną tematykę i jest tego aż nadto, bym w końcu zagłębił się w lekturze.

Tytułowy Mort Cinder to postać tyleż ponura, co zagadkowa. Przy czym jest on właściwie postacią drugoplanową. Pierwsze skrzypce gra stary antykwariusz i jest to zabieg wyborny, bo czyż można sobie wyobrazić lepszego kompana dla nieśmiertelnego awanturnika, niż starzec do granic zakochany we wszystkim co zdążył pokryć kurz historii?

Na samym wstępie zostajemy wplątani w enigmatyczną historię wskrzeszenia samego Morta. Lwią część nastroju powieść zawdzięcza nie tyle temu co przedstawia, lecz temu co do końca pozostawi przed nami ukryte. Co stoi za fenomenem nieśmiertelności bohatera? Dlaczego los postanowił połączyć go z antykwariuszem? Na te pytania zapewne nigdy nie otrzymamy odpowiedzi... i całe szczęście. Gdybyśmy wiedzieli zbyt dużo, historię obdarto by z aury tajemnicy. 

Nawet osoby całkowicie odporne na urok starych powieści grozy powinny docenić niezwykłą estetykę Brecci. Ma ona sporo z Eisnera. Tą samą łatwość nakładania na pozór bezładnych plam, które przy uważniejszych oględzinach okazują się przejawem artystycznego geniuszu.

Podobne symptomy dostrzec można także w warstwie scenariusza. Tą samą, bezceremonialną butę, by w sposób bezkompromisowy wyprzedzać swoje czasy. By w powszechnie wzgardzanych ramach pulpowej powieści grozy zamknąć historię prawdziwie mroczną, a przy tym refleksyjną i pełną powagi.

Atmosfera jest nie tyle oniryczna, co zdaje się tańczyć gdzieś na krawędzi snu i jawy. Wystarczająco odrealniona, by mogła stanowić nocne urojenie, lecz jednocześnie zbyt zwarta, by można było mówić o zupełnym abstrakcie. Przypomina trochę twórczość Edgara Allana Poe i powieści klasyków grozy XIX wieku. Od współczesnej powieści odróżnia ją przede wszystkim wspomniany już brak konieczności rozliczenia się ze wszystkiego w każdym detalu.

Pierwszoosobowa narracja Antykwariusza czasem dubluje motywy z ilustracji. Normalnie poczytałbym to jako błąd, ale w tym wypadku wszystko spada na karb uroczej konwencji. Ta nie była by tak klimatyczna, gdyby zrezygnować z detali dopełniających obrazy wrażeniami.

„Mort Cinder” spełnił pokładane w nim oczekiwania. Jest to faktycznie utwór ponadczasowy, który fenomenalnie broni się po latach. Nie stroni przy tym od specyfiki starszych powieści grozy, a wręcz przeciwnie – czerpie z tej spuścizny garściami, by zaprezentować to co najlepsze z pełną mocą.
Nato
21 listopada 2018 - 15:29