W co gracie w weekend? #349: Kanon Dead or Alive 4 Gears of War 3 GoW Ultimate Edition x2 i Halo TMCC - squaresofter - 31 stycznia 2021

W co gracie w weekend? #349: Kanon, Dead or Alive 4, Gears of War 3, GoW Ultimate Edition x2 i Halo TMCC

Pierwszy miesiąc 2021 roku właśnie mija. Mam nadzieję, że wciąż dobrze bawicie się z Waszymi ulubionymi grami wideo. Jeśli chcecie o tym opowiedzieć, to zapraszam do komentarzy.

Co do mnie, to moim największym growym osiągnięciem w tym okresie się zdobycie zera trofeów na konsolach PlayStation. Nie pamiętam czegoś takiego, od kiedy istnieją trofea. Oznacza to, że powoli przypominam sobie, że granie w gry wideo to przede wszystkim szukanie przyjemności podczas obcowania z ulubionym tytułem. Szerzej o ogrywanych obecnie grach napisałem w dalszej części tekstu. Zapraszam.

Kanon

Mogę już śmiało napisać, że w historię o perypetiach bohaterów Kanona wsiąkłem tak mocno, że coraz bardziej mam ochotę rzucić wszystkie inne gry w kąt i wyjechać w Bieszczady.

Dowiaduję się coraz więcej o dziewczynach z tej sentymentalnej zimowej opowieści i jak to w przypadku produkcji Key bywa nie mogę się zdecydować na żadną z nich, bo chcę poznać wszystkie.

Tak to już bywa. Przerabiałem to w Steins;Gate, Muv-Luv i The Fruit of Grisaia. Jeśli mi się ta gra nie wysypie, to pewnie czekają mnie jeszcze miesiące grania w zimowej aurze.

Coraz bardziej przyzwyczajam się do wyrozumiałej ciotki Akiko, jej wiecznie niewyspanej córki, Nayuki, psotnej Makoto, która uwielbia czytać mangi, anielskiej i uggującej Ayu, czy wreszcie małomównej Mai,  pilnującej szkoły przed demonami wieczorową porą.

Pewnie skończy się na tym, że zepsuje wszystkie ścieżki w grze i nie zobaczę nawet zakończenia, tak jak w Clannadzie za pierwszym razem. Ciężko mi się jednak oderwać od zwykłej codzienności tych postaci, które śpią na lekcjach, fascynują się perspektywą wspólnych zakupów, robią rodzinne posiłki po dwunastej w nocy, czy mobilizują się w poszukiwaniu pracy.

To wspaniałe uczucie zagrać w coś od czasu do czasu bez rozlewu krwi, co jest tak bardzo niezwykłe dzięki swojej zwykłości.

Dead Or Alive 4

Kiedyś to było. Konsole marki Xbox dostawały na wyłączność najlepsze japońskie gry. Tomonobu Itagaki był jednym z najlepszych twórców na rynku, który dostarczał graczom najlepszą możliwą rozrywkę i nie miał na koncie procesów o napastowanie seksualne, a twórcy poprawnych politycznie gier o babochłopach nie wypowiadali się publicznie na temat tego jak powinny wyglądać kobiety w grach wideo. Piękne czasy. Aż się łezka w oku kręci na samą myśl o zazdrośnikach twierdzących, że pad od Xboxa nie nadaje się do bijatyk. Te ich utyskiwania, że nie warto brać amerykańskiej konsoli dla jednej dobrej gry, ech.

Dead Or Alive 4 to produkcja z takiej minionej epoki. W tamtych czasach twórcy nie sprzedawali jeszcze na potęgę dodatkowych postaci w bijatykach, a na każdy dodatkowy strój musieliśmy zapracować litrami wylanego potu, siedząc przy grze, a nie robią przelew tak jak dzisiaj. Aż ciężko sobie wyobrazić, że gry z serii Dead or Alive nie straszyły nas kiedyś trzema season passami na dzień dobry, każdy w cenie pełnej gry.

Dla dyletantów to była zawsze seria o wojowniczkach, których piersi żyją własnym życiem. Jedynie nieliczni, którzy mierzyli się z tym systemem walki zdawali sobie sprawę, że mają do czynienia z jednym z najlepszych systemów przechwytów, jakie kiedykolwiek gościły w bijatykach.

Nie widziałem tej gry od wieków. To była jedna z pierwszych gier, jakie uruchomiłem na X360, a że naszło mnie na czyszczenie starszych produkcji, które posiadają osiągnięcia sieciowe, to musiało paść też i ten tytuł.

