Recenzja filmu Zombieland: Kulki w łeb - wiecznie żywe trupy! - fsm - 29 października 2019

Recenzja filmu Zombieland: Kulki w łeb - wiecznie żywe trupy!

Od pewnego czasu te największe, najgłośniejsze filmy, bardzo często są jakieś takie "bardziejsze" - Joker to psychologiczny dramat, Ad Astra to sci-fi o filozofii samotności, Parasite to gatunkowy kocioł, To ma za sobą potęgę książki Stephena Kinga, a gdzieś w tym wszystkim majaczą jeszcze polskie produkcje historyczne. Nie oceniam tu jakości filmów, a zwracam uwagę na pewien niedobór. Coraz mniej (co nie znaczy, że mało) dostajemy wysokobudżetowych produkcji ze świetną obsadą, których sednem jest tylko i wyłącznie durna rozrywka. W tym roku, poza spin-offem Szybkich i wściekłych, wśród prostej rozrywki nie będącej kinem komiksowym, były tylko średnio oceniane filmy Stuber i Faceci w czerni. Dlatego też powinniśmy powitać drugą odsłonę Zombieland z szeroko otwartymi ramionami.

Zombieland: Kulki w łeb to kontynuacja, na którą czekaliśmy 10 lat - niespotykana rzecz w dobie wypluwania sequeli i rebootów, na które nikt nie czeka. Tymczasem Ruben Fleischer, dla którego pierwsza część filmu była pełnometrażowym debiutem, zdążył wrzucić do portfolio kilka mniejszych lub większych hitów, z Venomem na czele, i teraz może robić, co chce. Zechciał nakręcić kontynuację Zombieland i wydaje się, że film rzeczywiście jest efektem pasji, a nie sprawdzania księgowej tabelki.

W świecie filmu też minęło 10 lat. Dzielny bohaterski kwartet przemierza USA w poszukiwaniu czegoś, co można nazwać domem. W międzyczasie pojawiły się nowe odmiany zombie, a w grupie czuć napięcie. Szybko dochodzi więc do rozłamu, dzięki czemu przed kamerą możemy zobaczyć zupełnie nowe postacie. Kulki w łeb to przykład kontynuacji, która niewiele zmienia w sprawdzonej formule poprzednika - jest trochę efektowniej, są nowe twarze, nowe dekoracje, nowe żarty. Fabuła znowu wymusza poszukiwanie domu, różnicą są przystanki na drodze. I w sumie dobrze.

Nowy Zombieland już w pierwszej scenie pokazuje, że tu chodzi tylko o wesołą, lekko obleśną rozpierduchę. Ekipa w zwolnionym tempie zmierza w stronę Białego domu, żywe trupy dziękiefektownym akcjom stają się w końcu nieżywe, w to wszystko wbudowane są ładne napisy czołówki, w głośnikach gitarowy jazgot - jest frajda, powiadam. Później mamy miejsce na odrobinę serca (wszak nasi bohaterowie to swego rodzaju rodzina), sporo przekleństw, dobre tempo, bardzo fajne gościnne występy (z których największy pokazano w zwiastunie, ale na szczęście jego finał pozostał tajemnicą) i adekwatnie przesadzony finał.

Woody Harrelson i Jesse Eisenberg wiodą prym (bo dostali najwięcej czasu ekranowego), bawią się swoimi bohaterami, Emma Stone nie straciła nic ze swojego uroku sprzed dekady, Abigail Breslin urosła, ale - o dziwo - jej bohaterce twórcy poświęcają dosyć mało czasu, choć jest bardzo istotna dla fabuły. Wśród świeżych twarzy największe oklaski zgarnia Zoey Deutsch w roli Madison. A, ważne - jeśli najlepszą częścią Zombieland był dla Was Bill Murray, to nie będziecie zawiedzeni.

Dobrze się to ogląda. Wesołe to, krwawe, szybkie, strawne. Oczywiście bolączką tego typu filmów jest to, że szybko wylatują z głowy po seansie, ale zaliczonej przez te ponad 90 minut rozrywki już nikt Wam nie zabierze, a to przecież też jest jakaś wartość. I z tego tytułu wystawiam mocną siódemkę.

fsm
29 października 2019 - 19:39