Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Każdy lubi prowadzić pewne cykle na swoim blogu, a ja wyjątkiem nie będę. Dlatego od dziś, co jakiś czas będę prezentować grzeszki programistów, grafików, autorów polonizacji, speców od marketingu. Generalnie wszystkio co wiąże się z branżą gier i jest złe, niedopracowane, niedopieszczone, komiczne, kwasiarskie i suche. Cykl zwie się roboczo Wtopa z klasą i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. To co, zaczynamy?
Dzisiaj na talerzu legendarny, polski komentarz do Pro Evolution Soccer 6. Duet Borek-Kołtoń miał być konkurencjny dla alternatywy w postaci Szpaka i Szarana z FIFY. A jak wyszło? Jak zwykle, kiedy odpowiedzialność za wynik końcowy spoczywa na amatorach.
Pluton Olivera Stone'a w bezkompromisowy sposób rozprawiał się z okresem wietnamskim. Jest arcydziełem i klasykiem po wsze czasy, głównie dzięki swojej dosadności w ukazywaniu realiów tego konfliktu - z tym każdy się zgodzi, kto choć raz wejdzie w buty głównych bohaterów. W 1995 roku powstał obraz, który śmiało mógłbym postawić na jednej półce razem z arcydziełem Stone'a. Mógłbym, gdyby nie pewne wady. Bracia Hughes nakręcili wówczas jeden z tradycyjnie niesłusznie zapomnianych dramatów wojennych pt. Martwi prezydenci.
Jak złe wieści niosą następna część kultowej serii Operation Flashpoint będzie jeszcze bardziej skarłowaciała. O ile Dragon Rising nosił w sobię cząstkę taktyki i myślenia (co też doceniłem w recenzji dając tej grze 80%) i był sprawnym shooterem z ambicjami na bycie czymś większym, tak Red River zapowiada się jako typowy każualowy produkt na 2 dni. Nie bronię Sionowi Lentonowi i kierowanego przez niego zespołowi budować gry wojennej wg własnych widzi-misie. Każdy ma swoje preferencje, jedni lubią skakać na bungee, drudzy pasję znajdują w sklejaniu modeli. Moje obrzydzenie budzi użycie nazwy Operation Flashpoint właśnie w kontekście Red River.
Jeżeli nie oglądałeś Avatara to mieszkasz albo na bezludnej wyspie, albo przez ostatni rok byłeś zakuty w lodzie, ewentualnie jesteś ignorantem i do kina na produkcje stricte rozrywkowe nie chodzisz :) Jasno trzeba stwierdzić - nie było od dawna tak potężnego widowiska, które na jednej sali gromadzi przeróżne pokolenia ludzi. Od smyków po emerytów, od uczniów po garnitury z walizką itd. Megahit (nie ten polsatowski) Jamesa Camerona powraca dziś na wielki ekran w wersji specjalnej. Czy 9 dodatkowych minut to jest to na czekaliśmy? Poniżej znajdziecie odpowiedź.
HBO to skarbnica doskonałości. Każdy serial rozpoczynający się od "dżingla" z logiem tej stacji oglądam z zapartym tchem. Nie inaczej będzie pod koniec września. Wtedy startuje Boardwalk Empire, w którym palce maczał sam Martin Scorsese. Autor m.in. Kasyna i ostatnio Wyspy Tajemnic wyreżyserował pilota pierwszego sezonu. Już 19 września przekonamy się czy warto było czekać. To znaczy ja wiem, że i tak było warto, w końcu to HBO i ich niepoprawna ścieżka ideologiczna. Dla zachęty podaję 13-minutowy materiał z cyklu "making of", który przybliża bohaterów jak i daje przedsmak tego, czego się należy po tym serialu spodziewać.
This is Vegas miało być tym dla entuzjastów hazardu i baletów, czym seria GTA dla spokojnie żyjących obywateli, marzących po kryjomu o karierze narkotykowego bossa. Według najnowszych wieści projekt raczej upadł i nie trzeba być specem od ekonomii, aby zrozumieć czynniki, które zadecydowały o właśnie takim stanie rzeczy.
