Rzut okiem na serię Rayman - Rasgul - 30 sierpnia 2013

Rzut okiem na serię Rayman

Premiera Rayman Legends! Tak, nareszcie! To spore wydarzenie jest już za nami! Wkrótce położę swoje łapska na tej boskiej platformówce, ale wpierw nie mogłem sobie odmówić przypomnienia całej serii przygód magicznego człowieczka bez rąk. Bowiem towarzyszył mi on od dzieciństwa, a zabawa z nim niemalże zawsze (bo z kilkoma wyjątkami) była przednia. Wrócę do swojej krainy wspomnień, opowiem jak to przedstawiała się moja przygoda z tym cyklem gier, jak je pamiętam i co o nich sądzę.

Wszystko zaczęło się prosto i niewinnie. Pewnego razu siedząc u kuzyna, zauważyłem jak grał na swoim komputerze właśnie w pierwszego Raymana. Jako, że byłem bardzo młody i tytuł ten pomimo baśniowego klimatu, miał troszkę dziwną, odstraszającą mnie kreskę, także szybko uciekłem do mamy, ponieważ najzwyczajniej się bałem. Kiedyś komputer był dla mnie rzeczą straszną, co często skrzętnie wykorzystywało starsze rodzeństwo. Jednakże po jakimś czasie dopadłem się ponownie do tej produkcji. Mając więcej wiosen na karku, nie bałem się przemierzać magicznych lokacji, a w rozgrywkę wkręciłem się jak przy okazji Super Mario Bros. W końcu był to świetny platformer, z bardzo przyjaznym bohaterem. Dzisiaj całą zabawę pamiętam jak przez mgłę. Z ciekawości zobaczyłem fragmenty gameplay’u na YouTube i rozpłynąłem się w nostalgii. Miło tak sobie przypomnieć dawne lata.

Rayman spotyka trzeci wymiar

Dalej seria zaczynała nabierać większych obrotów. Największą zasługę można przyznać Rayman 2: The Great Escape, który został wydany 10 kwietnia 1999 roku. Rok po premierze poprzedniej odsłony, zdecydowano się na przejście w trójwymiar i był to strzał w dziesiątkę. Immersja weszła dzięki temu na następny poziom, a bajkową atmosferę czuło się wyraźniej. Początek gry wydawał mi się nieco mroczny i przygnębiający, zresztą wrażenie to potęgowała ścieżka dźwiękowa. Potem wszystko zaczynało nabierać kolorów, a magia otaczającej nas krainy potrafiła zauroczyć. Do mnie płyta z tym arcydziełem trafiła kilka lat po faktycznej premierze, kiedy to starszy brat zakupił któryś numer bodajże Komputer Świat Gry (nie mogę sobie dokładnie przypomnieć jakie to było czasopismo). Z miejsca zostałem zaintrygowany. Wreszcie odczułem, że Rayman stał się jeszcze przyjaźniejszy dla każdego odbiorcy (oczywiście gameplay do łatwych nie należał). Główna zasługa w tym klimatu, ale prosty humor dodawał nieco uroku. Do teraz wywołuje on u mnie uśmiech na twarzy i wspominam go lepiej, niż wymachiwanie dildem w Saints Row: The Third. Gra odniosła spory sukces i nie ma się tu czemu dziwić. Wielu osobom wbiła się ona jako najlepsza odsłona serii. Też tak myślałem, do momentu, gdy w moje łapska wpadł Hoodlum Havoc.