Obecnie pracuję z kilkoma śmiałkami nad osiągnięciem najwyższej rangi online, co może potrwać kilka najbliższych miesięcy. Nie mówię, że uda mi się kiedyś ją zdobyć. Próbować jednak zawsze trzeba, a że przy okazji przypomnę sobie system walki i zmierzę się z przeciwnikami w trybie przetrwania, to chyba nic złego się nie stanie?

Zawsze uwielbiałem te wielopoziomowe areny, w których podczas walki możemy zrzucić przeciwnika z dachu lub schodów…i walczyć dalej. Filmiki kończące opowieści poszczególnych bohaterów też dawały radę i były wielką zaletą produkcji z tej trochę już dzisiaj zapomnianej dzisiaj serii.

Gears of War 3

Niedawno jeden ze znajomych spytał się mnie czy nie potrzebuję pomocy w trybie Bestii lub Hordy w Gears of War 3? Na co grzecznie odpowiedziałem, że zrobiłem już wszystko w obu tych trybach, podobnie jak w trybie zręcznościowym kampanii, a obecnie koncentruje się tylko i wyłącznie na onyksowych medalach trybu versus.

Ostatnia odsłona zębatej serii stworzonej przez Epic posiada jeden z najbardziej kompleksowych systemów przeznaczonych dla wielu graczy, przy którym możemy bawić się spokojnie przez wiele lat.

Początkowo zakładałem, ze uda mi się zdobyć wszystkie brakujące onyksy jeszcze w tym roku. Bardzo się jednak przeliczyłem w swych założeniach. Byłoby to możliwe tylko pod jednym warunkiem: Musiałbym całkowicie zrezygnować z grania w inne gry wideo.

Uznałem takie rozwiązanie za mało atrakcyjne i postanowiłem rozłożyć zabawę z osiągnięciem Na Poważnie 3.0 na lata. Kilka dni temu udało mi się zdobyć upragniony 27. onyksowy medal, tym razem za tytuły MVP w meczach. Na całe szczęście niemal  wszystkie onyksowe medale z trybu rywalizacji da się zdobyć lokalnie na konsoli lub w meczach prywatnych z innymi graczami. W większość modułów sieciowych GoW3 zresztą od dawna i tak już nikt nie gra, z wyjątkiem Drużynowego Deathmatchu i Króla Wzgórza. Gdyby gra nie posiadała takiej opcji, byłoby to po prostu już nie do zrobienia, a nawet dziś, pomimo tego, że jest to wciąż możliwe, jest to niezwykle karkołomne zadanie, które pokona psychicznie niejednego gracza.

Jeśli o mnie się rozchodzi, to walczę o trzeciego calaka w trylogii z kilku powodów. Lubię igrać z ogniem. Kręci mnie świadomość, że w każdej chwili mogę stracić cały budowany przez lata postęp w grze wideo przez jakiś błąd na serwerze. Kto nie ryzykuje, ten szampana nie pije.

Lubię czasochłonne wyzwania, jeśli są one częścią uwielbianych przeze mnie gier wideo, do których większość graczy nawet nie przystąpi.

Dla serii Gears of War kupiłem już przynajmniej dwie konsole Microsoftu. Lubię ten klimat, giwery, setting, przeciwników oraz przede wszystkim współpracę z innymi graczami w trybach sieciowych. Nie zamieniłbym tego na nic innego, dlatego też, gdy inny gracz widzi, że w Gears of War 3 są onyksy za rozegranie 1000 meczów kobiecą postacią, zabicie 6000 razy broniami znajdującymi się na mapie, zabicie 3000 razy w meczu jako pierwszy, zabicie 6000 razy strzelbą Gnasher lub za wygranie 2500 meczów bez straty rundy i spyta co za psychol to wymyślił, odpowiem komuś takiemu, że przecież nie od razu Rzym zbudowano. Wszystko jest do ogarnięcia, z odpowiednią dozą samozaparcia. Jeśli to dla kogoś zbyt dużo, to zawsze może wrócić do platynowania gier Sony, w których wystarczy zebrać wszystkie śmieci na mapie i przejść konkretną produkcję na najniższym poziomie trudności.

Gears of War 3 to jedna z tych rzadkich produkcji w dzisiejszych czasach, w których możemy osiągnąć wiele, ale tylko pod warunkiem, że włożymy w to całe swoje serce. Jeśli przy okazji poznamy graczy, którzy z chęcią nam pomogą lub coś podpowiedzą, to jeszcze lepiej. Przecież to jest kwintesencja gier przeznaczonych dla wielu graczy.

