Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Dobra gra z Batmanem? To nie miało prawa się udać. Parafrazując pewien cytat z Poranku kojota - potrzebny był ktoś, kto o tym nie wiedział i to zrobił. RockSteady wykonało kawał znakomitej roboty. Arkham Asylum to nie tylko najlepsza gra na motywach komiksu, ale jedna z lepszych w ogóle, jakie się pojawiły w ciągu ostatnich...czy ja wiem, może 4-5 lat. Musiałbym się naprawdę postarać, by znaleźć singleplayerową zabawę, która wessała mnie równie skutecznie co przygody Mrocznego Rycerza.
Po ukończeniu Dead Space mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony wiem, że zagrałem w tytuł co najmniej dobry i warty swojej ceny. Z drugiej zaś w trakcie rozgrywki wielokrotnie doznawałem pewnego rodzaju rozczarowania. Dead Space miał zadatki na bycie czymś wybitnym i nawet początkowo uwierzyłem, że te wszystkie oceny od 9/10 wzwyż są zasłużone. Niestety z biegiem czasu gra ukazywała swoje pełne oblicze, które mnie trochę zawiodło. Ale nie martwcie się, wciąż uważam twór EA Redwood Shores za fajną propozycję na wieczór.
Na początek ekstra stuff, czyli coś co mi rozprostowało zwoje mózgowe na jednym z etapów:
To już prawie pewne. Za jakiś czas ujrzymy na wielkim ekranie Heavy Rain. Taką informację otrzymało popularne pismo Variety, które skontaktowało się z producentem serialu Deadwood, Davidem Milchem. Milch dostał zielone światło do napisania pierwszego skryptu historii, opartej na dziele Quantic Dream. Hmmm, ciekawe czy się uda?
Koreańczycy potrafią kręcić soczyste sensacje. Obejrzyjcie Chasera i Memories of murder. Ale o ich niezwykłych zdolnościach do tworzenia niesamowitych filmów akcji przekonałem się dopiero przy okazji The Man from Nowhere. Ta rzeźnicka, niesamowicie klimatyczna i utkana z najlepszych wzorców produkcja przypomniała mi o najważniejszym aspekcie wyróżniającym dobre kino kopane (i strzelane) od złego kina kopanego - sensownej historii.
Wersja beta nowej części Deluxe Ski Jumping okazała się killerem tej zimy. W nic innego od 3 dni nie potrafię zagrać. Tak jak kiedyś po szkole młóciłem w dwójeczkę i dostawałem za to solidny opierdziel od rodziców, tak teraz mogę śmiało stwierdzić - magia skakania wróciła ze zdwojoną siłą. Fin Jussi Koskela podpisał jakiś niezobowiązujący pakt z diabłem. Jeżeli ktoś jeszcze nie próbował, to zapraszam pod adres http://www.mediamond.fi/dsj4/ - program zajmuje ledwie kilka megabajtów.
Fani gorąco wyczekiwanego X-Men: First Class musieli wczoraj przecierać czoła z potu, gdyż w sieci pojawiła się pierwsza fotka ukazująca głównych bohaterów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fatalny wygląd komiksowych herosów, którzy przecież od lat należą do ulubieńców wyznawców Marvela. Jako umiarkowanie zainteresowany widz również rozłożyłem łapska w geście "WTF?!?". Jeżeli macie mocne nerwy i nie straszne są wam koszmarki mady by Photoshop to zapraszam pod TEN adres. Tylko nie piszcie, że nie ostrzegałem.
Sprawa nie jest jednak zamknięta. Reżyser filmu, Matthew Vaughn (autor m.in znakomitego Kick-Assa) nie przebierał w słowach i postanowił skomentować zaistniałą sytuację, używając przy tym mocnych tekstów. Nie wierzycie? Vaughn obok Michaela Baya jest postrzegany w branży jako typ, który lubi walić prosto z mostu, co go trapi, czego nie znosi. O feralnej fotografii przypominającej wybieg mody dla przedszkolaków powiedział tak:
The Passing w moim mniemaniu jest średniackim DLC, jednakże jego wartość podnosi fakt, iż jest dostępny za darmo. The Sacrifice miało za zadanie zamazać niekorzystne wrażenie, wszak dodatek pojawił się dla obu części Left 4 Dead. Czy Valve udało się godnie nawiązać do oryginału? Zapraszam do lektury.
Left 4 Dead 2 jest bardzo udaną kontynuacją hitu Valve, dlatego na darmowe dodatki czekałem z niecierpliwością i delikatnym dreszczykiem emocji. Nic tak nie cieszy jak grupa rozszalałych zombie, która zamienia się w stos flaków i kałużę krwi. Że niby ma być tego jeszcze więcej? Jestem za, o ile jakość DLC jest na akceptowalnym poziomie. Poniżej znajdziecie recenzję The Passing - pierwszego dodatku, który pojawił się w kwietniu zeszłego roku.
