Sleeping Dogs: sandbox niemal idealny w oczekiwaniu na GTA V
Wspomnienia to nie wszystko: Remember Me
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 3 - Wasze propozycje
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 2
Zagrałbym w... Malowanego Człowieka - cykl demoniczny
Najważniejsze gry obecnej generacji cz. 1
W "serii pod okiem T-Rexa" przyglądam się największym growym sagom, które mocno wpłynęły na grową rozrywkę. I tym razem postanowiłem przysłowiowo wziąć pod lupę moją ulubioną serię: Mass Effect. Dla odmiany wspomnę nie tylko o Mass Effect 2, ale i zmianach w serii, z którymi nie każdy mógł się pogodzić. Czy liczne uproszczenia i cięcia dobrze płynęły na kolejne gry, a co najważniejsze, czy było konieczne? O tych i innych problemach poniżej. Tradycyjnie przestrzegam też przed możliwymi spoilerami.
Historia telefonów komórkowych jasno pokazuje, jak ogromny postęp w dziedzinie technologii następuje. Kto by pomyślał, jeszcze dwa, trzy lata temu, że rozdzielczość Full HD w smartfonie tak szybko stanie się faktem. Najwięksi obecnie producenci zdają się nie zwalniać tempa nawet na moment i pracując w pocie czoła tworzą coraz to bardziej skomplikowane i wymyślne prototypy. Chociaż droga od prototypu do w pełni działającego urządzenia bywa długa i kręta, wiele wskazuje na to, że już w przyszłym roku doczekamy się smartfonów z giętkim wyświetlaczem. Nie jest to bynajmniej bajer, a jego możliwości docenić powinni wszyscy. Pytanie zasadnicze: który producent jako pierwszy zaskoczy świat?
Nie ma to jak frustrująca produkcja, na którą wydawało się od groma pieniędzy i nie mam jej jak odsprzedać (z powodów różnych). Gramy więc w tytuł, który mógłby być grą całkiem udaną, ale twórcy albo wpadli na jakiś beznadziejny pomysł, ale postanowili coś „skaszanić”, bo terminy gonią / ekipa nie jest do końca zgrana albo z miliona innych powodów. W tym zestawieniu znajdziecie parę rzeczy, które solidnie mnie wkurzyły.
Końcówka roku nie zawsze była dla mnie czasem podsumowań, ale od pewnego czasu wyrobiłem sobie taką tradycję. Rok 2012 był dla mnie ważny w wielu aspektach, między innymi z powodu wielu interesujących premier i ciekawych wytycznych na przyszłość. Jak wiele się zmieniło? Czy rok 2012 był lepszy od poprzedniego? Odpowiedź na te i inne pytania już za chwilę, a pod lupę biorę nie tylko gry, ale i filmy oraz sprzęt. W przeciwieństwie do większości takich podsumowań pominę jednak pokaźną część blockbusterów.
Witajcie w starej-nowej serii wspominek klasyków z drugiej połowy lat 90-tych. Dla odmiany jednak nieco zmodyfikowałem założenia, dlatego dodatkowo przypomnimy sobie gry nieco nowsze. Takie, za którymi tęsknimy od lat. Na pierwszy rzut – klasyk nad klasykami jeśli o RTSy chodzi. Age of Empires II, czyli bardzo udany sequel rozbudowany o wiele świetnie rozwiązanych elementów, garściami czerpiący z pierwowzoru i dorzucający doń swoje „pięć groszy”. I to w jakim stylu!
Oto i przed Wami otwierająca pierwsza część felietonu najlepszej serii gier wideo w jaką kiedykolwiek grałem. Ambasador Udina: A może Shepard? Urodził się na Ziemi. Nie wiadomo jednak nic o jego rodzinie. Kapitan Anderson: On nie ma rodziny, wychował się na ulicy. Potrafi o siebie zadbać. Admirał Hackett: Cały jego oddział zginął na Akuze. I to na jego oczach. Anderson: Jak każdy żołnierz, on zdołał to przeżyć. (…) Udina: ...czy chcemy, by taka osoba strzegła galaktyki? Anderson: Moim zdanie jest najlepszą osobą do obrony galaktyki. Tak oto zaczyna się największa kosmiczna space-opera w historii gier. Historia, do której przekonałem się dopiero po dwóch latach od premiery. Uwaga! Możliwe spoilery.