Przed wami jeden z lepszych fan-filmów na motywach Gwiezdnych Wojen. Młody chłopak staje się świadkiem śmierci rycerza Jedi z rąk zdradzieckich klonów. Zabierając z rąk denata świetlny miecz poprzysięga zemstę. Po latach zawiązuje rebelię przeciwko Darthowi Vaderowi.
Jak zwykle w takich produkcjach na wysokiej klasy aktorstwo nie ma co liczyć - większość obsady stanowią kumple, rodzina i sąsiedzi, aczkolwiek w przypadku A Light in the Darkness działa to znacznie lepiej niż w konkurencyjnych produkcjach. Część pierwsza właśnie pojawiła się w sieci. Kontynuacja coming soon.
Zapraszam na seans pod TYM adresem!
Kolejny gamescom za nami. Czy był fajny? To sprawa wybitnie indywidualna. Nie byłem na miejscu, nie fotografowałem się z hostessami, nie grałem w pre-alhpa buildy przyszłorocznych hitów. Teoretycznie nie wiem nic, nie mam więc prawa głosu :) Dlatego ponarzekam tak trochę na wyrost, na podstawie moich obserwacji zza klawiatury, z pozycji typowego widza, który czekał na soczyste pier....ęcie i się nie doczekał.
Tomek Adamek pokazał dzisiaj (wczoraj?) charakter. Lubię takich ludzi, którzy przyjmują cios, a następnie oddają dwa. To świadczy o ich honorze, sile mentalnej, odwadze. Tak mniej więcej prezentowała się walka z Amerykaninem Grantem. Wyższy, silniejszy, cięższy rywal był miejscami po prostu bezradny, gdy góral z Gilowic błyskawicznie tłukł go kombinacjami. Pogromcę Gołoty uratował jedynie fakt, iż posiada facjatę z tytanu, no i że Adamek nie jest urodzonym bokserem wagi ciężkiej. Polak wygrał zasłużenie, wysoko na punkty, a przede wszystkim z klasą. Dla przeciętnego zjadacza chleba tajniki punktacji w walkach bokserskich są nie do ogarnięcia, więc wysoki wynik sędziów (117:111, 118:111, 118:110) może nieco dziwić z początku. Jeżeli jednak przyjrzymy się stylowi jaki obrał Adamek, jak również taktyce zasugerowanej przez trenera dojdziemy do wniosku, że Granta mógł uratować tylko solidny nokaut. Nie mogli zrozumieć tego jednak komentatorzy...
Do kina na Niezniszczalnych udałem się z przeświadczeniem, iż poziom rozrywki oraz epy (musiałem!) w pełni mnie zaspokoi. Rzadko zdarza się, aby w trakcie creditsów końcowych przewijały się naraz takie nazwiska jak Stallone, Statham, Lundgren, Li, Willis czy Rourke. Zebrana przez Sly'a paczka posłużyła mu do nakręcenia kina akcji w wydaniu totalnym. Z luzem, dowcipem, juchą, bluzgami i setkami wybuchów.
W sieci pojawił się (z okazji gamescomu, a jakże) nowy filmik promujący Pro Evolution Soccer 2011. Jak zwykle, na kolejnego PES'a czekam z wywieszonym jęzorem, bo to kawał świetnego wirtualnego futbolu w fantastycznej postaci. Do nowej Fify musi mnie zachęcić demko i nie ma zmiłuj - nawet nextgenowa oprawa nie oczaruje mnie jeśli gameplay będzie zerżnięty z poprzednich edycji. A Konami? Ma moją kasę na 100% i bezgraniczne zaufanie. Co znajdziemy w poniższym filmiku:
- pokaz nowego systemu podań
- combo-tricki
- nowe licencje
- Master League Online!