Ridley Scott potrafi wprawić widza w konsternację. Jak nie do końca dobrym filmem (jego forma przypomina sinusoidę), to mamieniem na temat kolejnej części Obcego. Ploty na temat piątego segmentu sięgają jeszcze krańców XX wieku, kiedy po premierze Resurrection Ridley zarzucił luźnym tematem na temat ewentualnych przygód Xenomorpha na kuli ziemskiej. Projekt leżał gdzieś w szufladzie i ujawnił się dopiero przy kaszaniastym Alien vs Predator: Requiem w reżyserii braci Strause.
Kiedy 2 lata temu autor Blade Runnera i Black Hawk Down oznajmił, iż zamierza wrócić do korzeni swojej twórczości (Ósmy pasażer Nostromo to był dopiero jego drugi film pełnometrażowy!) fani zaczęli z niecierpliwością przebierać nogami. W międzyczasie doszło do sporej kłótni między Scottem a wytwórnią FOX, poszło nie tylko o kasę (ponad 300 milionów dolarów na 2 filmy), ale również o kategorię wiekową - studio chce rozegrać sytuację bezpiecznie i zmusić reżysera do kręcenia pod szasjowne PG-13. Wczoraj klamka zapadła - prequela Obcego jednak się nie doczekamy. Zamiast niego do kin trafi Prometheus, czyli coś, co miało być piątą częścią, a w rezultacie przekształciło się w autorski pomysł.
Dzisiaj recenzja filmu, do którego wracam raz na jakiś czas. Kolejne seanse z dziełem braci Coen utwierdzają mnie w przekonaniu, że pierwsza dekada XXI wieku doczekała się jednak godnego przedstawiciela tego okresu. Jeżeli z "eighties" kojarzymy ciężkie, futurystyczne obrazy pokroju Terminatora, tak w ostatnich 10 latach tylko jeden film postarał się o dokładną definicję naszych czasów. To nie jest kraj dla starych ludzi (ang. No country for old men) jest alegoryczny aż do przesady tzn. interpretacja od tylko jednej strony byłaby dla niego (i jest) bardzo krzywdząca. Różnorodność motywów i gatunków oraz ich wzajemne przenikanie, mieszanie i poplątanie potwierdza kunszt reżyserski autorów Fargo i Big Lebowskiego.
W NCFOM urzekło mnie zdystansowanie do opowiadanej hsitorii. Coenowie do spółki z Cormackiem McCarthym osadzili bohaterów gdzieś na pustkowiu, nieopodal meksykańskiej granicy i zbudowali bardzo poważną intrygę nie zapominając jednocześnie o poluzowaniu sznurków w niektórych scenach. Zauważalne jest to zwłaszcza w wielu wybitnie dramatycznych, tudzież sensacyjnych wstawkach np. scenie odbioru walizki przez Mossa w obecności denata czy też pojedynku z psem. W normalnej komedii takie zgrywy miałyby rację bytu, u Coenów natomiast pełnią rolę ważniejszą – komentują absurdalność świata w jakim znaleźli się bohaterowie. No i ten główny bohater, były żołnierz, który podpisuje pakt z diabłem, który znalezioną kasą nie może się nacieszyć. Wszystko to okraszono fantastycznymi zdjęciami Rogera Deakinsa. Coenowie są malarzami. To co McCarthy zawarł na kartkach książki, oni przenieśli na taśmę celuloidową.
Od zakończenia świąt Bożego Narodzenia borykam się z pewnym problemem. Chcę zakupić odtwarzacz Blu-ray. Jak się okazuje, nie jest to takie łatwe, przynajmniej w moim przypadku. Przez neta na ślepo? Na razie odpada. Łażę więc od sklepu RTV do sklepu RTV, porównuję ceny, pytam się fachowców. Zarejestrowałem się też na dwóch specjalistycznych forach internetowych - Ci przynajmniej nie traktują Cię jak idiotę. Coś tam zanotowałem, na kilka propozycji już rzuciłem oko, ale zawsze napotykam na przeszkodę. Otóż w sklepie (takim no...namacalnym) nie mogę wypróbować sprzętu przed zakupem. Rozmawiałem już z kierownikami, szefami działów, dzwoniłem na hotline, tfu... infolinię ogólnopolską danej sieci, pisałem maile i wszędzie to samo - regulamin zabrania podłączania sprzętu do wybranej aparatury przed zakupem. Co za buractwo!
