Zazwyczaj gry wideo wymagają od graczy tylko trzech rzeczy: odpowiedniego sprzętu (PC lub konsoli), umiejętności główkowania i zręczności. W różnych proporcjach, zależnie od gatunku. Od pewnego czasu marzy mi się jednak gra, która wymagałaby od gracza realnej wiedzy – gra, która prawdopodobnie nigdy nie powstanie.
Bardzo często można się spotkać z wypowiedziami osób, które twierdzą, że języka obcego nauczyły się z gier. Był już na Gameplayu wpis, w którym autorzy rozważali, czy jest to możliwe. Gdyby jednak spojrzeć na temat od strony teoretycznej, a nie od „wydaje mi się, że”, musielibyśmy uznać nie tylko, że się da, ale nawet, że gry są prawdopodobnie najlepszymi narzędziami nauki.
Serialu wypatrywałem na długo przed premierą, praktycznie od pierwszych zapowiedzi, głównie dlatego, że rozgrywa się w lubianych przeze mnie klimatach. Teraz jesteśmy już po ostatnim odcinku pierwszego sezonu, więc chyba warto skrobnąć małą recenzję.
Nie jestem wrogiem rozwoju graficznego i nie stękam z utęsknieniem do tych kanciastych potworków sprzed dwudziestu lat, ale mimo tego twierdzę, że rozwój grafiki, zwłaszcza w grach RPG, mógł wyraźnie zaszkodzić immersji, przyzwyczajając nas do zupełnie innego sposobu odbioru.
W tym wpisie:
- opiszę doświadczenie naukowe, wykonane przez psychologów,
- przytoczę żydowską opowieść z morałem,
- wytłumaczę, w jaki sposób achievementy psują dzisiejsze gry.
Po paru wpisach lżejszych, przyszedł czas na mocniejsze teoretyzowanie. Sporą inspiracją dla tekstu był artykuł Marka Krajewskiego „Społeczne jako wirtualne. O starym i nowym typie symulowania realności”. Badacz stawia tezę dość śmiałą, z którą jednak nie sposób się nie zgodzić, brzmi ona następująco: cała ludzka kultura od samego początku bazowała na wirtualności.
Zdumiewające jest nieraz, jak jakiś wyraz zadomawia się w języku i wypycha z niego krewnego, którego pozycja – wyrabiana przez kilkaset lat – zdawała się już całkiem ugruntowana. Ile ostatnio czytaliście o elementach survivalowych w grach? A jak często czytacie o wirtualnych robinsonadach?
Zdarzyło się wam kiedyś odpalić grę i stwierdzić, że znakomicie prezentuje się jej warstwa audio-wizualna, może nawet fabuła jest najwyższych lotów, ale całość została zepsuta przez absolutnie nieprzemyślaną lub niedopracowaną rozgrywkę?
Przedstawiam moje, absolutnie subiektywnie obsadzone podium gier, którym nie mogę wybaczyć, że przyciągają do siebie wszystkim, poza samą rozgrywką.
Niezależnie od tego, ile gry wideo zapożyczają z literatury i filmu, nasz sposób myślenia o nich jest zupełnie wyjątkowy, czego świadectwo można bardzo łatwo można zobaczyć na przykładzie naszego sposobu mówienia o prowadzonej rozgrywce.
Współczesne gry starają się coraz bardziej zabudować przestrzeń różnego typu aktywnościami, a czas potrzebny na „pasywną” podróż skrócić do minimum. Niestety, sądzę, że gdzieś zapomniana zostaje przy tym klimatotwórcza rola, jaką pełni odpowiednio przedstawiona podróż.