Beneath a Steel Sky to swoisty fenomen połowy lat 90. Gra ukazała się na rynku w 1994 roku, a więc w okresie kiedy potężny do tej pory gatunek klasycznych przygodówek point & click zaczynał chylić się ku upadkowi zmierzając wprost w objęcia mystopodobnych tworów, tudzież gier, w których prym wiedli digitalizowani aktorzy (Under a Killing Moon, Gabriel Knight 2: The Beast Within). W chwili premiery dzieło anglików z Revolution Software, mających na koncie wydane dwa lata wcześniej Lure of the Temptress, było szczytowym osiągnięciem pośród podobnych gier, wyróżniającym się zarówno fantastyczną oprawą graficzną (choć nadal w rozdzielczości 320x200 pikseli), jak i zastosowaniem nowatorskiej technologii o nazwie Virtual Theatre 2.0.
Pierwszą grą, jaką uruchomiłem na własnym komputerze wiele lat temu był symulator lotu. Już nie pamiętam czy to było Birds of Prey czy F-19 Stealth Fighter. W każdym razie sentyment do tego typu produkcji u mnie pozostał. Mam słabość do latedełek. Tymczasem pierwszy Hawx prawie w ogóle nie wzbudził mojego entuzjazmu. Wynudził mnie koszmarnie.
Dzisiaj do czytnika mojego "klocka" powędrowała promocyjna kopia Tom Clancy’s H.A.W.X. 2 i po przejściu kilku misji, będących czymś w rodzaju prologu do opowiadanej w grze historii muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Tym bardziej, że nie dalej jak półtora miesiąca temu, na zorganizowanym przez Ubisoft we Francji pokazie miałem już okazję sprawdzić co nieco i wtedy gra w ogóle nie przypadła mi do gustu. Już się bałem, że albo ze mnie zwykły malkontent, albo siedzi we mnie fanboy Ace Combat, nie dopuszczający do siebie myśli, że cokolwiek może dorównać wielkiemu dziełu Namco.
Ktoś jeszcze poza mną czeka na nowe Halo? Jeżeli nie, to być może najnowszy zwiastun przekona Was, że jednak warto. Tak, wiem, poprzedni filmik z serii live-action był nudny jak aktorzy z Klanu, ale ten nowy naprawdę daje popalić. Kojarzy mi się on głównie z teaserem Gears of War, w której wykorzystano piosenkę Mad World. Wokół piekło wojny, a my sobie nucimy melodyjkę.
Nieczęsto zgadzam się z bossami elektronicznego świata. Połowa z wygłaszanych przez nich opinii to zwykłe chciejstwo, druga połowa to z kolei zapowiedzi kolejnych restrykcji względem graczy i wydawanych gier. Tym razem jednak jest inaczej. Kaz Hirai, od wielu lat związany z Sony, jeden z najpotężniejszych ludzi w branży, stwierdził, że wyłącznie cyfrowa dystrybucja to nie jest pieśń najbliższych dwóch, trzech, a nawet dziesięciu lat. Dlaczego? Otóż nawet w kolejnej dekadzie z całą pewnością na Ziemi będą takie miejsca, w które Internetowi nie uda się dotrzeć. W związku z tym prowadząc tam interesy trzeba będzie nadal posługiwać się fizycznym nośnikiem.
Teoria dobra, jak każda inna, ale uważam, że akurat Kazuo wie co mówi. Sony zajrzało w przyszłość oferując PSP GO, które z tego co wiemy nie radzi sobie w walce o klienta. Co prawda na karb owego nie radzenia sobie można zrzucić fakt, że PSP w ogóle nie jest szczególnie przez graczy pożądanym gadżetem.