- odświeżony Game Plan
- rozbudowany tryb "Become a Legend"
- edytor stadionów!!!!
- absolutny hit - biegającego człowieka-dynię!
Zdradzę wam pewną tajemnicę. Zawsze lubiłem pisać o filmach. Wiedział o tym również naczelny i gdy do kin wchodziło coś co zostało nakręcone w oparciu o grę, kazał trzaskać reckę na drugi dzień. No i ja się go słuchałem, w końcu na diecie tlenowej nie przeżyję nawet miesiąca. W recenzowaniu filmów jest jednak ukryte ryzyko - gust czytelnika. Traf na takiego, któremu akurat się coś podoba i przeżegnaj się, bo nie odpuści. Na szczęście gamepleyowy serwis pozwala oderwać się nieco od poważnego tonu, co zamierzam wykorzystać. Moją pasję chciałbym przenieść właśnie tutaj - o filmach przeczytacie na blogu często i gęsto. I nie tylko o nowościach kinowych, ale również VHSowych starociach, o których już nikt nie pamięta. Słowo honoru. Dzisiaj zaczynam dziewiczy rejs ku "Splice" Vincenzo Nataliego.
Na koncie Steam mam ponad 30 gier. Mogę śmiało napisać, że kupowanie hiciorów w wersji cyfrowej mam opanowane jak jazdę na rowerze w wieku smyka. Powodów, dla których przerzucam się powoli na elektroniczny "deal" jest kilka, ale zacznę może od tego, który niekoniecznie widzi się Polakom jako zaleta. Chodzi o cenę. Żeby nie szukać daleko weźmy przykład Splinter Cell: Conviction. Wystarczy przejść się do pierwszego lepszego sklepu i porównać ceny. Wychodząc z Media Marktu jestem lżejszy o 99 zł. Korzystając ze Steama staje się biedniejszy w przypadku tego samego tytułu o blisko 190 zł. Różnica jak w mordę strzelił. To rezulat wstąpienia do Unii Europejskiej. Jesteśmy traktowani na równi z Brytyjczykami, Niemcami i Austriakami, mimo, że zarabiamy od nich znacznie mniej.
Załóżmy jednak, że producent po kilku tygodniach przecenił swoje gry na Steamie o 50% - to dość częste zjawisko dla tej platformy. W tej sytuacji cyfrowa dystrybucja jak najbardziej zachęca mnie po sięgnięcie do kieszeni. Promocje są bardzo zachęcające i w 95% przypadków dzięki nim decyduję się na zakup danej pozycji w katalogu. Po drugie - czas. Jako człowiek zafrasowany robotą i obowiązkami nie mogę sobie pozwolić na wypad po grę, ot tak (kupując w sklepie internetowym muszę dopłacić circa 20 zł za przesyłkę). Posiadając konto na Steamie mogę tego dokonać w dowolnym momencie, wystarczy kilka kliknięć (bardzo przydatna opcja w programie Valve to możliwość zapisania ustawień kupującego) i cierpliwie poczekać, aż gra ściągnie się na dysk. Inaczej to wygląda przy popularnych tytułach, na które czyha tysiące klientów. Serwery wówczas mogą nie nadążyć za potrzebami graczy i zamiast grę ściągnąć w jedno popołudnie, otrzymuję ją po 2-3 dniach. To już jest dość żałosne, ale w granicach akceptacji. Na ratunek przychodzi forma preloadu zawartości na dysk, ale to przywilej tylko niektórych gier.
Nie tak dawno udało mi się odkurzyć raczej mało znaną serię Pro Cycling Manager i w ostatnich dniach postanowiłem zasiąść przy niej na dłużej. No wiecie, zazwyczaj strzelam tam, gdzie krew tryska strumieniami, kończyny podlegają złamaniom, a bohaterowie pozują na twardzieli... Urozmaiceniem była właśnie pozycja studia Cyanide, która pozwoliła mi się wcielić w szefa grupy kolarskiej. Niepozorność tego tytułu to jednocześnie jego największa moc. Są gry ekonomiczne, strategiczne i sportowe, które całkiem fajnie działają w obrębie własnych zasad. PCM w niebywale prosty, ale skuteczny sposób łączy te gatunki i powoduje, że mamy do czynienia z syndromem "jeszcze jednego etapu".
