Recenzja: Pierwsze starcie - Vladimir Wolff - Froszti - 10 stycznia 2020

Recenzja: Pierwsze starcie - Vladimir Wolff

Część naukowców twierdzi, że ludzkość, zamiast zadawać sobie pytanie „, czy jesteśmy sami w kosmosie” powinna raczej pytać „kiedy ktoś postanowi nas odwiedzić”. Jeśli już to nastąpi czy będzie to kurtuazyjna wizyta, gdzie przy herbatce wymienimy uprzejmości, czy może bardziej jak kontakt Kolumba i Indian? Vladimir Wolff w swoim cyklu Pierwsze starcie postanawia pokazać swoją wizję takiej „wizyty”, która pokazuje niecne zamiary gości.

Wszelkie spory międzynarodowe, wojny o ropę i inne nieporozumienia, przestają mieć znaczenie, kiedy cała ludzkość stoi na krawędzi zagłady. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że „obcy” postanowili nas odwiedzić. Zdecydowanie nie będą to pocieszne stworki pokroju ET, które tylko chcą zadzwonić do domu. Stosują oni dość prostą zasadę: przybyliśmy, zobaczyliśmy i spuściliśmy ostry łomot ziemskim siłą zbrojnym. Już pierwszy atak zmiótł z powierzchni planety największe miasta, zabijając setki milionów ludzi. Największe potęgi militarne świata nie mogą sobie poradzić z nowym przeciwnikiem, przegrywają na wszystkich możliwych frontach. Nasz kraj ominęła pierwsza faza uderzenia, najwyraźniej obcy stwierdzili, że nie stanowimy większego zagrożenia. Chwila spokoju kończy się jednak z momentem pojawienia się u nas jednego z portali, z którego wychodzą siły oponenta. Wieloletnie zaniedbania w organizacji armii plus stary sprzęt i efekt potyczki jest raczej łatwy do przewidzenia. Jedną szansą na wyrównanie sił jest użycie „amerykańskiej zabawki”, którą dobroduszny Wujek Sam postanowił nam w całej swojej wspaniałomyślności użyczyć. Wpierw jednak „działo” trzeba odnaleźć i przewieść z Niemiec, które jako państwo niemalże przestały istnieć. Dowództwo nie ma zbyt wielkiego pola manewru, musi zebrać ludzi wsadzić ich w Rosomaki i wysłać na wycieczkę krajoznawczą w kierunku zachodu, niech pytają po drodze, którędy na Ber.. Hamburg.

Każdy, kto miał do czynienia z innymi publikacjami autora, zdaje sobie sprawę z tego, że doskonale potrafi się on odnaleźć w literaturze wojennej. Nie inaczej jest w tym przypadku, co częściowo powinno zadowolić fanów jego twórczości. Nowa seria to jednak dość mocno wyczuwalny wątek science fiction, który nie każdemu się spodoba, szczególnie jeśli gustuje on w bardziej realnych zmaganiach militarnych.

„Obcy” w pierwszym tomie serii, stanowią w głównie mierze dość enigmatyczne tło dla działań podejmowanych przez ludzi w celu obrony swojej planety. Pojawiają się i dzięki swojej technologii dziesiątkują wojska poszczególnych krajów. Na ich temat czytając kolejne rozdziały powieści, nie dowiadujemy się zbyt wiele, na podstawie ich poczynań można tylko przypuszczać, że przybyli tutaj w celach kolonizacyjnych i teraz starają się oczyścić planetę ze zbędnego elementu. Nie do końca wiadomo nawet czy mamy tutaj do czynienia z „kosmitami”, szczególnie kiedy w historii pojawia się teoria wieloświatów, a sami oponenci według naukowców mogą okazać się mniej „obcy” niż początkowo zakładano. Pod względem klimatu mamy tutaj do czynienia z mieszanką „Wojny Światów” i „Dnia niepodległości”, ale to tylko moje subiektywne odczucia.

W książce nie znajdziemy jednego głównego bohatera, w zasadzie to ciężko tu kogokolwiek określić tym mianem. Historia opowiadania jest z perspektywy polityków, dowódców, naukowców, zwykłych żołnierzy czy cywili. Autor skacze pomiędzy poszczególnymi postaciami, znajdującymi się różnych częściach świata, starając się dzięki takiej narracji pokazać walkę o przetrwanie w sposób bardziej globalny. Wyraźnie większy nacisk położony jest jednak na naszych rodaków, którzy w kolejnych częściach powinni odgrywać dość znaczące role. Jego doskonała znajomość polityki światowej, międzynarodowych animozji, które nie znikają nawet w chwili kryzysu, oraz spora wiedza na temat sprzętu wojskowego różnych nacji sprawia, że powieść nabiera pewnego rodzaju realizmu, który doskonale współgra z bardziej fantastyczną treścią. Cała dynamiczna akcja książki jest odpowiednio dawkowana, oferując czytelnikowi momenty bardziej spokojne, aby po chwili rzucić go wir walki. Nie ma tutaj jednak miejsca dla wielkich i epickich starć pomiędzy ludźmi i najeźdźcami, poszczególne potyczki są krótkie, ale treściowe, doskonale pokazujące nasze zacofanie technologiczne.

W tej militarnej beczułce słodkiego miodu musiało znaleźć się jednak pewna dawka dziegciu. Delikatny gorzki posmak, może powodować zakończenie wątku „broni” udostępnionej naszemu wojsku przez amerykanów. Poświęcenie temu epizodowi w kontekście wojny globalnej, sporej części książki, dawało przeświadczenie, że finał będzie o wiele bardziej widowiskowy. Zakończenie całej powieści mocnym cliffhangerem również nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu, szczególnie kiedy nie ma on kolejnej części pod ręką, aby zaspokoić swoją ciekawość. Odrobinę mdłe i trywialne wydają się również niektóre dialogi pomiędzy bohaterami, ale to już przysłowiowe szukanie dziury w całym.

Pierwsze starcie to naprawdę dobrze napisana pozycja z pogranicza powieści militarnej i sci-fi. Jest to swojego rodzaju bajka dla dużych chłopców, którzy uwielbiają dynamiczne książki, w których każda kolejna strona to mnóstwo patosu i bohaterskości, którą można czytać codziennie przed snem, aby zapewnić sobie sporą dawkę wieczornego relaksu.

Radosław Frosztęga

Moja Ocena:

5/6


+ pomysł

+ klimat i akcja

- niektóre dialogi i rozwinięcie jednego wątku


Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Wydawnictwu WarBook.


Froszti
10 stycznia 2020 - 10:43