Kane & Lynch: Dead Man trafiał na rynek w atmosferze skandalu, którego głównym bohaterem był wydawca gry, firma Eidos i jeden z najpopularniejszych dziennikarzy Gamespotu. Rzekome naciski brytyjskiej firmy, która miała nie życzyć sobie słabych ocen wydawanych przez siebie gier zakończyły się odejściem Jeffa Gerstmanna z macierzystej firmy i wielomiesięcznym smrodem w sieci. Nie zaszkodziło to jednak niezłej sprzedaży, co zaowocowało przystąpieniem do pracy nad sequelem.
Akcja Kane & Lynch 2: Dog Days rozgrywa się w Szanghaju, w którym para bohaterów-psychopatów roznosi na strzępy setki członków mafii i siedzącej w jej kieszeni policji. Niezły scenariusz nie przełożył się jednak w żaden sposób na jakość gry i dostaliśmy coś w rodzaju korytarzowego TPP-a, w którym wybór działania sprowadza się do tego, czy schować się za beczką kapusty po prawo, czy znajdującą się kilka metrów na lewo skrzynką z narzędziami.
Lubię książki będące zbiorem felietonów. Nawet jeżeli teksty zostały wcześniej gdzieś już opublikowane. Niestety, nie posiadam mocy przerobowych na tyle dużych, aby móc na bieżąco czytać i oglądać wszystko co mnie na co dzień interesuje, więc wydawnictwa tego typu to dla mnie prawdziwy skarb. I to niezależnie od tego czy mam do czynienia z rewelacyjnymi felietonami Jacka Hugo-Badera publikowanymi od wielu lat w Dużym Formacie w Gazecie Wyborczej, czy tymi może mniej znanymi, ale bardzo mi bliskimi, bo dotyczącymi pisania.
Pierwsza ważna informacja, gra waży nieco ponad 2GB, co jak na produkcję przeznaczoną do rozpowszechniania tylko poprzez dystrybucję cyfrową jest całkiem pokaźną wielkością. Trzeba więc zadbać wcześniej o odpowiednią ilość miejsca na dysku twardym konsoli.
Przeszedłem zaledwie półtora poziomu i jestem pozytywnie zaskoczony jakością rozgrywki. Lara Croft and the Guardian of Light gdzieś tam w ogólnych założeniach bliska jest takim tytułom jak Alien Breed. Podobny rzut kamery, podobne wykorzystanie posiadanych broni. Tyle tylko, że Lara przy okazji jest jeszcze pełną gębą przygodówką akcji, w zasadzie niewiele różniącą się od zwykłych Tomb Raiderów. Jest szybciej, występują zagadki (przynajmniej na początku są na pewno łatwiejsze), ale klimat przemierzania starych katakumb jest bardzo podobny.
Firma Deep Silver zorganizowała na targach gamescom konferencje prasową, na której ujawniła, iż trwają już prace nad kontynuacją gry Risen. Póki co wiemy jedynie, że sequel tworzony jest przez ekipę Piranha Bytes. Niestety, nie podano żadnej, nawet przybliżonej daty premiery twierdząc jedynie, że gracze powinni uzbroić się w cierpliwość. Gra trafi oczywiście zarówno na PC, jak i na konsole.
PS. Przy okazji dowiedzieliśmy się też o nadchodzącym Sacred 3.
PS. 2 W Risen 2 najprawdopodobniej nie uświadczymy już frakcji, a przynajmniej nie będzie konieczności wstępowania do którejś z nich. Postać będzie mogła zarówno ciachać mieczem, jak i używać potężnych zaklęć bojowych.
PS. 3 Plota: Risen 2: Rise of the Awesome. Niezły podtytuł ;)
Histeria wywolana pod Pałacem Prezydenckim w końcu znalazła godne ujście. 71-letni starszy pan wziął sprawy w swoje ręce (dosłownie) i obrzucił fekaliami zawieszona przed kilkoma dniami tablicę poświęconą pamięci ludzi zbierających się na Krakowskim Przedmieściu po 10 kwietnia. Nie chciałbym tutaj szafować mocnymi słowami, ale zdjęcie ukazujące owego pana, który po zatrzymaniu przez straż miejską pokazuje otaczającym to miejsce ludziom solidarnościowy znak wiktorii jest oznaką szaleństwa, jakie ogarnęło nasze państwo.