Masz babo placek, czy ja wymagam aż tak wiele? Podsumujmy: zdjęcie odtwarzacza z wystawy - 2 minuty (kable mogą się poplątać), transport pod wybraną aparaturę - 30 sekund, podłączenie poprzez kabel HDMI - 30 sekund. W porywach liczmy 6-8 minut (zdarzają się sprzedawcy ślamazarni, wybaczam). Chcę zostawić na ladzie 500 złotych, a gość mi mówi NIE. Nie ma szans, abym przekonał się czy odtwarzacz nie iskrzy z wybranym modelem telewizora (miałem tak ostatnio z odtwarzaczem DVD i teraz szukam jak opętany miejscówek, gdzie mój TV jest na wystawie).
Japońskiego kina raczej nie tykam, ale pierwszy anglojęzyczny film Shinyi Tsukamoto obejrzę z dużą chęcią. The Bullet Man to mieszanka dramatu, horroru i cyberpunku, wygląda to zresztą na całkiem niezły materiał na grę. Idąc w kolejne szczegóły musze wspomnieć, iż to trzeci film z serii tego reżysera. Fabuła nie jest specjalnie wymyślna - młody ojciec staje się świadkiem morderstwa swojego synka. Złość i żądza zemsty powodują u niego zmiany - facet przeistacza się w metalowego potwora o nadludzkich możliwościach i rozpoczyna krwawą masakrę! Jak dla mnie bomba. Szkoda tylko, że poniższy zwiastun nie jest skrojony po holyłódzkiemu, ale klimat z ekranu i tak wylewa wiadrami. No i ma to jakiś urok. Ponadto przy muzie coś tam majstrował Trent Reznor.
Nadrabiania zaległości ciąg dalszy. Po fajnej, aczkolwiek nie do końca sycącej przygodzie z Mass Effect 2 przyszedł czas na inny gorący tytuł 2010 roku. Pierwszą Mafię wspominam naprawdę miło. Pod toną bugów przemycono bowiem wciągającą fabułę, świetnych bohaterów oraz nieziemski klimat. To w zupełności wystarczyło, abym docenił dzieło 2K Czech i ukończył je 2 razy. Sequel to już inna para kaloszy. Kilka lat developingu, obiecujące screeny i chłodna prasa po premierze - to wszystko złożyło się na zdecydowanie ostrożniejsze podejście niż w przypadku kultowego The City of Lost Heaven. Liczyłem się z tym, iż kupiłem grę o niewykorzystanym potencjale. Jednakże nie sądziłem, że będzie aż tak źle jak niektórzy z Was pisali na forum/blogach/w recenzjach.
Zanim fani Mafii w Polsce podejmą się publicznego linczu na mojej osobie, chciałbym Was zapewnić, iż w pewnych aspektach grę doceniam. Weźmy przykład pierwszy z brzegu, czyli miasto Empire Bay. Spodobało mi się o wiele bardziej niż rozlazłe Liberty City z GTA IV. Jestem zdziwiony jak Czesi zgrabnie sobie poradzili z oddaniem realiów lat 40 i 50 w kraju wuja Sama. Ubrania, samochody, napoje, gazety, zwyczaje, wymarłe zawody (pucybut na każdym rogu! Shoe shine!) itd. to kawał nie tylko znakomitego researchu, ale przede wszystkim kozackiej realizacji. Na deser świetna muzyka. Aż dziw bierze, że najbardziej amerykańską grę ostatnich lat stworzyli nasi południowi sąsiedzi. Mafia 2 jest idealnym odzwierciedleniem "atmosfery ulicy", w której główną rolę grają po dziś imigranci. Z tego względu mogę śmiało napisać, iż stylistyka sequela to absolutny majstersztyk. Rzadko zdarzają się gry, które są tak konsekwentne pod względem oprawy graficznej, jak również detali budujących mafijny nastrój.
Płatne DLC to obecnie najgroźniejsza choroba trawiąca rynek gier, a przede wszystkim kieszenie klientów. Są naturalnie wyjątki, które są warte włożonej do sakwy producentów kasy, ale w lwiej części jakość tych dodatków mieści się gdzieś między obciachem, a dramatem. Zastanawiam się od dłuższego czasu, czemu twórcy nie starają się zachęcać do zakupu tych rarytasów w trochę inny sposób. Model biznesowy na dziś wygląda mniej więcej tak, iż DLC reklamuje się jako coś genialnego i WARTEGO kilka euro, po czym następuje rozczarowanie ze strony graczy i zamknięcie tematu.