Przebieg. Historia. Linia. Elementy będące podstawą każdej książki czy filmu, ale i gier. Liniowość tak często przez nas ganiona bardzo często okazuje się być lepszym pomysłem od wrzucenia gracza do wirtualnej piaskownicy albo dania mu kilku(nastu) dróg wyboru. Jedno jest pewne: niejedna do bólu liniowa gra sprawiła mi o wiele więcej radości od nudnego sandboxa czy produkcji będącej kiepskim przykładem „wolności”. Czyżbyśmy za niedługo mieli się z nimi pożegnać?
Gry samochodowe zawsze były dla mnie rodzajem odskoczni od przeładowanego shooterami rynku gamingowego. W pewnym sensie nigdy nie brałem samochodówek na serio, bo co to za gra bez kierownicy? Pamiętając jednak moje początki z tym gatunkiem poważnie stwierdzam, że najlepsze jego lata chyba minęły. GRID 2 zapowiada się trochę nieciekawie (jego poprzednik to był istny szok), ostatni Need for Speed znów nie podołał oczekiwaniom, a porządnych, multiplatformowych samochodówek jakby ubywa. Wróćmy jednak do pięknych czasów Most Wanteda (i nie tylko) i przypomnijmy sobie, jak powinno robić się rasowe ścigałki... z fabułą. A sztuka to tyleż trudna, co prawie nieosiągalna.
Gry przygodowe od zawsze były gdzieś obok, nie prosiły się o więcej. Zwykle ilość sprzedanych egzemplarzy nie była powalająca (w szczególności, jeśli zestawimy takowe z jakąś topową grą akcji), a mimo to od czasu do czasu słyszymy o kontynuacji znanej, przygodowej marki. Dlaczego gatunek ów nigdy nie zaskarbił sobie tylu fanów, co znane gry spoza niego? Może dlatego, że to gry specyficzne. O tym, jak wygląda ich sytuacja – wcale nie najgorsza – już za moment.
Popkultura, kultura masowa, mainstream to rzecz i zjawisko, które dotyczy każdego z nas. Nawet, jeśli ktoś próbuje zgrywać hipstera i tak gdzieniegdzie połapie się, że korzysta z dobrodziejstw mainstreamu. To kolejny element w historii ludzkości, którego dobre i złe strony doświadczy każdy. Jeżeli chcesz być na czasie, obeznany z współczesnymi trendami i technologiami, musisz z nich w miarę regularnie korzystać. Podobnie jest z grami. Ale nie każdy z nas jest typowym graczem masowym, w świetle firm – klientem-ideałem. Bo zaspokoić jego potrzeby jest dziecinnie łatwo, prawda?
Konsolowy tryb na PC stał się wczoraj faktem. Z uwagi na to, że to największa tego typu platforma gier na komputerach, z pewnością sporo z Was jest zainteresowanych Big Picture od Steama. Czyżby to początek „ukonsolowienia” pecetów? Przyznam jasno: dopóki jest wybór między myszką i klawiaturą a padem, czuję się jak ryba w wodzie. I oby tak pozostało. Jakie są moje wrażenia z finalnej wersji? Czy gracz pecetowy wreszcie może wygodnie usiąść na kanapie i zagrać w gry ładniejsze od konsolowych?
Na przełomie lat 2008 i 2009 (zależnie od wersji) uraczeni zostaliśmy bardzo nietypową grą autorstwa szwedzkiego studia DICE, znanego głównie z serii Battlefield. Mowa oczywiście o Mirror's Edge: grze, którą prawdopodobnie albo pokochasz, albo znienawidzisz. Wyrafinowane, ale i mocno odbiegające od standardów rozwiązania, których próżno szukać w innych grach zdecydowały o "być albo nie być" tytułu Szwedów. Sprzedaż okazała się być poniżej oczekiwań i chociaż na długi czas słuch o ewentualnej kontynuacji zaginął, od czasu do czasu ktoś zdaje się mrugać do nas oczkiem. Czyżby to wytatuowana Faith?
Przyznaję z bólem poniekąd, że nigdy nie byłem zwolennikiem gry wieloosobowej. Multiplayer odpychał mnie w wielu aspektach, ale przede wszystkim nastręczał wiele problemów: jak tu znaleźć czas na w miarę regularną grę i ćwiczyć skilla, jak nie znudzić się zabawą w berka? Zwykle wolę po prostu wsiąknąć w mniej lub bardziej epicką fabułę, poznać ciekawie zaprojektowane postacie i światy. Jest jednak pewien tryb gry wieloosobowej, który bardzo przypadł mi do gustu. Zamiast wzajemnych potyczek i rywalizacji – współpraca. Ile radochy i pożytku w co-opie, o tym na podstawie kilku interesujących przykładów.