GSC oficjalnie poinformowało o tym, że trwają prace nad grą S.T.A.L.K.E.R. 2. Z zapowiedzi można wywnioskować, że tym razem tytuł pojawi się również na konsolach, czemu sprzyjać ma opracowanie całkiem nowej technologii. Premierę zapowiedziano na 2012 rok.
No dobra, skoro wszyscy piszą o Mafii II, to może i ja dołożę swoje trzy grosze. Zanim jednak przejdę do opisu wrażeń z dema muszę się przyznać, że nigdy nie zagrałem w pierwszą część. Naprawdę. Powodem była wieloletnia niechęć do wszelkich sandboksów, które najzwyczajniej nudziły mnie i nie sprawiały żadnej frajdy. Sytuacja zmieniła się dopiero wraz z premierą GTA IV, która to gra jako pierwsza udowodniła mi, że otwarty świat nie musi sprowadzać się do rozwałkowywania przechodniów na ulicach. Teraz żałuję, że stało się to tak późno i wcześniej nie sprawdziłem pierwszej Mafii.
Po uruchomieniu gry pozytywne zaskoczenie. Na maksymalnych ustawieniach w rozdziałce full hd pełen komfort. W porównaniu do pecetowego GTA IV jest wręcz arcypłynnie, choć sprzęt mam nie najnowszy. PhysX pozostawiam nie włączony.
Ręka w górę kto nie może doczekać się Rage. No właśnie, czyżby większość z Was pomyślała teraz, że id Software właśnie przebiera nogami, żeby podzielić się z nami wiadomością o rychłej premierze gry? A figę. John Carmack oznajmił na łamach OPM (Official PlayStation Magazine), że wcześniej doczekamy się nowego Dooma, nad którym prace idą w tej chwili pełną parą.
W maju dowiedzieliśmy się, że premiera Rage nastąpi dopiero w przyszłym roku. Gra do tej pory nie weszła jeszcze w fazę alfa. Mogę więc pobawić się we wróżkę i przepowiedzieć, że debiut nastąpi raczej później niż wcześniej, a więc pewnie w okolicach przyszłorocznych świąt.
O Cyfrowych marzeniach głośno ostatnio w Sieci (zapraszamy szczególnie do naszego wywiadu na Gry-Online z autorem, Piotrem Mańkowskim). Dzisiaj premiera książki, więc wybrałem się do księgarni i śpieszę donieść, że faktycznie już jest, co widać zresztą na poniższej fotce.
A co wewnątrz?
Dosłownie kilkanaście dni temu dowiedzieliśmy się, że studio Double Fine (macherzy od genialnego Psychonauts i może ciut słabszego Brutal Legend) w pocie czoła pracuje nad czterema nowymi tytułami. Przyszedł w końcu czas, że Tim Schafer uchylił rąbka tajemnicy i poznaliśmy tytuł, a także kilka ciekawych informacji na temat pierwszej z gier.
Nie lubię przebierańców. Lubię za to Batmana i chociaż przynależy do tej bandy kolorowych świrów, to w jego karierze odnajduję kilka cudownych momentów. Jak na przykład w Zabójczym żarcie według scenariusza Alana Moore'a czy albumie, w którym Bruce Wayne bierze się za bary z Predatorem. O ile w komiksach znajdę jeszcze więcej ciekawych historii, o tyle gier o mścicielu z Gotham City wydanych przed 2009 rokiem nie nazwałbym inaczej niż beznadziejnymi. No, może z wyjątkiem Batman Begins, ale to też akurat ledwie średniak. Dopiero za sprawą ekipy RockSteady Studios dosłownie spadłem z krzesła z wrażenia.
