Muzyczne podsumowanie roku - najlepsze albumy AD 2018 - fsm - 16 grudnia 2018

Muzyczne podsumowanie roku - najlepsze albumy AD 2018

Jeszcze przed chwilą było ciepło, aż tu nagle braknie czasu na załatwienie wszystkich świątecznych prezentów. Druga połowa grudnia oznacza początek czasu wszelakich podsumowań - tradycyjnie zaserwuję Wam superancko subiektywne zestawienia najlepszej muzyki i najlepszych filmów. Zacznę od tego pierwszego.

2018 był dobrym rokiem dla muzyki pod kątem długo oczekiwanych wydawnictw starych wyjadaczy, a także nowości i odkryć. To podsumowanie podzieliłem na kilka części, w których przedstawiam albumy warte uwagi, takie naprawdę dobre i te najlepsze. I będą też kategorie specjalne. Oczywiście całość zahacza głownie o różne gitary, hałasy, alternatywy i szczyptę elektroniki.

Na start szybka wymienianka albumów, którym poświęciłem trochę czasu, słuchało się ich miło, ale ostatecznie nie okazały się wystarczająco dobre, by zasłużyć na laury. Tym niemniej,  jeśli tylko macie czas, nie powinniście żałować.

  • Marmozets - Knowing What You Know Now (fajne rockowe granie z UK)
  • Ministry - AmeriKKKant (dziadek industrial dołożył do pieca)
  • Godsmack - When Legends Rise (słaby singiel nie zapowiadał tak sympatycznego albumu, mimo tego, że jest taki sam, jak wszystkie pozostałe)
  • Lorn - Remnant (nastrojowe bzyczenie dla mrocznego relaksu)
  • Thrice - Palms (dobre, chropowate, bardzo amerykańskie ze świetnym A Branch in the River)
  • Beartooth - Disease (polecone przez Spotify głośne granie lawirujące między radiowym bezpieczeństwem, a eksplozją bębenków)
  • Cypress Hill - Elephants on Acid (najbardziej upalona płyta roku)
  • The Prodigy - No Tourists (gorszy album, niż 3 poprzednie, ale nadal fajny)
  • Muse - Simulation Theory (lepszy, niż się spodziewałem, ale Muse trochę mi się znudziło)

Teraz kategoria płyt lepszych, ciekawszych, bardziej wartościowych, oraz - co w praktyce najważniejsze - które skradły mi więcej czasu. Zdecydowanie warto rzucić uchem w ich kierunku.

  • Black Label Society - Grimmest Hits (stara szkoła w nowym wydaniu - Zakk Wylde nie zawodzi i zgarnia nowych słuchaczy, czyli mnie)
  • Black Foxxes - REIðI (po całkiem agresywnym debiucie przyszedł czas na spokojniejszy, bardziej melodyjny album, który można puścić mamie - i bardzo dobrze!)
  • TesseracT - Sonder (szkoła robienia zajebistych riffów opakowana w formę krótkiego, acz progresywnego albumu z niemalże poetyckim wokalem)
  • Night Verses - From the Gallery of Sleep (instrumentalne, mocne granie bez wokalisty obecnego w przeszłości - jedna z ciekawszych niespodzianek tego roku)
  • Alice in Chains - Rainier Fog (nowe Alice in Chains nie zawodzi od trzech płyt, wszystkie są dobre, wszystkich warto posłuchać, tej nowej oczywiście również)
  • The Black Queen - Infinite Games (lekki zawód - po doskonałym debiucie w 2016 panowie zrobili album nieco zbyt nijaki, by doskoczył do tak wysoko postawionej poprzeczki - na szczęście nadal jest to płyta z wysokiej półki)
  • The Crystal Method - The Trip Home (kiedyś "elektroniczny" duet, dziś solo-act - kiedyś coś tam, ale nie za bardzo, aż tu nagle nowa płyta się pojawiła i bez  żadnych fanfarów zrobiła dobrą robotę)
  • Emigrate - A Million Degrees (gitarzysta Rammsteina nagrał trzecią solową płytę, która okazała się na tyle różnorodna i wpadająca w ucho, że zajęła mi sporo grudnia)

Osobny akapit poświęcam rodzimy twórcom - w tym roku tylko 4 płyty zajęły mnie na dłużej, choć muszę tu pochwalić Dawida Podsiadło. Nawet jeśli nowy album nie do końca mi podszedł, to pozbawione ograniczeń myślenie o promocji tegoż zasługuje na oklaski.

  • Illusion - Anhedonia (dobrze, mocno, jak przed laty - trafiło w punkt!)
  • Power of Trinity - Ultramagnetic (płyta, która pojawiła się znikąd i zrobiła mi dobrze we wrześniu - kwintesencja solidnego, radiowego rocka)
  • Nosowska - Basta (zaskakująco rapowa i tłustobitowa płyta udowadniająca, że Nosowska nie musi się niczego wstydzić, bo wszystko jej wychodzi)
  • Riverside - Wasteland (posłuchałem, są tu bardzo fajne momenty, ale ten nowy Riverside z jakiegoś trudnego do określenia powodu nie jest taki fajny, jak ten stary, niestety - czyżby wymuszone pożegnanie z jednym z filarów grupy tak podziałało?)

Przechodzęimy teraz do zestawu albumów najlepszych, o których trzeba mówić, które trzeba chwalić, które trzeba polecać. Oto wspaniała siódemka roku 2018.