Spojrzałem na kalendarz wydawniczy najbliższych miesięcy i przetarłem oczy ze zdumienia. Tyle się gada o przesuwanych premierach, krytykuje wydawców, jątrzy się na okrągło o wpływie konsol na rynek PC, a i tak okres jesienny wygląda imponująco:
- Two Worlds II
- Civilization V
- Dead Rising 2
- Fifa 11
- Arcania
- Medal of Honor
- Fallout: New Vegas
- Pro Evolution Soccer 2011
- Call of Duty: Black Ops
- Tom Clancy's HAWX 2
- R.U.S.E.
Legenda:
niebieski kolor - te, w które zagram
zielony kolor - te, które może kupię
czerwony kolor - te, które będą fajne, ale ich nie kupię
Nieźle, nie? Można również dodać do tej listy nowego Fable'a, ale tylko od Petera "oh jaką wspaniałą grę robię" Molyneux zależy czy Lionhead Studios wyrobi się na czas. Fajne, że jesień może kojarzyć się nie tylko z opadającymi liśćmi, deszczem i szarym niebem.
No i wróciłem z meczu, na który nie miałem zamiaru iść. Nazwisko Eto'o jednak skusiło, rzadko kiedy na ziemi polskiej występują napastnicy tak znamienitej klasy. Samuel, snajper Interu Mediolan, zdobywca Pucharu Europy na pewno zalicza się do ścisłej czołówki lisów pola karnego. Wczoraj był na wyciągnięcie ręki, harował, pracował za trzech zawodników, ukłuł naszą kadrę 2 razy po czym zszedł na zmianę przy gromkich oklaskach. I słusznie, bo za pełen profesjonalizm należy gwiazdy piłki nożnej nagradzać brawami. Eto'o wrócił z wakacji, przedwczoraj w podszczecińskich Policach nawet nie brał udziału w treningu z resztą drużyny, a i tak zaimponował zaangażowaniem. W przeciwieństwie do naszych narodowych kalek.
Premiera The Expendables w Polsce już 20 sierpnia, tymczasem Sylwek Stallone jeździ po Kalifornii w ramach promocji swojego dzieła. Jest to tournee symboliczne, czego dowodem jest poniższa fotka:
Demo Mafii II na PC wyszło dzisiaj nad ranem, jednak sponsorująca to wydarzenie platforma Steam nie stanęła na wysokości zadania i poczęstowała mnie kiepskim transferem :) Co się odwlecze to nie uciecze i o wynikach kilkuletniej pracy Czechów przekonałem się częściowo już po sowitym obiadku. Rozmiar aplikacji nie przekracza na dysku 1,1 GB co oznacza, że względem pełnej wersji otrzymujemy produkt mocno pocięty technologicznie, wizualnie, a przede wszystkim merytorycznie. Co ciekawe, zaimplementowany fragment rozgrywki ponoć nie znajdzie się w normalnej grze, więc mamy tu do czynienia z konkretnym tech-demem, ewentualnie przedsmakiem...DLC. Wrażenia z menu pominę, bo nie ma czym się szczycić - opcje grafiki ustawiłem na średnim poziomie (turborakietą niestety nie dysponuję), wyłączam jeszcze słąwetną opcję APEX Physics i do dzeła!