Ale nie od razu. Trochę trwało zanim wciągnąłem się w opowiadaną historię, w jej klimat!, w końcu w skórę samego Batmana. Zanim zdecydowałem się na zakup pełnej wersji gry zdążyłem kilka razy przejść demo zarówno w wersji na Xboksa 360, PlayStation 3 i peceta i muszę przyznać, że perspektywa zabawy w rozdzielczości 1920x1200 z wykorzystaniem PhysX okazała się być najbardziej kusząca.
Krwawy południk wpadł mi w ręce w idealnym okresie, niedługo po tym, jak zakończyłem swoją przygodę z Red Dead Redemption. Gra zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, zarówno klimatem, jak i zaprezentowaniem galerii arcyciekawych postaci, ale chyba przede wszystkim, oprawą graficzną. Godzinami mogłem jeździć bez celu i gapić się na żyjący wokół mnie świat.
Książki Cormaca McCarthy’ego dopiero niedawno zaczęły ukazywać się w naszym kraju. Impulsem do wydania pierwszej z nich był chyba sukces filmu To nie jest kraj dla starych ludzi braci Coen, który powstał właśnie dzięki wydanej w 2005 roku powieści amerykańskiego pisarza. Ekranizacji doczekały się także wydana rok później i nagrodzona nagrodą Pulitzera Droga (w filmie główną rolę zagrał Viggo Mortensenem) i Rącze konie z 1992 roku (film z udziałem Penelope Cruz i Matta Damona).
Najskuteczniejsza reklama to ta, która zwraca na siebie uwagę. I to raczej bez względu na przemycane treści, bo wśród wydziwiających i zniesmaczonych zawsze znajdą się tacy, którym kontrowersyjne tematy zupełnie nie przeszkadzają.
Kto choć trochę śledzi bieżące wydarzenia zapewne słyszał o gigantycznym Zimnym Lechu w Krakowie, reklamie doskonale widocznej z wawelskich murów. Donos prasowy o tym "występku" natychmiast podgrzał atmosferę. Zimny Lech namieszał w gorących głowach. Tu i ówdzie posypały się gorzkie słowa europosłów, tam któś zaczął nawoływać do bojkotu produktów zasłużonego browaru. Baner reklamowy został zdjęty.
W podstawkę Warhammer 40,000: Dawn of War II zacząłem grać z dużym opóźnieniem w stosunku do premiery gry i to w momencie, kiedy miałem okazję sprawdzić w akcji kampanię dla jednego gracza w Starcrafcie II. Twardzi faceci ukryci w wielkich pancerzach byli bezpośrednim impulsem do sięgnięcia po grę Relic Entertainment. Nie spodziewałem się jednak, że mroczne uniwersum Warhammera wciągnie mnie na tyle, że zupełnie zapomnę o nowszych tytułach i całkowicie poddam się konieczności wykorzeniania herezji w imię wielkiego Imperatora. Połączenie elementów RTS-a z role-playing, zdobywaniem punktów doświadczenia, przyznawaniem kolejnych umiejętności, gromadzeniem ekwipunku i prowadzeniem do boju kilku oddziałów Kosmicznych Marines sprawiło, że wprost nie mogłem oderwać się od komputera. Jakże bardzo takie podejście do gameplayu zbliżyło w końcu komputerową wersję do tej rozgrywanej na stole, za pomocą figurek! W dobrej zabawie nie przeszkodziło mi to, że fabuła kampanii jest prosta jak budowa cepa, przedstawiona w mało atrakcyjny sposób, a same misje są do bólu schematyczne. Jedyne na co miałem ochotę, to wyrżnąć jeszcze jedną watahę orków, eldarów i tyranidów. Tak właśnie działa magia tego mrocznego świata w połączeniu z talentem dewelopera.
Jesteśmy już spory kawałek po pierwszym półroczu, lipcowe premiery zdążyły okrzepnąć, a to idealny moment na różne podsumowania. Chciałbym w związku z tym zapytać się Was, którą z najlepszych gier mających premierę w tym okresie (wybór całkowicie subiektywny i nie podlegający dyskusji) uważacie za najsłabszą i odstającą od stawki.