Recenzja Darksiders - Wojna wkurzony jak nigdy - Materdea - 13 stycznia 2014

Recenzja Darksiders - Wojna wkurzony jak nigdy

Materdea ocenia: Darksiders
75

Vigil Games dzięki swojemu debiutanckiemu projektowi – grze Darksiders – utorowało sobie drogę do Krainy Wiecznego Game Devu. Tytuł została niesamowicie ciepło przyjęty zarówno przez recenzentów, jak i graczy, więc powstanie kontynuowanie serii wydawało się oczywiste. No i Darksiders II faktycznie się ukazało – wyszło w 2012 roku. Mi zaś trzy lata od premiery zajęło ukończenie pierwszej części serii. Ale opłaciło się.

Darksiders, jako niewymagająca, w miarę rozbudowana i nader przyjemna sieczko-nawalanka, sprawdza się znakomicie. Katowanie poszczególnych guzików na padzie i wyprowadzanie coraz to bardziej zabójczych kombinacji ciosów cieszy jak nigdy, zaś bogaty moduł quasi-RPG uskutecznia zdobywane ulepszenia dla poszczególnych rodzajów broni.

Na samym początku mamy do dyspozycji… wszystko co najlepsze. Fabularne meandry wyjaśniają, dlaczego po kilku początkowych etapach tracimy cały dobytek oraz umiejętności, zaś Wojna –  bo to właśnie nim z czterech legendarnych Jeźdźców Apokalipsy wcielamy się w tej produkcji – musi na nowo uczyć się i zdobywać wiedzę. Na nowo musi też pokonać zło, które kompletnie nie w porę trafiło na Ziemię i wyplewiło z niej cały rodzaj ludzki. Wiele pomyłek, a także błędów, spowodowało ciąg przyczynowo skutkowy, który teraz my musimy naprawić i przywrócić Równowagę (wielka litera uzasadniona scenariuszem gry).

Jak w żadnym innym slasherze, produkcja Vigil Games oferuje naprawdę bogaty przekrój lokacji, gdzie przychodzi nam skrzyżować oręż w – często jednostronnych i niesprawiedliwych – pojedynkach z kolejnymi zastępami demonów. Zrujnowana aglomeracja to tylko fantastyczny wstęp do miejsc, w których np. natura wzięła górę i oplotła siecią zielonych twórców O2 wszystkie budynki naokoło; odwiedzamy również m.in. zrujnowaną stację metra, lodowo-pustynne pustkowia gdzieś na bezludziu, wpadamy do bogatej i elegancko przystrojonej świątyni, a także wypełnione lawą, podziemne komnaty pradawnego kompleksu. Nic nie urzeka tutaj silniej, jak odziane w lekko pastelowy filtr, różnokolorowe miejsca, gdzie kontrasty spotykają się na każdym kroku.

Naszym nadrzędnym celem jest ubicie czterech Pradawnych i wykrojenie im jeszcze bijących serc. Przekazać je należy Samaelowi, głównemu przeciwnikowi naszego głównego przeciwnika, a jak mawiają – „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. W myśl tej zasady współpracujemy z arcypotężnym demonem… ale czy słusznie? Fabuła jest dosyć przewidywalna i sztampowa, a kilka dialogów, mających wzbudzić w nas niepewność co do intencji chwilowego zleceniodawcy to doskonale znana zagrywka. Nic nie jest nas tutaj zaskoczyć.

Gameplay zawiera w sobie sporo oldskulowego sznytu. Głównie objawiającego się przez liniowo prowadzoną historię. O ile lokacje możemy zaliczyć do w miarę otwartych (nie całkowicie, co trzeba podkreślić), o tyle scenariusz i budowa miejscówek (backtracking jest zauważalny) kierują cię jak po sznurku, od bossa do bossa. Zwieńczeniem jest naturalnie finałowy, epicki i pełen przepychu, pojedynek, wypełniony jednocześnie wieloma sekwencjami QTE, które w tamtym czasie były dość popularne, choć nie nachalne. Przez cały, ok. 17-godzinny, seans, obserwujemy bogaty garnitury piekielnych pokrak. Od najsłabszych i najmniej zarysowanych – klasycznym mięsie armatnim –, przez te „średnie”, kończąc na ogromnych rogaczach pełniących swoistą rolę minibossów. Jednak z pewnością na nudę czy monotonię narzekać tutaj nie sposób.

Wraz z kolejnymi pojedynkami zdobywamy coraz to lepsze wyposażenie. Nasz ekwipunek z góry możemy podzielić na kilka części: broń główna, dodatkowa, przedmiot użyteczności oraz wszelkiej maści wspomagacze, znane z współczesnych FPS-ów jako perki. Przy każdej broni mamy jedno pole na wzbogacenie siły rażenia oręża, ale nie tylko. Równie dobrze możemy zamontować kamień podwajający zdobywaną liczbę punktów doświadczenia, jak i powodujący zadawanie większej ilości obrażeń. Konfiguracji jest naprawdę sporo, co tylko przemawia na korzyść tytułu.

Produkcję studia Vigil Games łyknąłem dosłownie na 5-6 posiedzeń przy komputerze. Ostra sieczka z demonicznymi monstrami dała mi nielicho satysfakcji, a zdobywanie coraz to nowszych, śmiercionośnych, zabaweczek tylko urozmaicało gameplay. Choć historia nie powala, to styl graficzny potrafi urzec. Tytuł godny polecenia fanom slasherów wszelakich!

Materdea
13 stycznia 2014 - 09:14