Dziś w wielkich bólach rusza system rezerwacji biletów na mecze Euro 2012. Nie powiem, spróbujemy coś zarezerwować, co by sobie we Wrocławiu pójść na mecz, poczuć atmosferę wielkiem imprezy. Ale że kibic ze mnie taki jak z koziego zadu przystanek tramwajowy, nie o tym będę pisał. Podzielę się z Wami moimi uwagami na temat wiadomości wyczytanej w Internecie przez moją żonę.
Uwielbiam kino kostiumowe. Wszelkie seriale i filmy utrzymane w tej konwencji, dziejące się w czasach mniej lub bardziej historycznych mają sporą szansę na bycie obejrzanymi przeze mnie. Obecnie historycznych produkcji jest trochę na rynku – wspomnieć choćby rewelacyjny pierwszy sezon Spartacusa i jego prequel. Ja jednak chciałbym zachęcić Was do oglądnięcia czegoś innego (Spartacusa też, żeby nie było) a mianowicie szesnastoczęściowej serii telewizyjnej wyprodukowanej przez Brytyjczyków.
Minecraft jest niewątpliwą perełką w światku gier niezależnych. Amatorska produkcja początkowo całkowicie darmowa stopniowo podbija serca fanów – swoją otwartością, podejściem do tematu i ogromną swobodą jaką daje grającemu. W sieci pełno jest stron, for dyskusyjnych i innych mediów dzięki którym gracze dzielą się ze sobą wiedzą i doświadczeniami z gry. Niedawno, na pewnym blogu poświęconemu grom niezależnym pojawił się wywiad z Markusem Perssonem – autorem Minecraft.
Jeszcze jedna krótka notka na dziś. Przeglądając swoje ulubione strony trafiłem na informację która wielu graczy może ucieszyć. Jeden z najbardziej uznanych brytyjskich seriali, emitowany od 1963 roku, posiadający ponad 770 odcinków Doctor Who jeszcze w tym roku doczeka się gry MMO – darmowej.
Kolejnym serialem który zniknął z anteny i którego niezmiernie mi szkoda jest The Unusuals pokazany przez stację ABC. Rzecz opowiada o losach kilku policjantów, pokazuje, że każdy ma jakieś szkielety schowane w szafie. Poważna momentami tematyka pomieszana z elementami komediowymi i do tego świetna obsada nie wystarczyły, aby serial się utrzymał. A szkoda…
Druga połowa zeszłego tygodnia w światku gier wideo upłynęła zdecydowanie pod znakiem Dead Island. Zapomnianej już nieco produkcji wrocławskiego Techlandu, przypomnianej dzięki fenomenalnemu trailerowi i opublikowanym dzień później zapowiedziom. Trailer moim zdaniem stanowi małe dzieło sztuki, doskonale zrealizowany, przejmujący, okraszony subtelną ale idealnie pasującą muzyką, zapowiada Dead Island jako horror. Jednak ludzie którzy po oglądnięciu go spodziewali się w grze klimatu ciężkiego jak trzydniowe zatwardzenie chyba nadal nie zrozumieli tego, co stoi w zapowiedziach. Dead Island horrorem, grą grozy potrafiącą wystraszyć dorosłego człowieka nie jest.
W 1981 roku jeden z założycieli Activision, Larry Kaplan napisał grę na Atari 2600. Port automatowego Avalanche podbił serca gracz, w tym i moje. Kaboom! to gra prosta jak konstrukcja cepa. Zły gość zrzuca z góry bomby, my musimy je łapać. I tyle, koniec historii.
Z platformówkami zderzałem się bardzo często. Od czasów Montezuma’s Revenge (albo i wcześniejszych) lubię gry wymagające trochę zręczności i trochę kombinowania. Zderzałem się, bo mimo szczerych chęci zawsze czegoś mi brakowało, albo małpiej zręczności przewidywanej przez twórców, albo bystrości oczekiwanej przez twórców zagadek. Nie lubię korzystać z solucji i cheatów, więc wcześniej czy później większość platformówek zarzucałem. Aż do czasu, kiedy nastał Shadow Complex.
Przeglądając to co dzieje się w światku gier niezależnych trafiam na bardzo różne pozycje. Czasem są to tytuły bardzo stare, czasem rzeczy całkiem nowe, a czasem dopiero powstające. Nie zawsze prawdę mówiąc wnikam, czy coś w co gram to nowość czy rzecz oklepana, celuję jednak z pokazaniem w tym cyklu pozycji ciekawych, niezależnie od ich statusu.
Dwayne Johnson, człowiek którego mina w każdym filmie przypomina wyraz twarzy osoby cierpiącej na spore zatwardzeniem. Sukcesem na który warto było czekać był dla Dwayne’a występ gościnny w Family Guy w którym minę zmienił drastycznie, wyglądał jakby w końcu udało mu się wypróżnić. I chociaż lubię filmy z jego udziałem, cieszy mnie informacja, że Johnson wraca tam, skąd się w zasadzie wziął, to jest na ring.
Dziś mowa będzie o serialu, który oglądałem kiedy zacząłem się spotykać z moją małżonką. Niedokładne oglądanie niektórych odcinków zaowocowało powtórką, i w sumie obejrzeliśmy cały serial raz dokładnie i razu pół niezbyt się do tego przykładając. Serial o którym mowa nie jest w sumie jakiś wyjątkowy, nie opowiada o czymś, czego do tej pory nie wiedzieliśmy, ale sposób w jaki przedstawiono głównych bohaterów i jak wymieszano wątki sensacyjne z obyczajowymi uczynił go niezwykle atrakcyjnym.