Robienie w balona tysięcy użytkowników przestało być śmieszne już dawno temu. Zbroja dla konia w Oblivionie miała być tylko banalnym przykładem "złego DLC" za nierozsądne pieniądze. Niestety, zwierzęcy pancerz stał się przez lata normą. Odcinam się w tym momencie od mikrotranzakcji w MMO, gdzie można zaopatrzyć się w itemy przypominające różowe buty czy orczycę z biustem jak Dolly Parton. Skupiam się na grach sezonowych, których żywot wydłużony o kilka miesięcy od dnia premiery stanowi sukces.
Reklamówki studia Digital Domain obdzierają wysokobudżetowe produkcje z tajemnicy. Ludzie odpowiedzialni za efekty specjalne bardzo chętnie zdradzają, w jaki sposób poradzili sobie np. ze scenografią lub całymi sekwencjami kipiącymi od akcji, co zawsze jest ciekawostką dla osób łaknących wiedzy na temat wizualnych trików. Tron: Dziedzictwo to jeden z najbardziej widowiskowych filmów ostatnich miesięcy (szkoda, że jest słaby fabularnie). Wspomniane studio w dużej mierze zbudowało wirtualny świat, po którym poruszają się główni bohaterowie hitu ze stajni Disneya. Ich tytaniczna praca zostanie z pewnością nagrodzona nominacją do statuetki Oscara. Z poniższego materiału dowiecie się m.in. jak odmłodzono Jeffa Bridgesa, nakręcono wyścig światłocyklów oraz stworzono arenę do walki na dyski. Całość ogląda się z ogromną przyjemnością dzięki niesamowitej muzyce autorstwa Daft Punk.
Słyszało go wielu, a zna niewielu. W jego dorobku dominują raczej mało znaczące role filmowe, zdecydowanie częściej występował w serialach (m.in. Oz, CSI: Miami). Od paru lat ściśle współpracuje z branżą elektronicznej rozrywki. Brian Bloom, bo o nim mowa, od 2004 roku brał udział w nagraniach głosów do kilkudziesięciu gier komputerowych. Zazwyczaj jako typowy support voice-actingowy, nierzadko jako jeden z głównych bohaterów.
Gdy spojrzycie na jego CV to przetrzecie oczy ze zdumienia, bo dobrych tytułów tu nie brakuje. Briana mogliśmy usłyszeć m.in. w:
Seria Piła zaliczała jakościową glebę za glebą, jednak nie przeszkodziło to producentom w fundowaniu kolejnym cieciom (reżyserii doczekał się nawet montażysta) zabaw z nową cyferką w tytule. Tortury i sado-masochistyczne zagrywki rozrosły się do tego stopnia, iż nawet wprawny w bojach widz gubił się w wypełnionym posoką cyrku.
Przejdźmy do najważniejszego - w Pile 4 podstarzały John Kramer kończy na stole koronera, a pałeczkę przekazuje swoim następcom. Twórcy wówczas mogli zrobić z fabułą cyklu wszystko i wybrali najgorszy pomysł - postanowili ją kontynuować :) Każda część była powiązana z poprzednią, co ściśle mówiąc, doprowadzało do niezłych nonsensów. Jigsaw już nie zabijał, robili to za niego wyznaczeni ludzie. Maszyny do udręczania grzeszników również poddano tuningowi, bywały nawet takie, które mógł wymyślić tylko Tesla. Zwieńczeniem tej szopki jest Piła 7 aka Piła 3D, czyli jeden z najgorszych filmów, jakie widziałem w ostatnich latach.
Mass Effect 2, Mass Effect 2, Mass Effect 2. Czego bym nie skrytykował, to i tak odpowiecie "aleś ty głupi, nie umiesz się bawić". Ja przy dwójeczce bawiłem się bardzo dobrze. Zabrakło mi natomiast momentu, przy którym wstałbym z krzesła i powiedział "wow, to jest zajebiste". Tylko proszę, nie nazywajcie Mass Effecta 2 cRPGiem. To wystawia złą laurkę dziełu Bioware jak i całemu uniwersum, po którym poruszamy się na pokładzie Normandii. Tak fantastycznie skonstruowany świat nie zasługuje na jakiekolwiek rozczarowanie ze strony gracza, który oczekiwał kotleta de volaille, a otrzymał smacznego schaboszczaka.
Kto jeszcze nie grał niech wie - to fabularyzowana gra akcji. Gdyby nie uproszczone staty, jakieś levelowanie w tle, czy możliwość skryptowanego romansowania, mielibyśmy do czynienia z groźnym konkurentem dla Gearsów. Tak więc dokonujemy drobnej korekty - cRPG i kupujemy pudełko z myślą o fajnej strzelaninie.