Kolejna odsłona niezwykle popularnej serii traktującej o deskorolkowej demolce została zapowiedziana już w kwietniu tego roku, ale z miesiąca na miesiąc wycieka coraz więcej wiadomości na temat SHRED'a. I w sumie bym się z tego faktu ucieszył, gdyby nie kilka zgrzytów. Po pierwsze, SHRED nie zostanie wydany na PC. Po drugie, Tony Hawk - absolutny master tej dyscypliny - prawdopodobnie nie wie czym SHRED będzie, ale przyjął od Activision czek z pokaźną sumką. Po trzecie, po katastrofalnym Ride szansa na wydźwignięcie tego kultowego arcade z marazmu graniczy z cudem. Bądźmy szczerzy, moda na skateboarding w Polsce minęła jakieś 5-6 lat temu. W USA dzieciarnia zamiast zasuwać na rolkach i deskach woli odpalić na konsoli Gears of War 2 i przesiedzieć upalne popołudnie przed TV stołując się udkami z panierką Colonela Sandersa. Ludzi, których widać na pobudowanych na dziko lub legalnie skateparkach śmiało można nazwać fanatykami, bo tylko oni sie ostali. Reszta w tym czasie żłopie piwsko, pali blanty i chwali się przed "szmulką" telefonem z aparatem o rozdzielczości dwajściaaa megapikseli.
Niejaki Jonathan Kiwanuka dorwał w swoje łapki wydaną na Blu-Ray trylogię Matrixa w reżyserii nieco podupadłych (ja Speed Racera szczerze mówiąc nie zdzierżyłem) braci Wachowskich i postanowił zmontować własny, fanowski zwiastun firmujący przygody Neo, Trinity i Morfeusza. Materiał trwa 6 minut i prezentuje się wprost rewelacyjnie, ba, wiele ostatnich trailerków może mu czyścić buty. Szkoda, że jak zwykle tak ładnie zmontowany klip okazuje się być znacznie lepszy niż film, na którym bazuje. Nie umniejsza to oczywiście umiejętności Pana Kiwanuki i przybijam "piąteczkę". Super robota, polecam oglądać w najwyższej rozdzielczości, wszak to rip z błękitnego krążka.
Za paręnaście dni (oby) startują betatesty do najbardziej wyczekiwanej przeze mnie gry roku - Test Drive Unlimited 2. Mam w głowie tyle samo obaw ile nadziei. Pierwszy tru-symulator-życia-kierowcy-w-tropikach to nie byle co, tylko spory progres w stosunku do "jedynki". Zanim jednak wsiąde do mojej ulubionej bryki w wypasionym garażu przy plaży pobawię się w przewidywania. A co jeśli po premierze...
Wiadomo, City Interactive wciąż kojarzy się z grami, których cena nie przekracza 10% kieszonkowego gimnazjalisty. Jednak po ich pierwszym, w miarę wysokobudżetowym tytule (plotki głoszą, że oscylującym w granicach 3 baniek) oczekiwałem czegoś znacznie lepszego od Spy Huntera czy Wojny w Kolumbii. Zwłaszcza, że użyli sprawdzonej technologii z nowego Call of Juarez i podnieśli cenę do 69 zł (aaaa chyba nawet drożej to wyszło w niektórych sklepach). Przejdę do sedna. Po kilkudziesięciu minutach od instalacji Sniper: Ghost Warrior na moim dysku poczułem deja vu. To było dalej to samo tzn. prosta jak cep rozgrywka z gratisowymi burakami (mój ulubiony - członek drużyny siedzący na silniku łódki; dobrze, że mu tyłka nie przycięło w trakcie podróży), w tym przypadku w ponadprzeciętnej oprawie wizualnej.
Ostatnimi czasy spotykam się coraz częściej ze słowem "epicki" albo "epa". Przykładowo mój znajomy stwierdził, że wszystkie filmiki zrobione przez Blizzarda są "epickie", a najnowszy film Jamesa Camerona pt. Avatar to jedna, wielka epa. Ja wiem doskonale o co mu chodziło, niemniej uważam, że obecne pokolenie graczy dość łatwo daje się wmanewrować w pewien trend posługiwania się nieznanymi zwrotami.