Mając za męża zapalonego gracza moja małżonka miała kilka opcji. Po pierwsze, wyplenić choróbsko i zająć mnie innymi rzeczami. Problem jedynie w tym, że ja się do niewielu rzeczy nadaję, więc mniej szkodliwy jestem robiąc coś, co umiem. Druga opcja, zostawić gościa który więcej wie o grach niż o obsłudze wiertarki - to jak nie muszę dodawać nie doszło do skutku. Trzecia, pogodzić się, może nawet razem wspólnie w jakąś grę się zagłębić.
Zawsze ciągnęło mnie do kosmicznych symulatorów. Lubię sobie polatać w kosmosie, poczuć się jak Han Solo, postrzelać do przeciwników, poskakać między systemami gwiezdnymi i podziwiać kosmicznie piękne widoki. Nie przepadam przy tym za wątkami handlowymi które w kosmicznych symulacjach pojawiają się dość często. Zapewne dlatego moim ulubionym kosmicznym symulatorem jest gra wydana dwanaście lat temu – popularna do dziś, dostępna np. w serwisie GOG za niewielkie pieniądze, a dzięki prężnej społeczności, cały czas żywa. Chodzi oczywiście o Freespace 2.
River Raid podobnie jak Keystone Kapers był jedną z pierwszych gier w jaką grałem na Atari. Wiele się z kolegami na ten temat rozmawiało, niestworzone historie się wymyślało i opowiadało, co jest za kolejnymi mostami, co jest na rzekomym końcu gry. Dziś RR wydaje się zwykłym shooterem, kiedyś był jedną z najlepszych gier tego gatunku na Atarynkę i nie tylko.
Kiedy pisałem pierwszy tekst z tej serii byłem przekonany, że skończę szybciej niż zacząłem, przecież tych fundamentalnych kawałków nie ma wcale tak wiele. Oczywiście myliłem się, jest ich znacznie więcej niż myślałem. Dziś zapraszam do odsłuchania kilku utworów z mojego dzieciństwa, część z nich jest nadal na topie wśród dzieciaków. Zresztą, nie tylko wśród dzieci, moja skromna didżejska praktyka pokazuje, że i dorośli bawią się przy nich świetnie - o ile ich odpowiednio podlać.
L.A.Noire zabierze nas w miejsca których w grach nie odwiedzamy za często. Premiera gry już w maju, a my w końcu możemy zobaczyć filmik przedstawiający rozgrywkę. To co pokazał Rockstar pochodzi z wersji na PS3 - jakie robi wrażenie, zobaczcie sami.
Stare gry przy których niejeden joystick połamałem, najlepiej sprawdzają się jako dobrze zmagazynowane pod kopułą wspomnienia. Próbę czasu przechodzi najczęściej jedynie muzyka – umowna grafika i zerowa zazwyczaj filozofia jakoś dziś już nie przyciągają. Ale to nie temat dla mnie, dlaczego lat temu dwadzieścia, trzydzieści ludzie bawili się doskonale przy grach o parę poziomów prostszych niż dzisiejsze. Nie to też będzie tematem tej serii wpisów – chcę Wam (i przy okazji sobie) przypomnieć gry przy których wysiadał nadgarstek, które spędzały sen z powiek i dawały rozrywkę nieporównywalną wtedy z niczym innym. Na początek słynny pościg oficera Kelly’ego za łobuzem Harrym.
W poszukiwaniu kolejnego tematu dla tego cyklu zwiedzam różne zakątki Internetu. Tym razem padło na Steam, poświęciłem kilka minut żeby znaleźć grę kosztującą około pięciu euro i oferującą prostą, nieprzekombinowaną zabawę. Ważący coś koło czterdziestu mega Super Laser Racer okazał się strzałem w dziesiątkę.
Tak zwane ‘ring girls’ są w UFC od bardzo dawna. Oglądając stare gale mam okazję obserwować ich ewolucję. O ile w kwestii urody nie dochodzi do jakiś gigantycznych zmian, to ubiór zmienia się zdecydowanie. Na początku dziewuchy nosiły zawiązane pod biustem koszulki i podciągnięte prawie po pachy dżinsowe spodnie. Dziś prezentują się całkiem inaczej, popatrzcie sami na cztery oficjalne ‘octagon girls’. Nie dodaję galerii, w Internecie znajdziecie mnóstwo fotek dziewczyn.
Pod koniec ubiegłego wieku we Wrocławiu istniał sklep będący mekką dla miłośników muzyki elektronicznej. Oprócz sporego wyboru płyt winylowych chłopaki sprzedawali również kasety. Do mnie przemówiły szczególnie te, z wytwórni Warp, stąd dziś w Kawałkach Fundamentalnych kilka utworów od twórców zrzeszonych w tym labelu. Do tego mały bonus w postaci kawałka bardzo znanego wykonawcy ze ścieżki dźwiękowej do bardzo znanej gry. Wpasowuje się idealnie, to też ambientowe granie.
Przygody dobrodusznych acz bezlitosnych barbarzyńców nie są jakoś specjalnie reprezentowane w świecie gier wideo. A dziwne, bo przecież potężny mięśniak uzbrojony w jeszcze potężniejszą broń ruszający na pomoc kobiecie która uczyniła jego serce gołębim to doskonały temat na grę każdego prawie gatunku.
Branża gier wideo w zauważalny sposób wpadła w zastój. Od jakiegoś czasu elementami które poprawiają się na lepsze są tylko elementy oprawy audiowizualnej. Oczywiście, trafiają się wyjątki, tytuły w których mechanika rozgrywki, opowiadana historia czy całokształt są inne niż wszystko co pojawia się na rynku, ale gry sprzedające się w milionach egzemplarzy i robiące dużą kasę to zazwyczaj kalki już istniejących pomysłów oprawione w ładniejsze piórka.