Mój faworyt

Wielu uzna to za herezję, ale „trójkę” uważam za lepszą od poprzedniczki. „Dwójka” miała lepszy klimat, tutaj zdecydowanie przyznam rację, jednakże to świetna, niesamowicie urozmaicona rozgrywka i większa ilość prostego humoru czynią Hoodlum Havoc lepszym doświadczeniem. Przynajmniej dla mnie. Do dziś ciepło wspominam jej polski dubbing, który zresztą jest jednym z najlepszych w historii ojczystego rynku. Zabawa była tu przyjemna i niezwykle płynna, co nie znaczy, iż należała do najłatwiejszych. Późniejsze etapy zaczynały stanowić spore wyzwanie. Będąc jeszcze 8-latkiem, nie mogłem przejść więcej jak połowy fabuły. Dziś przy okazji ponownego uruchomienia, również nie było szczególnie łatwo. O dziwo grafika nie bije po oczach mocno brzydotą, bo sytuację ratuje oczywiście kreskówkowa oprawa. Dzisiaj tytuł można nabyć w wersji HD na Xbox Live czy też PlayStation Store. Mi przywiózł go po raz pierwszy kuzyn i chwała mu za to! Rayman 3 był zdecydowanie krokiem naprzód. Dalej niestety seria poszła w złym kierunku.

Szalony Spin-Off

I tutaj zaczyna się ta mroczna część cyklu, który trwał dość długo, bo dobre 5 lat. Rayman miał mnóstwo spin-offów, jednak to ten jeden zapadł graczom najbardziej w pamięć – Raving Rabbids lub też Szalone Kórliki. Oczekiwano następcy Hoodlum Havoc, a za to w 2006 roku wydano produkcję, będącą zbiorem różnych mini gierek, świetnie nadających się na spotkania towarzyskie. Jedni narzekali, drugim się spodobało. Osobiście myślałem, iż jest to taki wypełniacz pomiędzy kolejnymi odsłonami, jednak byłem w ogromnym błędzie. Kórliki się przyjęły, a Ubisoft poszedł z falą, wydając co roku kolejne ich części. Same produkcje nie były jakoś specjalnie złe, ale okropnie bolał fakt tego eksperymentu. Do dziś nie rozumiem czemu dodano na pudełku napis Rayman. Gry na pewno sprzedałyby się bez obecności tego bohatera, a niesamowicie ucierpiała na tym marka, przynajmniej w oczach zagorzałych fanów. Same Rabbidsy dało radę lubić i były niezwykle zabawne, choć wolałbym je raczej oglądać w kreskówkach. Mój epizod z tą podserią był krótki i dobrze... przynajmniej nie zmarnowałem czasu.

Krok w tył czy może zabawny spin-off?

Powrót do korzeni

Rok 2010. Wielu zapomina już o Raymanie, jako platformówce. Kontrolę przejmują Szalone Kórliki. Konferencja Ubisoft miała być pewnie miejscem zapowiedzi ich kolejnej odsłony i w sumie tak też było. Jednak ich blask przyćmił Rayman Origins. Michael Ancel znów powraca za stery jako projektant i seria przeżywa renesans. Ponownie jako side-scroller, ponownie w 2D, ale lepsze to niż gryzonie. „Początki” traktowano raczej jako ciekawostkę, jednak premiera odmieniła ten stan rzeczy. Nadal wielu graczy chciałaby powrotu do konwencji trójwymiaru i moim zdaniem wkrótce to nastąpi, lecz nie można odmówić tej platformówce piękna, świetnego klimatu i masy frajdy, jakiej dostarcza rozgrywka. Wszystkie te cechy w końcu przez większość czasu charakteryzowało serię. Miło zobaczyć powrót. Rayman Origins zostało gorąco przyjęte, także trudno było nie spodziewać się kontynuacji. Przyszła pora na Legends, której premiera wypadła na dzień wczorajszy. Już teraz pojawiło się w internecie sporo pozytywnych recenzji produkcji, co dobrze zwiastuje. Na mój werdykt jeszcze poczekacie.

Przyszłość?

Cóż, przyszłość samej serii jest niejasna. Równie dobrze możemy się spodziewać kolejnych spin-offów, albo liczyć na powrót Raymana w trzecim wymiarze. A może Origins i Legends będą wyznacznikami? Pozostaje nam jedynie czekać, choć czuję nadejście „czwórki” w powietrzu. Oby za rok, albo za dwa. Mam nadzieję, że Ubisoft pozytywnie zaskoczy nas przy okazji następnej generacji konsol. Dość już Assassin’s Creed! Pora na Raymana!


Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!

Rasgul
30 sierpnia 2013 - 20:41