Vexes - Ancient Geometry

Gdy w danym roku nie ma nowej płyty Deftones trzeba szukać czegoś na zastępstwo. Debiutancki album VEXES mógłby spokojnie wyjść na początku XXI wieku i dumnie stać obok albumu Deftones - Deftones. Dobre, rozkrzyczane, mocne granie z rewelacyjnym Plasticine na pierwszym miejscu.

Carpenter Brut - Leather Teeth

Francuscu spece od retro, syntezatorów i horrorów z lat 80-tych wydali drugą płytę, która nieco śmielej pokazuje nierozerwalne powinowactwo z klasycznym rockiem i metalem. Kompozycje bardziej piosenkowe, równie zadziorne i pełne wybuchowej energii sprzed lat. Przy okazji: Carpenter Brut na żywo ROZWALA MÓZG.

I Am Giant - Life in Captivity

Ostatni i najlepszy album tria z Nowej Zelandii. Na pewno słyszeliście ich solidne, radiowe single w ostatnich latach. Wraz z finalnym albumem panowie pokazali, że przez lata rozwinęli się do bardzo wysokiego poziomu tworzenia rockowych kompozycji z dodatkowym zacięciem w kierunku klimatów progresywnych. Jedno z milszych zaskoczeń tego roku.

UNKLE: LIVE ON THE ROAD KOKO

Bardzo dobry koncertowy album bardzo dobrej ekipy kontynuujący bardzo dobry zeszłoroczny longlpej. Wujek to sprawdzona marka z nieco zapomnianym gatunku trip-hopu i różnych pokrewnych alternatyw.

Jonathan Davis - Black Labirynth

Długo oczekiwana solowa płyta lidera grupy Korn nie zawiodła pokładanych w niej nadziei. Tworzony przez 10 lat album w udany sposób łączy kornową agresję z orientalnymi naleciałościami. No i przy całej swojej różnorodności nie sprawia wrażenia płyty niespójnej.

Black Peaks - All That Divides

Niewiele zabrakło, bym uznał tę płytę za genialną. Z czasem entuzjazm trochę opadł, ale i tak Brytyjczycy z Black Peaks pokazali, że robią się coraz lepsi i wraz z drugim albumem wykonali solidny krok naprzód. Coś dla fanów świeżego, rozkrzyczanego grania z wysp z lekkimi echami Mastodona.

Failure - In the future your body will be the furthest thing from your mind

Failure wróciło po długiej przerwie w 2014 roku i wtedy dali światu bardzo dobry album. Teraz, przy pomocy fanów, jesienią wydali trzy EPki, do których w listopadzie dołożyli jeszcze 4 utwory i zapakowali wszystko w album o bardzo długim tytule. Oczywiście bardzo dobry album - produkcja, melodie, nieco agresji, dużo przestrzeni... Gdyby nie było A Perfect Circle, to świat szalałby na punkcie tej ekipy.


Zanim zajedziemy na sam szczyt, dwa specjalne wyróżnienia:

DC's Dark Nights Metal Soundtrack - 6 premierowych utworów będących soundtrackiem do komiksu. Wokaliści Deftones, Mastodona czy Alice in Chains w czadowym, bardzo drapieżnym materiale. Świetna płyta, choć wcale nie płyta.

Sleep Token - moje tegoroczne odkrycie. Kolesie w maskach wydający co jakiś czas ładne piosenki. No, ładne aż do czasu, gdy wyjdzie szatan. Wtedy już nie jest ładnie. Wtedy jest pięknie. Czekam na jakąś nową EPkę lub - byłoby najlepiej - cały album.


Oto finał mojego podsumowania. Dwie najlepsze płyty, z których jedna jest lepsza od tej drugiej. Bardzo miło jest móc wskazać album roku, bez specjalnego zastanawiania się. Rok 2018 zdecydowanie należy do muzyków nieco starszej daty.

Wicemistrz

Nine Inch Nails - Bad Witch

Każde nowe wydawnictwo sygnowane przez Trenta Reznora jest dla mnie wydarzeniem, ale oczywiście to NIN jest tym które wywołuje najwięcej emocji. Zakończenie muzycznej trylogii zostało okrzyknięte albumem i pewnie zostałoby moją płytą roku, gdyby tylko było tam trochę więcej mięsa. Tymczasem Bad Witch to tylko i aż dwa hałaśliwe numery, dwie ciekawe wariacje na temat Davida Bowie i dwa instrumentale. I to wszystko jest super. I jest znajome, ale jednocześnie inne. I pokazuje, że Reznor nadal jest mistrzem. Ale trochę zabrakło.

Płyta roku

A Perfect Circle - Eat the Elephant

14 lat czekania, ogromne nadzieje i - ostatecznie - rewelacyjny album, który zajął mi najwięcej czasu w tym roku i stał się pretekstem do obejrzenia ekipy Keenana i Howerdela na żywo. Z czasem Eat the Elephant tylko zyskał i stał się jeszcze lepszy. Jeden wyjątek - Antyradio skutecznie popsuło mi utwór So Long and Thanks for All The Fish grając go przez pewien czas bez przerwy. Ale to tylko mała skaza na tym muzycznym krysztale. Pokłony!


Dziękuję za uwagę, życzę wszystkiego dobrego, chętnie poznam Wasze typy i - tak samo jak rok i dwa lata temu - zapraszam do kliknięcia w spotifajową playlistę z najlepszymi utworami tego roku, doklejonymi do pieśni AD 2016 i 2017.

fsm
16 grudnia 2018 - 16:52