Perfekcjonizm XXI wieku czyli wielki powrót znanych marek - Kamil Brycki - 28 kwietnia 2014

Perfekcjonizm XXI wieku, czyli wielki powrót znanych marek

Czasem należy odpuścić i pozwolić spokojnie umrzeć z godnością i szacunkiem, odejść w chwale i na zawsze pozostać w pamięci jako wielkie dzieło.

Wielu producentów doskonale wie, jaką siłę może mieć dana marka i próbują żerować na niej aż do przysłowiowego zarżnięcia. Dwie gry z serii Assassin’s Creed w jednym roku nie są żadnym problemem, tak jak i coroczne odgrzewanie Call of Duty. Nie jest to jednak aż tak bolesne, ponieważ te marki są tworzone bez dłuższych przerw – dzięki ugruntowanej pozycji na rynku wydawcy nie rezygnują z nich i starają się dostarczać gotowy produkt jak najczęściej, korzystając z obecnej popularności.

W tym roku czekają na nas dwie historie dotyczące Bractwa Zabójców. Skok na kasę czy odpowiedź na żądania fanów? (wall.alphacoders.com)

Kiedy jednak po wielu, wielu latach ktoś decyduje się na skorzystanie ze złotej łopaty i wykopanie bardzo starego kultowego tytułu po to, aby wykorzystać nostalgię graczy, to jest to dla mnie niezrozumiałe. Na rynku pojawiają się coraz nowsze i bardziej rozbudowane gry nadal wymagające doszlifowania, które mają ogromny potencjał i, co najważniejsze, szansę na poprawę w kolejnej odsłonie. Dlaczego więc zamiast zająć się czymś nowym i świeżym, czymś, czego jeszcze nie było, twórcy na siłę wracają do przeszłości i próbują "odnowić" coś bez nowatorskiego pomysłu? Nagle na rynku pojawia się DMC, Deus Ex, Duke Nukem Forever, Thief, Bionic Commando i wiele innych, których nie wymieniłem, plus pewnie jeszcze tuzin kolejnych, o których nie mam bladego pojęcia. I po co? Aby zszargać reputację tak skrupulatnie wypracowywaną przez te wszystkie lata? Na palcach jednej ręki można policzyć naprawdę udane produkcje, które trzymają poziom poprzedników. Te słabsze za to piętnują całą serię na zawsze.

Czy ktoś z nas nie czekał na kolejną, po wielu latach, część Aliens vs Predator? Jeden z najlepszych thrillerów w jakie miałem okazję zagrać, wywołujący niezapomniane uczucie zaszczucia, pozwalający wcielić się w łowcę oraz zwierzynę. Wystarczyło poprawić grafikę i w zasadzie nie zmieniać trzonu, aby uzyskać tytuł co najmniej dobry. Tymczasem twórcy zaczęli kombinować z dynamizmem rozgrywki i stworzyli prostą, krótką i niestraszną grę akcji, w której największą przyjemnością było skakanie i polowanie w postaci zbyt potężnego Predatora. Po co tworzyć kolejną grę z serii po takiej długiej przerwie, skoro nie ma się pomysłu na rozwinięcie marki?

Klimatyczne widoczki niestety nie idą w parze z satysfakcjonującą rozgrywką. (gry-online.pl)

Spójrzmy na Thiefa. Deadly Shadows był najprawdopodobniej jedną z moich ulubionych gier – klimat wręcz wylewał się z monitora, a świetnie wywarzona rozgrywka nie pozwalała odejść od komputera przez długie godziny. Garrett swą skrytością i tajemniczością sprawiał, że z utęsknieniem wyczekiwałem kolejnej sesji pozwalającej mi dowiedzieć się czegokolwiek więcej o tej jakże interesującej postaci i otaczającym ją świecie. Po kilku latach ktoś nagle wpada na pomysł, aby stworzyć nowego Złodzieja. Nowoczesnego, który będąc jednocześnie grą przystępną i efektowną, nie zerwie z założeniami pierwowzoru. Jak wyszło w praniu, wszyscy wiemy – gra nie jest tragiczna, ale jej twórcy zmarnowali potencjał genialnej skradanki.

Jednak nie wszystkie restarty są z góry skazane na klęskę. Całkiem niedawno powstał, na przykład, bardzo dobry Devil May Cry. Slasher przedstawiający nową historię Dantego trzyma się bardzo luźno swoich poprzedników, lecz mimo wszystko jest wykonany naprawdę dobrze – rozbudowane combosy, świetna wizja artystyczna i spójna (więcej niż mniej) historia z powodzeniem zamaskowują nieliczne wady tej produkcji. Grałem w niego z ogromną przyjemnością i starałem się nie porównywać Emo-Dantego do jego białowłosej alternatywy, ponieważ nie miało to najmniejszego sensu. Bawiłem się świetnie.

Nowy Dante nie przypomina swojego poprzednika, co nie przeszkadza w świetnej zabawie. (joystiq.com)

Skoro jesteśmy przy porównywaniu nowych wersji gier do ich poprzedników, nie mógłbym nie wspomnieć o mistrzowskim Human Revolution. Gracze mieli kosmiczne wymagania odnośnie nowego wykonania tego jakże legendarnego role-playa, a Eidos wziął je wszystkie na poważnie i stworzył godnego następcę. Multum możliwości oferowanych przez nowego Deusa wprawiło w zachwyt nawet największych maniaków serii i pozwoliło spocząć na podium obok pierwszej i drugiej części z podniesioną głową. Jedyne, co mi nie odpowiadało, to wszechobecny kolor żółty, lecz zdaję sobie sprawę, że to tylko moje widzimisię.

Adam Jensen nie ma czego się wstydzić. (wall.alphacoders.com)

Nie mam nic przeciwko dobrze zrobionemu remake’owi, ale nie mogę zrozumieć dlaczego za „poprawianie” dawnych tytułów bierze się ktoś kompletnie albo niezwiązany z serią, albo niepotrafiący przeskoczyć zawieszonej wysoko poprzeczki. Owszem, stworzenie czegoś lepszego od klasyki gatunku jest zadaniem arcytrudnym, lecz z pewnością wykonalnym. Potrzebny jest człowiek z wizją, oddany fan i gracz, niezaślepiony chęcią szybkiego zarobku na ludziach oczekujących kolejnej gry z sagi ich dzieciństwa. Oraz oczywiście odpowiednie fundusze, które w takim wypadku nie powinny stanowić problemu. Jeśli producent nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego warsztatu, a twórcy nie są kreatywni, to po rozbudzonej nadziei przyjdzie czas na wielką falę rozczarowania.

Albo weźcie sobie do serca renomę marki i twórzcie ją z należytym szacunkiem, albo najzwyczajniej w świecie pozwólcie jej odejść w chwale.

Podobne wiadomości:

O ocenach Thiefa i nie tylko.

Po co komu restart serii Devil May Cry?

Remake'i nie są złe.

Kamil Brycki
28 kwietnia 2014 - 14:29