Gears of War: Ultimate Edition x2

Gearsy Ulimate nie obchodziły mnie przez kilka ostatnich miesięcy. Udało mi się co prawda przejść z kolegą wersję na Windows 10 na najwyższym poziomie trudności, ale zaraz po tym powiedziałem mu, że nie siądę nawet do osiągnięć sieciowych, jeśli ludzie z The Coalition nie naprawią zepsutego systemu naliczania punktów doświadczenia w trybie multiplayer. Właśnie to ostatnie sprawiło, że porzuciłem wersję na XOne kilka miesięcy temu. Dlatego też, gdy tylko kumpel dał mi cynk, że autorzy naprawili to co sami wcześniej zepsuli, zakasałem rękawy i wróciłem do dwóch wersji GoW UE naraz. Lepiej dmuchać na zimne i nie czekać, aż znów coś się popsuje i całkowicie stracę ochotę na jedną z moich ulubionych gier, które zaszczyciły swoją obecnością konsole Microsoftu.

Nie zamierzam ukrywać, że pecetowa wersja gry jest martwa od lat i jedynym sposobem na zdobycie osiągnięć sieciowych jest zabawa na cztery pecety, albo nawet i więcej. Wszystko zależy od konkretnego osiągnięcia. Bardzo zależało mi na tym, żeby wraz z kolegą jak najszybciej zdobyć setny poziom i go wyzerować. W przypadku, gdy gra ma zepsuty system naliczania punktów doświadczenia jest to nieosiągalne. Resztę, w tym 10000 zabójstw graczy, możemy zrobić w każdej chwili.

Znacznie lepiej wygląda sytuacja w wersji na XOne, na którym bez problemu można spotkać graczy na serwerach amerykańskich. Wystarczy włączyć konsole wieczorem i dostać od nich łomot, którego nie zapomnimy do końca życia. Z graczami, którzy grają od lat w tym samym składzie nie ma żadnej zabawy. W takim wypadku czeka nas porażka za porażką. Większość graczy odpuszcza w takiej sytuacji, ale gdy walczysz o doświadczenie przegrane schodzą na dalszy plan. Zresztą nawet po kilku lub kilkunastu z nich karta może się odwrócić. Do Twojej drużyny może dołączyć ktoś, kto umie grać w Gearsy, Ty przestaniesz szarżować i ginąć jako pierwszy, a wtedy nawet i Ty skończysz parę spotkać z uśmiechem na twarzy.

Zamierzam grać w obie wersje tej gry, aż do oporu. Chciałbym zdobyć dwa ostatnie osiągnięcia w wersji na XOne, ale to zabawa na kilka miesięcy. Wątpię, że serwery tej strzelaniny trzecio osobowej tyle wytrzymają bez poważniejszych przeszkód, które już raz całkowicie odebrały mi radość obcowania z tą pozycją. Jak będzie, dopiero jednak czas pokaże.  

Halo: The Master Chief Collection

Nie udało mi się ukończyć wszystkich gier z tej składanki w tamtym roku, tak jak wcześniej planowałem, ale co się odwlecze, to się nie uciecze. Po ponad stu trzydziestu godzinach, podczas których ukończyłem wszystkie kampanie dostępne w tej olbrzymiej kolekcji, nareszcie mogę zająć się  szukaniem brakujących czaszek, terminali, easter eggów, próbować się w wyzwaniach na najlepszy wyniki i czas, a nawet przyjrzeć się bliżej trybom kooperacji oraz rywalizacji, czyli po prostu chłonąć to uniwersum jeszcze bardziej.

Myślałem, że Halo 4 mnie zawiedzie, ale to naprawdę świetna rzemieślnicza robota. Nie ma w niej tyle magii, co produkcjach autorstwa Bungie, ale grać się da.

Co kilka dni postuję na Xbox Live w temacie Halo, szukając graczy, z którymi moglibyśmy wspólnie dzielić smutki i radości podczas wspólnej zabawy. Zazwyczaj ktoś dołącza i możemy się wyszaleć w trybie Firefight, albo zawalczyć o jak najlepszy wynik w Halo 3 na legendarnym poziomie trudności.

Graczy do kolekcji Halo nie brakuje, co mnie bardzo cieszy. Nie chcę grać w Halo bez towarzystwa i wypisywać później bzdury w sieci, że nie rozumiem fenomenu tej serii. Żeby go zrozumieć należy najpierw zaprzyjaźnić się z tą wyjątkową społecznością graczy, pomóc im, coś podpowiedzieć lub posłuchać, gdy sami wiedzą więcej na jej temat od nas, a wtedy kto wie, może nawet LASO nie okaże się czymś nieosiągalnym?

To tyle z mojej strony. Do następnego razu.

squaresofter
31 stycznia 2021 - 14:21